Kierowcy samochodów elektrycznych zapłacą więcej
Sama idea wprowadzenia samochodów elektrycznych do powszechnego użycia wydaje się obecnie przestrzelona, a to za sprawą technologii i możliwości, jakie mają te pojazdy.
Zasięg nominalny to średnio 400 kilometrów, a to też przy minimalnym zużyciu prądu, więc w warunkach zbliżonych do idealnych. O ile jednak jedziemy w dłuższą trasę w warunkach niekorzystnych, czyli trzeba korzystać z ogrzewania lub klimatyzacji, a i pada deszcz, oraz co jeszcze gorsze poruszamy się pod wiatr i pod górę, zasięg pojazdu drastycznie spada i mamy niemały kłopot.
Ważne jest też, że te zeroemisyjne pojazdy, wcale nie są zeroemisyjne, bo do ich produkcji nie wykorzystuje się jeszcze tzw. zielonej energii, a i z utylizacją wcale nie jest tak, jak można sobie wyobrażać.
Pomijając jednak aspekt zasięgu, więc auto elektryczne traktować wyłącznie, jako miejskie, czyli najczęściej drugie w gospodarstwie domowym, to nie jest też one obecnie ekonomiczne, a to za sprawą cen prądu, jakim należy naładować jego jednostki zasilające.
Będzie niestety jeszcze drożej, bo ESB poinformowało właśnie, że w publicznych punktach ładowania pojazdów elektrycznych, podniesione zostaną opłaty za korzystanie z prądu.
Jak ogłosił operator punktów ładownia pojazdów, cena zmieni się 20 grudnia tego roku, a właściciele aut elektrycznych mogą spodziewać się podwyżki nawet o 52%. Najniższa stawka za korzystanie z ładowarki o mocy 22 kW AC wzrośnie więc z 33,6 centa za kWh do 56,3 centa za kWh, ale to tylko w tym przypadku, bo inne stawki wzrosną nieco więcej.
Zmiany dotkną najbardziej te osoby, które w swoich domach nie mają ładowarek i zasilają swoje samochody elektryczne w publicznych punktach ładowania.
Bogdan Feręc
Źr: Independent
Photo by Michael Marais on Unsplash