Miłość, zdrada i ręcznik, czyli jak nie skończyć z cudzym liszajem na własnym zadku

W świecie pełnym zagrożeń – od pandemii po inflację – człowiek szuka azylu. Czystego, miękkiego, pachnącego. Ręcznika. Niestety, okazuje się, że nawet ten tekstylny bastion bezpieczeństwa może być źródłem skrytej zdrady, a wszystko przez niepozorną praktykę: dzielenia się ręcznikiem.
Na pierwszy rzut oka – urocze. On i ona, jedna łazienka, jeden ręcznik. Wspólne życie, wspólna wilgoć, ale mikrobiolog z University College Dublin dr Amalia Scannell nie pozostawia złudzeń: to nie jest romantyzm, to jest biologiczna ruletka.
– To, co zostaje na ręczniku po prysznicu, to skóra. Cząsteczki, naskórek, złuszczony dowód życia. I bakterie. Cała armia mikrobów, które traktują ręcznik jak tropikalny kurort – ciepło, wilgotno i bez podatku od nieruchomości – mówiła z niepokojącą szczerością w programie stacji News Talk.
Tak więc, jeżeli po gorącym prysznicu pocierasz się wspólnym ręcznikiem, pocierasz się… kimś innym. Może partnerem, może dzieckiem, może byłą żoną. Nigdy nie wiadomo, kto był przed tobą. A lista możliwych „pamiątek” jest długa – od liszajca, przez pleśniawki, aż po pięknie gnijące krocze, o których dr Scannell mówiła z medyczną dokładnością i emocjonalną obojętnością.
Choć dla wiele osób z nas wspólne ręczniki to domowa norma – „przecież jesteśmy rodziną”, nauka nie zna litości. Bo nawet jeśli nikt aktualnie nie kaszle, nie ma gorączki i nie wygląda jak chodzący stan zapalny, to nie znaczy, że jest zdrowy. Część infekcji to zawodowi ninja – nie widać, nie słychać, a potem nagle – boom! – twój pachwinowy ekosystem przypomina grzybnię z filmu science-fiction.
Dr Scannell nie demonizuje bez powodu. Podkreśla, że owszem, nie każdy przypadek dzielenia się ręcznikiem kończy się antybiotykami i wstydliwą wizytą u dermatologa. Jednak to trochę jak z jazdą bez pasów – może się uda, ale może też skończyć się na dachu w rowie. Tylko tutaj rowem jest czyjaś pachwina.
Nie chodzi zresztą o to, by panicznie unikać kontaktu z innymi. Chodzi o zdrową higienę – dosłownie. Ręcznik to przedłużenie twojej skóry, a więc niech pozostanie twoim, a nie twojego szwagra z Kildare, który lubi drapać się po plecach i „zapomina” o praniu.
Ekspertka przyznaje, że ręcznikowa monogamia to może nie jest najważniejszy temat narodowy, ale warto się zastanowić, z kim i czym dzielimy nasze mikrowłókna. Bo w tym przypadku powiedzenie „co moje, to twoje” powinno mieć granice – najlepiej wyznaczone czystym, osobistym ręcznikiem o wyraźnym kolorze i ewentualnie imieniem właściciela wyszytym na brzegu.
Tym samym, zamiast inwestować w kolejny filtr do wody czy organiczne mydło z kozim mlekiem, może warto po prostu… kupić więcej ręczników. Bo prawdziwa miłość nie dzieli wszystkiego. Szczególnie grzybicy. Może być też tak, że do tego wszystkiego partnerka lub partner będą bardziej rozwiąźli, niż to się nam wydaje, a wówczas, no cóż… Wtedy kłopoty mogą być większego kalibru.
Bogdan Feręc
Źr. News Talk
Photo by Rinku Shemar on Unsplash