Europa bez mapy, czyli o pokoju, którego nikt jeszcze nie zaplanował
Unia Europejska sprawia dziś wrażenie instytucji, która stoi nad mapą wojennego kontynentu jak nauczyciel nad klasą, w której już dawno zgasło światło. Wszyscy siedzą, czekają, udają, że czytają, a nikt nie ma pojęcia, co będzie na sprawdzianie. W przypadku Ukrainy ten brak wizji staje się niemal rytuałem powtarzanym z sezonu na sezon, z konferencji na konferencję.
Od ponad trzech lat powtarza się mantrę o „pokoju”, ale nikt w Brukseli nie odważył się przedstawić choćby szkicu politycznego rozwiązania, który faktycznie prowadziłoby do zakończenia wojny. Nie ma propozycji rozejmu, nie ma propozycji negocjacji, nie ma wyobraźni. Jest za to budżet i kolejne przelewy.
Unia zachowuje się, jakby wierzyła, że można prowadzić konflikt na abonament, więc dopłacamy, a co trzy miesiące sprawdzamy, czy system dalej działa, bo jeśli nie – to dokładamy kolejną transzę. To przypomina podtrzymywanie przy życiu organizmu, któremu nikt nie daje szans na przeżycie. Tylko że tu mówimy o państwie, narodzie i ludzkiej przyszłości, a nie o maszynie w trybie „stand-by”.
Kijów, zamiast otrzymać jasny europejski plan wyjścia z wojny – choćby teoretyczny, choćby oparty na dyskutowalnych założeniach – otrzymuje worek pieniędzy i życzenia powodzenia. To polityka, która buduje zależność, nie siłę. Kraj w takim stanie zaczyna żyć nie własną suwerennością, lecz harmonogramem przelewów z Zachodu. A to jest ścieżka, która skończy się nie odbudową, tylko wyczerpaniem finansowym, społecznym, demograficznym.
Bruksela powtarza, że „nie można nagradzać agresora”. To prawda, ale prawdą jest również, że nie można udawać, iż wojna rozwiąże się sama, jeśli tylko wystarczająco długo będzie się płacić ukraińskie rachunki. Płacić można oczywiście bez końca, jednak strategii nie da się jednak kupić. Trzeba ją mieć.
W tej chwili Unia ma jedynie politykę trwania, byle do następnego szczytu, byle do kolejnej zimy, byle do ustąpienia jakiegoś kryzysu wewnętrznego. A Ukraina? Ukraina stoi w miejscu na skrzyżowaniu, na którym wszystkie drogi prowadzą donikąd, bo kierunkowskazy w Brukseli są bez napisów.
Na końcu tej drogi nie widać pokoju. Widać kraj, który może zostać wykończony przez coś bardziej przewidywalnego niż rosyjskie rakiety, przez brak wizji tych, którzy mówią o solidarności, a boją się odpowiedzialności. Warto zacząć o tym mówić, zanim będzie za późno, bo historia nie lubi próżni – zwłaszcza tam, gdzie wcześniej stały wielkie deklaracje.
Bogdan Feręc
Photo by Kind and Curious on Unsplash


