Słowo wyjaśnienia do złych życzeń
Wczorajszy felieton wywołał sporą reakcję czytelników, co oznacza, że sprawą zainteresowało się wiele osób, a dotyczył zaledwie jednego faceta w całej pięciomilionowej Irlandii i stale jedną zawodową nogą w Polsce.
Po publikacji tekstu „Źle mi życzą, czyli moje prywatne piekiełko” dostałem wiele słów otuchy, a i przyszło wiele e-maili oraz sporo wiadomości przesłano mi za pośrednictwem komunikatorów internetowych. Obraz, jaki przedstawiłem w tekście, odzwierciedla w pełni rzeczywistość, ale zapewniam, że nie mam z tego powodu koszmarów sennych, a i nie obawiam się o swoje bezpieczeństwo, bo traktuję to wszystko, jako część pracy, a będąc osobą publiczną, raczej muszę być przygotowany na takie wybryki.
Dziękuję za słowa pocieszenia, a nawet odezwało się do mnie dwóch prawników z Polski, którzy zainteresowali się żywotnie reprezentowaniem moich interesów w procesach i gotowi są w moim imieniu wszcząć postępowania na drodze sądowej, gdyż uznali, że groźby wysyłane pod moim adresem do tego się kwalifikują. Daleko mi do takich działań, podziękowałem więc za oferowaną pomoc i w odpowiedziach stwierdziłem, iż nie jestem zainteresowany rozwiązaniami na drodze prawnej, bo ani nie mam ochoty skarżyć nikogo, ani włóczyć się po sądach, gdyż nie mam na to czasu.
Dziękuję jednak wszystkim, którzy skontaktowali się ze mną, mówili również o swoich odczuciach, a i wiele słów szło w stronę oceny obecnego społeczeństwa, więc jego chamieniu i to w stopniu wysokim.
Drodzy Państwo, takich doczekaliśmy czasów, że każdy może powiedzieć, co żywnie mu się podoba, czuje się bezkarny i nie bierze odpowiedzialności za potok wypowiadanych słów, a ma się to wyłącznie podobać tym, którzy w inny sposób nie mogą na tym świecie zaistnieć, więc media społecznościowe i ogólnie ujmując, internet wykorzystują jako jedyną drogę, by dowiedział się o nich świat. Owa globalna sieć od lat nazywana jest przeze mnie ściekiem informacyjno-społecznym, a w 99 proc. niesie ze sobą wiedzę zbędną, czyli to niegdysiejsze dobrodziejstwo, wykorzystujemy nieumiejętnie i dajemy się mu manipulować.
Niestety jest też tak, że wiele osób czuje się w ogólnoświatowej sieci internetowej bezkarnie, więc wypisują, co im ślina na klawiaturę komputera przyniesie, czego mnie i mnie podobnym zrobić nie wolno. Powód? Stracimy robotę, odbierze się nam wypracowane przez lata dobre imię, stracimy pewne wynikające z wykonywanej pracy przywileje i legitymacja prasowa będzie tylko kawałkiem plastiku, który nie będzie miał najmniejszego znaczenia. Dlatego musimy kierować się pewnymi zasadami, ważyć wypowiadane słowa i nie używać tych, które często padają w komentarzach pod różnymi tekstami i naszym adresem. To nazywane jest odpowiedzialnością zawodową i etyką zawodu, co na marginesie mogę dodać, jest w stopniowym zaniku.
Właśnie dlatego od lat nie doczekałem się żadnego procesu przed sądem, bo wiem, do jakiego stopnia mogę krytycznie oceniać postępowanie np. polityków, jakich użyć określeń, by nie mieli najdrobniejszych nawet szans na doprowadzenie mnie przed oblicze Temidy, a działania niektórych z nich, są jedynie wyrazem niemocy. Powiedziałem też w jednej z odpowiedzi na Facebooku, że dotyczy to w całości Polski i mieszkańców naszej ojczyzny, w tym ludzi polityki, bo to oni są w 100 proc. niezadowoleni z tego, co mówię i jak ich oceniam. To też trochę zastanawiające, bo 90% mojej pracy zawodowej koncentruje się na polityce i gospodarce Irlandii, a z tej strony, nigdy jeszcze nie spotkało mnie nic, co mógłbym uznać za przykrość. Przyznaję, znam wielu irlandzkich polityków, z niektórymi jesteśmy w stałym kontakcie, a i doskonale wiedzą, jakie mam na temat prezentowanych przez ich ugrupowania programy zdanie i nie jest ono w zdecydowanej przewadze pozytywne. Nie zmienia to jednak faktu, że obustronnie darzymy się szacunkiem i nie przekraczamy pewnych niepisanych granic, bo wiemy, w którym są miejscu.
Jakieś dwa lata temu zadano mi pytanie, „skoro znasz tutejszych polityków, co robisz w Galway i nie korzystasz z takiej możliwości, by ustawić sobie życie”?
To proste, mam całkiem inne cele, które stopniowo realizuję i może się to komuś wydać dziwne lub nawet śmieszne, ale bardziej chodzi mi o Polskę, niż o mnie w jesieni życia. Więc nadal będę pracował swoim ustalonym rytmem, wciąż będę robił to, co zacząłem ponad pięć lat temu, co może przyniesie jakieś efekty w niedalekiej przyszłości, by Polska rosła w siłę, a „ludzie żyli dostatecznie”, jak mawiał król z kabaretu Potem.
Bogdan Feręc
Photo by Pete Pedroza on Unsplash