Ciepły lutowy wieczór, czyli stuknęła mi dycha

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… Nie, to akurat było trochę inaczej, chociaż zaczęło się parę tysięcy kilometrów stąd, a nie z tąd.

Wylądowałem na Dublin Airport Authority, bo ówcześnie taka nazwa obowiązywała, a nie jak teraz DAA i szlus. Było całkiem ciepło, jak na 13 lutego 2013 roku, gdyż lotniskowy termometr pokazał 5 stopni na plusie, a w Łodzi w chwili startu samolotu mało znanej linii lotniczej z Irlandii minus 14 stopni Celsjusza, czyli lekką ręką licząc, 20 stopni różnicy. Szok? Tak, był to dla mnie temperaturowy szok, ale przyjemny i pamiętam ów wilgotny, oblepiający twarz powiew do tej pory.

Później podróż irlandzkim „PKS-em”, jak niektórzy Polacy w Irlandii wciąż nazywają Bus Éireann i znalazłem się na drugim krańcu wyspy, więc w Galway.

Początki były trudne, bo to przecież nowy kraj, nowi ludzie, nowe zwyczaje, trzeba było załatwić jakieś sprawy w urzędach, ale też zacząć szukać pracy. Tę znalazłem raczej szybko i wszystko zaczęło się jakoś kręcić oraz przestawiać na irlandzką nutę. Trwa ta moja podróż po Irlandii, której przez te wszystkie lata poznałem zwyczaje, poznałem wiele osób, a praca dała mi możliwość poznawania całkiem ciekawych istot, bo związanych np. z tutejszą polityką, którą lubiłem obserwować od bardzo dawna, wciągała mnie, pozwalała na wyciąganie wniosków i odnajdywanie kolejnych poziomów dna, jakie w wypowiedziach lubią ukrywać władcy świata.

Poznałem też wielu Polaków i niech zostanie tajemnicą, ilu z nich pozostaje w gronie moich znajomych, bo teraz, to już chyba większe stanowią Irlandczycy. Przyjaciół mam znacznie mniej, gdyż to grono nadzwyczaj wąskie, ale wystarczające, żeby świetnie się bawić i mieć pewność, iż nic z tego, co robimy, nie wydostanie się na światło dzienne.

Jestem gadułą. To może stwierdzić niemało osób, a podobno czasami mówię również z sensem. Jestem także milczkiem, o ile tego chcę i to zazwyczaj w sytuacjach, gdy poznaję nowe osoby. Wtedy słucham.

Praca stanowi o większej części mojego irlandzkiego życia i wiele osób, żeby zbliżyć się do mnie, musi to zaakceptować, a i wiele już się przekonało, że są sfery, które stawiam ponad inne, choćby bardziej ponętne. Mam też całkiem pokaźną ilość krytyków, bo przecież Polacy mają pewne cechy wyssane z mlekiem matek, a idąc dalej, wspomnę o osobach przychylnie nastawionych, ale ci stanowią nieliczną grupę, chociaż są.

Praca jest zwykła, nie charakteryzuje się niczym nadzwyczajnym, aczkolwiek pewne osoby, które mnie poznają, chcą się o niej dowiedzieć znacznie więcej, niż sam chciałbym o niej mówić, bo jest zwykła. Wymaga natomiast całkiem dużej wiedzy, stałego śledzenia wydarzeń, wytrwałości i systematyczności, więc może odciskać się na życiu prywatnym. Jakby na to nie patrzeć, zdarzają się też miłe chwile, kiedy docenia się to, co akurat robię, a nigdy nie robię tego dla siebie, bo nie potrzebuję kreować się na kogoś innego lub ważniejszego, niż w rzeczywistości jestem. Owszem, w pracy muszę być trochę inny, nie mogę hulać, tumanić, przestraszać, a powinienem też zachować pewne formy, oddając szacunek słuchaczom i czytelnikom. Często zadawane są mi pytania, gdzie pracuję? Wtedy mawiam, że w Irlandii i w Polsce. Generalnie podstawą pracy jest Sheils Motor Group, którą oceniam raczej wysoko i to za sprawą ludzi, którzy tworzą tę firmę. Następnie jest portal, Radio Wnet, w którym cyklicznie pojawiam się na antenie, a i od czasu do czasu, jak ten pozwoli, na antenie dublińskiego radia Near.fm. Zdarzyło się też kilka lat temu, że gościłem w rozgłośni radia Galway Bay, ale jak to mówią, epizod. Nie pasowaliśmy do siebie. Było też przez jakiś czas Radio PL i mało znaczące chwile w na jednej z ogólnopolskich anten, więc trochę się nazbierało.

Praca… Znowu praca, ale zaraz skończę, bo to podsumowanie to też trochę odpowiedzi na pytania, których dostaję niemałe ilości i w końcu trzeba kiedyś nasycić ciekawość szukających informacji o mnie. Na marginesie dodam, że dopiero kilka dni temu dowiedziałem się, że wpisując w wyszukiwarkę moje imię i nazwisko, wyskoczy zdrowo ponad 13 200 wyników, natomiast z pełnym imieniem i nazwiskiem lub dopiskiem Wnet, dodatkowe 6500. Pracuję dużo, a mój dzień zaczyna się przed godziną czwartą rano, kawa, praca, śniadanie i różne ciekawe poranne zajęcia, później zaczyna się śmiesznie, bo są szaleństwa w Fordzie, gdzie znany jestem z najdziwniejszych pomysłów. Sam się nie raz zastanawiam, z jakiego powodu mnie tam jeszcze trzymają, a nawet ostatnia osoba, która mogła na to zareagować, opuściła bezsilnie ręce i się poddała, bo nie jest w stanie mnie powstrzymać i moich pomysłów, jakie prawie codziennie przychodzą mi do głowy. Trochę bawię się w tej pracy, czasami też robię rzeczy poważne, a zdarzają się również bardzo poważne i odpowiedzialne zajęcia, bo w końcu uchodzę za specjalistę wysokiej próby. Szaleję „w fabryce” na różne sposoby, a moje koleżanki i koledzy mają mi niekiedy za złe, iż udaję się na urlop, bo wtedy mają kilka tygodni nudy, czyli normalności. Urlopów mam natomiast w roku kilka i są zawsze, kiedy tego chcę, ale muszę je mieć, żeby oderwać się od rutyny albo po prostu odpocząć.

Dzień pracy kończę zwyczajowo przed siódmą wieczorem i wtedy już mam cały wieczór wolny. Weekendy to też praca i na tę poświęcam po kilka godzin, nadrabiam zaległości czytelnicze i spotykam się ze znajomymi – rzadko.

Poglądy polityczne, bo i o te jestem pytany, a najczęściej kojarzony z konserwatywnym, czy jak sam je nazywam pisowskim Radiem Wnet. To duży błąd, co bardzo często można usłyszeć na antenie, bo daleko mi do ideałów prawicy, a w modelu socjalistycznym, jaki prezentuje PiS w szczególności. Jestem natomiast lewicującym centrystom, ale i z tym mam niekiedy problem, gdyż wolę się nazywać człowiekiem liberalnym i ceniącym wolność oraz prawo wyboru jednostki. Nie odżegnuję się jednak od żadnej partii jednoznacznie, a to tylko dlatego, że każda może nieść ze sobą dobro i rozwiązywać problemy, jakie stawiane są przed państwami. Mam też swój ideał partii politycznej, ale musiałaby stać się politycznym Volkswagenem, czyli partią dla całego ludu pracującego miast i wsi.😉 W jaki sposób? Z większości programów politycznych wyjąć to, co kierowane jest bezpośrednio dla dobra społeczeństw i zrobienie z tego jednego politycznego landrynka. To nie jest jednak możliwe i to ani w Polsce, ani też w Irlandii, więc moje marzenie w tym zakresie pozostanie chyba niezrealizowane do ostatnich moich dni. Są też osoby, które sugerują, że mógłbym założyć takie lub podobne ugrupowanie, czy nawet stanąć na czele jakiejś polskiej partii politycznej w Irlandii, by walczyć o prawa naszej mniejszości. Teoretycznie mógłbym, ale nie chcę, bo nie mam takich ambicji, więc politykę lubię obserwować, lubię o niej mówić, lubię wyrażać swoje opinie, ale tworzyć raczej nie.

Jest też jeszcze jedna sprawa, która wiąże się z moim brakiem chęci stworzenia na wyspie polskiej partii politycznej, więc w prostej linii zainteresowania moich rodaków takim rozwiązaniem. Skoro nie interesujecie się irlandzką polityką, a to ona ma wpływ na waszą tu obecność, to kto zainteresuje się tworzącym ugrupowaniem, choćby walczyło o Polonię? Poza tym nie jest moim celem powoływanie do życia kolejnej platformy sporów, bo znając nas, Polaków, przewiduję, że za najdalej w dwa lata po utworzeniu partii, podziały byłyby bardziej niż widoczne. No, chyba że będzie to partia dyktatorska i wtedy ja stanę się jedynym panem i władcą.🤣🤣🤣 Tacy jesteśmy i raczej nic tego nie zmieni, co oznacza, że będę realizował inne cele, jakie sobie postawiłem, a kto wie, może się uda i kiedyś będę mógł powiedzieć, osiągnąłem to, a wtedy…

Po tych dziesięciu latach w Irlandii zdarzyło się też, że mam swoje ulubione miejsca w Galway, a do tych należą dwie niewielkie kawiarenki, jedna z restauracji i dobrze ukryty zakątek, gdzie przy szumie oceanu można pogrążyć się w myślach. Tu akurat chodzę zawsze sam i tylko jedna osoba w pięciomilionowej Irlandii wie, gdzie to jest, bo to ona mi je pokazała.

Jak już jesteśmy przy tym przeglądzie dziesięciolecia, wspomnę też o osobach, które uważają, że mnie znają. To przeświadczenie nabyli, gdyż są moimi znajomymi na Facebooku albo innym medium społecznościowym i wydaje się im, że mogą pozwolić sobie na pewne komentarze albo że, uprawnia ich to do zasypywania mnie jakimiś wiadomościami oraz żądania odpowiedzi. Nie, tak nie jest i nigdy nie będzie, bo znają mnie na wyspie tak od początku do końca jakieś cztery osoby, więc to tylko one wiedzą o mnie wszystko, mają prawo wypowiadać się o mnie, moim zachowaniu i nigdy nie spotka ich z tego tytułu mój opór, ale nikt poza nimi. Jest w tym gronie także grupa, która próbuje wyłudzić ode mnie jakieś informacje, robi podchody, podstępnie lawiruje, a i chcą mnie na coś ukierunkować, by wykorzystać wiadomość do swoich celów, ale powiem to zupełnie szczerze, efekt jest odwrotny od zamierzonego. Jeżeli sam czegoś nie powiem lub nie chcę tego zrobić, to nawet nie próbujcie, bo tylko zmarnujecie czas i możecie zostać odsunięci na boczny tor.

Co się stało przez te dziesięć lat na wyspie? Dużo i mało, ale zawsze było ciekawie, często zmieniało się moje życie, trochę wywracane przeze mnie samego, a czasami niezależnie ode mnie. Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy czegoś żałuję? Nie, nie żałuję niczego z mojego życia w Polsce, nie żałuję też tej irlandzkiej drogi, a i obie ścieżki uważam za bardzo ciekawe, które przyniosły mi ogromną porcję doświadczeń, wrażeń oraz wspomnień. Nie mogę też powiedzieć, że jest mi przykro albo napawa mnie przerażeniem mój wiek, chociaż coraz częściej wkurza mnie młodzież, bo ustępują mi miejsca w autobusie, a nie wiedzą, iż wcale tego jeszcze nie potrzebuję.

Zdrowie. Podobno jestem w całkiem dobrym stanie, tak twierdzą medycy, ale mówią też, że 18 lat to już nie mam i chcą sobie we mnie sobie pogrzebać, na co usilnie nastaje jeden z profesorów ze Szpitala Uniwersyteckiego w Galway. Poddam się, bo skoro twierdzi, że wydłuży moje życie, to niech tak będzie, żebym mógł jeszcze przez wiele lat wskazywać błędy i wypaczenia. 😉

Życie prywatne. Od kiedy pamiętam, lubiłem kwiaty, a na szczególne uwielbienie mogą liczyć kaktusy, które stoją na parapecie wschodniego okna mojego mieszkania. Traktuję je źle, wręcz tragicznie, bo przez całą zimę w ogóle ich nie podlewam, ale te kolczaste stworzenia jakby w ogóle tego nie zauważały i żyją sobie w najlepsze. Kilka lat temu jedna z osób, która mnie dobrze poznała, powiedziała, że jestem taki sam, jak te moje kaktusy. Kolczasty, ale jak powyrywać te namiastki liści, to staję się całkiem innym człowiekiem, miłym i uśmiechniętym. W ten sposób uciekłem od tematu życia prywatnego, bo jeżeli tak się nazywa, niech dalej pozostanie prywatnym.

Emerytura zbliża się nieuchronnie, co akurat powinno martwić Social Welfare i ZUS, a nie mnie, więc tak właśnie jest i za paręnaście lat, zacznę żyć na koszt podatników z Polski oraz Irlandii, co z całą pewnością będzie mi się podobać. Mam też nadzieję, że nie będą stale wydłużać wieku emerytalnego i około osiemdziesiątki wciąż będę zmuszony odkładać na jesień życia. Ta natomiast może rysować się w całkiem przyjemnych barwach, jeżeli zostaną zrealizowane obecne plany, a dokonywać się będą w…

Obywatelstwo. Rozpocząłem też proces, który doprowadza do łez pewną prawniczkę, a podjęła się mission impossible, bo mnie nie znała. Zwiodłem ją, naopowiadałem, że chcę być Irlandczykiem, że chcę mieć tutejszy passport, ale nie powiedziałem, iż czuję głęboką niechęć do załatwiania wszelkich spraw papierkowych, co właśnie zaczęło się ujawniać. Wydzwania więc pani mecenas do mnie, żyje złudną nadzieją, że chociaż jeden z wielu wymaganych dokumentów mogę jej przedstawić, ale w ostatnich trzech tygodniach, nie załatwiłem nic, co mogłoby przyspieszyć proces naturalizacji. To też u mnie całkiem normalne, bo robię to, na co mam ochotę, a sprawy urzędowe nie są jednak w czołówce moich ulubionych zajęć. Nawiasem mówiąc, zaprosiłem panią mecenas na kawę, kiedy już dotrę do irlandzkiej stolicy i przeproszę za to moje ociąganie, ale zaprosiłem też do Studia Dublin, więc pojawiać się będzie na antenie Radia Wnet, na co czekam z dużą niecierpliwością, bo jest fachowcem i wie, o czym mówi, a jednocześnie może pomóc wielu osobom w załatwieniu wszystkich spraw prawnych.

Na koniec, podsumowanie dekady. Było miło i ciekawie, mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej, a co los przyniesie, z moją lekką pomocą, przyjmę, jak powinno się to przyjmować, czyli z radością i bez marudzenia, bo nie jestem typowym Polakiem, co słyszę często z ust rdzennych mieszkańców Zielonej Wyspy.

Koniec, kurde koniec. Znowu się rozgadałem i powiedziałem więcej, niż w ogóle planowałem powiedzieć o mojej irlandzkiej dekadzie.

Bogdan Feręc

Photo by Rory Hennessey on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Napaść na funkcjon
KE prognozuje wyższ