Nikt im już nie wierzy

Nakłamali już tak bardzo, że teraz nawet jeśli przez pomyłkę uda się im powiedzieć prawdę, to i tak nie sposób w tę uwierzyć. To jest jak z tym kolegą, co zawsze spóźnia się godzinę, a pewnego dnia przyjdzie punktualnie – wówczas nikt nie jest gotów, bo nikt w to nie wierzył. I tak właśnie wygląda dziś życie publiczne: nawet najprostsze zdanie brzmi jak kolejna pułapka, kolejna gra na emocjach, kolejny cyrkowy numer, w którym wyciąga się królika z kapelusza, chociaż już dawno wiedzieliśmy, że chowa zwierzę pod marynarką.
Problem w tym, że tę nieufność hodowano w nas systematycznie. To nie przyszło nagle. Najpierw subtelnie – półprawdy, eleganckie przemilczenia, piękne zdania pełne patosu, które miały przykryć fakt, że realnie nie dzieje się nic. To było badanie granic, testowanie cierpliwości obywatela. Czy przełkną kolejną bajkę? Czy uwierzą, że dziura budżetowa to tak naprawdę sukces gospodarczy? Że drożejące mieszkania to oznaka dobrobytu? Że inflacja tak naprawdę nie istnieje, tylko źle ją czujemy? Sprawdzali i ku swojemu zdziwieniu odkryli, że większość przełykała.
Do tej gry wciągnięto media – te, które z definicji miały być pasem bezpieczeństwa dla społeczeństwa. Gazety i telewizje przestały być latarnią, a stały się tubą. I tu nastąpił kolejny etap: zamiast relacjonować, zaczęły produkować narracje. Zamiast sprawdzać fakty, zaczęły malować obrazy. A obrazy były piękne: kraj w rozkwicie, społeczeństwo dumne, przyszłość świetlana. Szkoda tylko, że rzeczywistość nie dawała się tak łatwo przemalować.
Ale skoro raz się udało, to dlaczego nie spróbować mocniej? Zaczęły się więc odważniejsze fałsze – już nie tylko półprawdy, ale całe konstrukcje budowane na piasku. A im bardziej piasek się osuwał, tym bardziej dosypywali kolejnych worków, udając, że to fundament. Kłamstwo urosło do rangi strategii, a potem do rangi codzienności. Nie da się ukryć – to działało. Ludzie przyzwyczaili się, że muszą filtrować każde zdanie, że oficjalny komunikat ma mniej wspólnego z realnością niż horoskop w kolorowym tygodniku. Pojawiła się ironiczna rutyna: słuchasz wiadomości i od razu dopowiadasz w głowie odwrotność tego, co usłyszałeś, bo wiesz, że tam pewnie kryje się prawda.
A przecież nie powinno tak być. My nie oczekujemy cudów, tylko tego samego, czego oczekują urzędy od nas. Skarbówka nie pyta obywatela o interpretację, tylko o fakty: ile zarobiłeś, ile wydałeś, gdzie jest rachunek. Gdybyśmy my stosowali wobec państwa te same triki, którymi oni częstują nas, to już dawno tkwilibyśmy po uszy w karach. Spróbujmy powiedzieć urzędowi: „to nie dług, to saldo kreatywne”. Spróbujmy wyjaśnić policjantowi: „to nie przekroczenie prędkości, to dynamiczne przyspieszenie mojego auta”. Z miejsca dostaniemy mandat, ale gdy oni kłamią, nazywa się to „komunikatem strategicznym”.
Dawniej tę ich zabawę w kotka i myszkę łatwo było utrzymać. Wystarczył telewizor, kilka kontrolowanych gazet i kilka figur, które w imieniu władzy tłumaczyły, że „tak trzeba”, ale przyszła epoka internetu i nagle stolik został przewrócony. Każdy mógł poszukać sam. Każdy mógł porównać dane, znaleźć alternatywne źródła, zestawić słowa z faktami. I wtedy okazało się, że fundament kłamstwa nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Jednak – i tu zaczyna się dramat – zamiast wyciągnąć wnioski, oni zareagowali jeszcze większym zakłamywaniem. Do sieci wysłali armię pajaców i trolli, którzy produkują codziennie tony fałszu, dezinformacji oraz wszechobecnej manipulacji. Te same metody, które kiedyś stosowali cenzorzy, dziś realizują anonimowe konta z zabawnymi awatarami. I choć niby jesteśmy mądrzejsi, niby mamy narzędzia, to i tak łatwo się w tym zgubić. Bo chaos informacyjny to też broń – równie skuteczna jak jedno jedyne źródło w czasach dawnej propagandy.
Historia daje nam tu wiele przykładów. Starożytni cesarze wmawiali ludowi, że chleb i igrzyska to kwintesencja szczęścia – a lud wierzył, dopóki igrzysk wystarczało. W średniowieczu monarchowie powoływali się na boskie prawo do rządzenia, a kto kwestionował, ten kończył na stosie. W XX wieku reżimy budowały całe machiny dezinformacji, gdzie jedno zdanie wodza ważyło więcej niż setki świadectw zwykłych ludzi. I choć świat się zmienił, mechanizm pozostał ten sam: nie chodzi o prawdę, chodzi o kontrolę. Różnica jest tylko taka, że my dziś mamy dostęp do faktów, chociaż ten dostęp nie oznacza jeszcze umiejętności. Bo jeśli w zalewie informacji nie umiemy odróżnić fałszu od prawdy, to jesteśmy tak samo bezradni jak ci, którym wmawiano, że ziemia jest płaska. I właśnie dlatego współczesny obywatel żyje w stanie permanentnego podejrzenia – już nie wierzy w nic do końca, a to jest również zwycięstwo kłamców.
Kłamstwo bowiem nie musi być skuteczne w stu procentach – wystarczy, że sieje zamęt. Wystarczy, że sprawia, iż nie wiemy, co myśleć. Bo kiedy człowiek nie wie, co myśleć, łatwiej nim sterować. Wystarczy rzucić kilka haseł – o bezpieczeństwie, o zagrożeniu, o przyszłości – i tłum znowu stoi w szeregu. Jednak im dłużej to trwa, tym bardziej wszystko się wyczerpuje. Tak jak oszust w towarzystwie – przez chwilę może imponować sprytem, ale po latach nikt już mu nie uwierzy. I właśnie teraz stoimy na tym zakręcie: nawet gdy mówią prawdę, nikt nie daje wiary. Bo to oni sami wychowali nas w nieufności. To oni zniszczyli własną walutę – walutę zaufania.
Dziś każde ich zdanie brzmi jak oferta marketingowa. Każdy komunikat jak slogan reklamowy. Różnica tylko taka, że firma, która reklamuje jogurt, w końcu musi dostarczyć dobry produkt, bo inaczej ludzie przestaną kupować. A oni mogą reklamować nam dobrobyt i dostarczać kryzys, reklamować bezpieczeństwo i dostarczać chaos, reklamować stabilność i dostarczać kolejne trzęsienia ziemi.
Czy to się kiedyś skończy? Historia uczy, że tak. Każda iluzja w końcu pęka. Każda narracja w końcu zderza się z faktami, ale zanim to nastąpi, kłamstwo zdąży wyrządzić ogromne szkody – gospodarcze, społeczne, moralne. I tu właśnie tkwi największe zagrożenie: że zaufanie, raz utracone, już nigdy nie wróci. Dlatego dziś, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebna jest czujność. Nie naiwna wiara w kolejne obietnice, nie entuzjazm wobec ładnych słów, ale sceptycyzm, zdrowa podejrzliwość i własny rozum. Bo kłamstwo jest wszędzie – w oficjalnych wystąpieniach, w mediach, w sieci, w komentarzach trolli. A prawda – jak zawsze – jest gdzieś ukryta, niepozorna, nieefektowna.
Tu zastrzeżenie, bo ona ma jedną przewagę: nie potrzebuje dekoracji – prawda broni się sama. I choć kłamcy mogą jeszcze długo triumfować, choć mogą jeszcze wielokrotnie próbować malować świat na swoje kolory, w końcu ich obrazy rozsypią się jak tania farba. Bo na dłuższą metę prawda jest jak woda – może płynąć wolno, ale zawsze znajduje drogę. A wtedy ich czar pryśnie i pozostaną nagie fakty – bez narracji, bez patosu, bez medialnych fajerwerków i może dopiero wtedy społeczeństwo nauczy się, że zaufanie nie jest darmowe. Że raz zniszczonego, nie da się odzyskać kolejnym przemówieniem.
Na razie jednak mamy teatr, pajaców i trolli, którzy obsługują kłamstwo jak kelnerzy tanią knajpę, a dopóki im na to pozwalamy, dopóty będziemy karmieni resztkami prawdy w sosie z iluzji.
Bogdan Feręc