Czereśnie. Symbol drożyzny czy symbol strachu?

Spożywczym memem tego roku stało się zdjęcie czereśni za 260 zł za kg. Zrobione w kwietniu, gdy czereśnie nie owocują i nikt nie myśli o ich kupowaniu. Gdy w sezonie staniały do 13 zł za kg przestały kogokolwiek interesować. Stały się jednak symbolem. Symbolem, który zdradza nasz strach, że coś tak podstawowego i atawistycznego jak żywność może przestać być towarem wrzucanym do koszyka w pośpiechu, a stanie się luksusem, który będziemy oglądali jedynie na wystawie.

Analiz dlaczego żywność jest droga i ciągle drożeje są obecnie tysiące. Wśród nich wymienia się wojnę, która dotknęła spichlerz świata, problemy z transportem na długie a nawet na krótkie dystanse, nierozważne decyzje polityków, drożejące surowce, opakowania, paliwa a także zachowania, które sami nakręcamy.

Tania żywność

Przez ostatnie 30 lat przyzwyczailiśmy się, że żywność jest a do tego, że jest tania. Pierwszy szok nastąpił, gdy w pandemii internet zalały zdjęcia pustych półek i ludzi popychających w popłochu wózki zapchane kaszą, ryżem, makaronem oraz papierem toaletowym. Wtedy po raz pierwszy dotarło do nas, że jesteśmy świadkami zmiany, w której pewnik pełnych półek został podważony. Ciężar rozmów o dodatkowych funkcjach żywności, w tym jej prozdrowotnym czy prourodowym wpływie na organizm człowieka, został zastąpiony obawami czy w czasie kolejnej wizyty w sklepie, znajdziemy na półce chleb, mleko i masło. Karierę zrobiło wyrażenie bezpieczeństwo żywnościowe, które jest eufemizmem ukrywającym frazę: musimy zrobić wszystko, żeby nie dotknął nas głód.

Na szczęście pomimo rwących się łańcuchów dostaw półki nadal są pełne, ale przeżywamy kolejny szok, z trudem akceptując ilość cyfr na etykietach cenowych. W tym samym czasie zdjęcia paragonów za zakupy spożywcze zbierają w sieci tysiące komentarzy. Gdy bób lub fasola krzyczą do nas cyfrą 40 lub 50 zł za kg, nie ma znaczenia, że żadnego z tych warzyw akurat nie kupujemy, bo nie lubimy lub nie gotujemy. Ma znaczenie, że nasz mózg jest bodźcowany tym obrazkiem. W sezonie ceny warzyw i owoców oczywiście spadną, tak samo jak nasz poziom strachu. Na chwilę.

Ekstrawaganckie trufle

Co prawda od zawsze pojawiały się opowieści o luksusach żywnościowych na które nie stać zwykłych śmiertelników. W 2020 roku za ważącego 276 kilogramów tuńczyk błękitnopłetwego na noworocznej aukcji na tokijskim rynku Toyosu zapłacono 1,8 mln dol. Właściciel japońskiej sieci restauracji Sushizanmai był bardzo zadowolony z zakupy i zamierzał podać gościom rybę jeszcze tego samego dnia.

Z kolei najmniejsza i najdroższa trufla na świecie została wylicytowana we włoskim regionie Marche w 2021 roku. Okaz ważący zaledwie 0,07 grama sprzedano za 140 euro, czyli 2 miliony euro za kilogram. Wszyscy traktowaliśmy jednak te doniesienia jak eksentryzmy bogaczy, podobne do opowieści o licytacjach brylantów, w których nigdy nie zamierzamy brać udziału. Gdy jednak rzecz dotyczy bobu, fasoli czy czereśni sprawa zaczyna być dotkliwie bliska i osobiście niepokojąca.

Premierze, po ile chleb?

Zanim inflacja nie zaczęła przekraczać dwucyfrowych poziomów większość z nas z rozbrajającą miną przyznawało, że nie wie, ile kosztuje kilogram bananów, mąki czy litr oleju. Wrzucaliśmy do koszyka to co było nam potrzebne, płaciliśmy i wychodziliśmy ze sklepu, planując mniej lub bardziej wystawną kolację. Jeszcze niedawno premier zapytany o cenę chleba mówił przez kilka minut, by w końcu nie udzielić odpowiedzi. Nie znał jej. Dziś nawet managerowie najwyższego szczebla z pensjami przebijającymi kilkunastokrotnie średnią krajową,  przyswoili sobie cennik codziennych artykułów.

Co moja sukienka ma do drogiej żywności?

Oburzamy się na drożyznę, ale na co dzień staramy się nie łączyć naszych indywidualnych wyborów, które zwielokrotnione przez miliony, mają określone skutki.

Zanim przyszła wojna, rolnictwo zmagało się z setkami mniejszych i większych katastrof klimatycznych. Ponadstandardowe susze, powodzie i przymrozki niszczące uprawy i zbiory dawały się we znaki rolnikom i plantatorom. W coraz skwarniejsze sierpnie wzruszaliśmy ramionami, myśląc, że skoro się nie ubezpieczyli, to teraz ponoszą tego konsekwencje. Nasze zaniepokojenie łagodziliśmy co najwyżej zamontowaniem klimatyzacji w coraz bardziej nagrzewających się domach.

Wzdychamy też, że plastik rozpanoszył się ponad miarę, ale akceptujemy, że 90 proc. żywności z którą wychodzimy ze sklepu jest w ten sposób zapakowana. Usprawiedliwiamy się mówiąc, że wolelibyśmy luzem, ale kupujemy, bo nie mamy alternatywy. Tej kwestii chyba rzeczywiście nie da się rozwiązać inaczej niż odgórnie. Na szczęście są pierwsze sygnały zmian. W Hiszpanii pojawił się projekt ustawy, który wprowadziłby zakaz sprzedaży owoców i warzyw w plastikowych opakowaniach. Od 1 stycznia 2023 roku sklepy o powierzchni sprzedaży powyżej 400 metrów kwadratowych miałyby oferować towary bez opakowań na co najmniej 20% swojej powierzchni sprzedaży. Owoce i warzywa mają być sprzedawane wyłącznie luzem z wyjątkiem tych zagrożonych szybkim zepsuciem. Dla nich przewidziano duże – 1,5 kg opakowania. Ta fala ma szansę objąć kolejne kraje.

Kolejnym elementem, którego nie łączymy z drożejącą żywnością jest nasza potrzeba wygodnych e-zakupów i e-zwrotów. W 2021 roku Financial Times donosił o ponad dziesięciokrotnym wzroście cen tektury ze względu na rosnący rynek e-commerce. Użyto nawet określenia „efekt Amazona” na wyjaśnienie drastycznych podwyżek. W samej Polsce w 2020 roku wysłanych zostało ponad 640 mln paczek. Rozumiejąc skalę problemu InPost zdecydował, że wprowadzi system wtórnego obiegu opakowań w e-commerce. Za nim idą kolejne firmy. My jednak nadal kupując kolejną bluzkę czy sukienkę rzadko uświadamiamy sobie zależność, że karton, w który będzie zapakowany i ewentualnie zwrócony nasz e-zakup pochodzi z tych samych źródeł co opakowanie, w którym sprzedawany jest sok czy jajka. Producenci żywności korzystają z tego samego zasobu co największe e-platformy i muszą płacić te same ceny.

Gdy wszystkiego jest za dużo, to znak, że na pewno czegoś brakuje

Elementów, które składają się na straszące nas ceny żywności jest oczywiście więcej. Zła wiadomość jest taka, że jest mało prawdopodobne, by żywność kiedyś staniała i to bez względu na to, jak długo będą obowiązywać wszelakie tarcze. Za dobrą monetę powinniśmy uznać, że jedzenie nie będzie już drożało, w takim tempie jak dotychczas. Nawet jeżeli ustanie wojenna zawierucha, a porty ukraińskie zaczną odprawiać statki ze zbożem i ziarnem słonecznika, ceny żywności nie wrócą do poziomów sprzed rozkręconej inflacji. To już przeszłość.

A przyszłość? Wydaje się, że naszą jedyną nadzieją na złagodzenie strachu żywnościowego jest niemarnowanie  żywności, ale nie w ramach tej czczej gadaniny, którą koncerny spożywcze, sieci handlowe i my – konsumenci uprawiamy od lat. Sytuacja dojrzała do konkrentego działania. Jednak czy rozpieszczeni wygodnymi wyborami na jeden klik będziemy umieli się zmusić, by je podjąć? Żydowskie powiedzenie mówi, że gdy wszystkiego jest za dużo to znak, że na pewno czegoś brakuje. Czy to oznacza, że mając żywności w bród, zabrakło nam oleju w głowie, by przewidzeć do czego jesteśmy w stanie doprowadzić? Wygląda na to, że tak!

DlaHandlu.pl>>>

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Hubert Hurkacz wygry
Jan Dziedziczak: Ape