Varadkar: Bez migrantów musielibyśmy harować jak w XIX wieku

Były premier Irlandii Leo Varadkar postanowił przypomnieć rodakom, jak wiele ich kraj zawdzięcza migrantom. W rozmowie stwierdził, że Irlandia „mogłaby funkcjonować bez imigrantów”, ale tylko pod jednym warunkiem: wszyscy musieliby pracować sześć dni w tygodniu. Słowem – weekend byłby luksusem, a nie prawem.
Varadkar, który w marcu 2024 roku ustąpił ze stanowiska taoiseacha, nie po raz pierwszy porusza temat roli migrantów w gospodarce. Tym razem jednak ujął sprawę w sposób wyjątkowo plastyczny: „Około 20 procent irlandzkiej siły roboczej stanowią osoby urodzone poza Irlandią. To ludzie, którzy pracują w szpitalach, restauracjach, jeżdżą taksówkami. Bez nich Irlandia po prostu by się zatrzymała”. Według byłego premiera, gdyby z dnia na dzień wszyscy obcokrajowcy opuścili Zieloną Wyspę, trzeba by było wydłużyć godziny pracy personelu medycznego, nauczycieli czy pracowników usług, by utrzymać ten sam poziom funkcjonowania państwa. Jak żartobliwie zasugerował – bez nich, należałoby wysłać nauczycieli na kursy taksówkarskie i pozwolić im dorabiać po lekcjach.
Słowa Varadkara można odczytać jako próbę ochłodzenia nastrojów wobec rosnącej fali niechęci do migrantów, szczególnie po kryzysie uchodźczym z Ukrainy. W ostatnich latach liczba przybyłych do Irlandii cudzoziemców znacząco wzrosła, a niektóre społeczności lokalne zaczęły otwarcie protestować przeciwko zakwaterowaniu uchodźców w hotelach czy ośrodkach wypoczynkowych i hotelach.
„Retoryka antyimigracyjna ma wiele wątków, część z nich ma podłoże rasistowskie, ale wiele nie” – zaznaczył były taoiseach, dodając, że choć ruchy populistyczne zyskują na sile w wielu krajach europejskich, Irlandia wciąż pozostaje oazą umiarkowania i pragmatyzmu. Jego zdaniem to zasługa „hojnych budżetów i wsparcia rządowego”, które pomogły Irlandczykom przetrwać drożyznę i kryzys kosztów życia bez radykalnych zwrotów w polityce. Nie zmienia to faktu, że napięcia społeczne narastają. Protesty przeciwko imigrantom pojawiają się w Dublinie, Cork i mniejszych miastach. Demonstranci często odwołują się do symboliki narodowej – irlandzkiej flagi czy pieśni patriotycznych, co Varadkar skomentował krótko: „Ich próba przejęcia irlandzkiej flagi nie powiodła się”.
Jak wyglądałby kraj bez migrantów? Wystarczy spojrzeć na statystyki. Według oficjalnych danych obcokrajowcy stanowią już co piątego pracownika w Irlandii. W sektorze opieki zdrowotnej ten odsetek jest jeszcze wyższy, a w niektórych szpitalach nawet 30–40 procent personelu pochodzi z zagranicy. Bez nich zabrakłoby pielęgniarek, kierowców, kucharzy i budowlańców. Linie autobusowe stanęłyby w miejscu, restauracje skróciłyby godziny otwarcia, a system zdrowia mógłby ulec paraliżowi. Krótko mówiąc – weekendowy maraton zakupów w Tesco trzeba by było zastąpić pracą na dwa etaty.
Varadkar powiedział wprost: „Irlandia mogłaby funkcjonować bez imigrantów, ale tylko wtedy, gdybyśmy wszyscy mieli sześciodniowy tydzień pracy”. To zdanie jedni przyjęli je z aprobatą, inni z oburzeniem. Jedni widzą w nim brutalny realizm, drudzy – próbę moralnego szantażu, ale trudno zaprzeczyć, że liczby są bezlitosne. W ciągu ostatnich dwóch dekad imigracja stała się jednym z filarów irlandzkiego modelu wzrostu. Dzięki napływowi pracowników z Polski, Litwy, Filipin, Indii czy Ukrainy, irlandzka gospodarka mogła rosnąć szybciej, a służby publiczne – nie załamały się pod ciężarem popytu.
Były premier zdradził również, że po odejściu z urzędu po raz pierwszy od lat ma czas… na życie. „Kiedy byłem politykiem, miałem po czternaście spotkań dziennie. Teraz mam dwa. To wielka ulga” – przyznał. Dodał, że choć wciąż jest rozpoznawany na ulicy, cieszy się z „wolności intelektualnej”, której w polityce brakowało. Varadkar angażuje się dziś w organizacje pozarządowe, m.in. te wspierające kobiety w dostępie do opieki zdrowotnej i społeczność LGBTQ. Przyznał też, że obecnie przeżywa coś w rodzaju „roku przerwy” od pełnoetatowej pracy – zanim zdecyduje, czy wrócić do życia publicznego.
W rozmowie były taoiseach wspomniał również o swoich inspiracjach. Za książkę, która wywarła na niego największy wpływ, uznał… Konstytucję Irlandii, ponieważ miał okazję współtworzyć jej zmiany – m.in. w kwestii małżeństw jednopłciowych i prawa do aborcji. Nie zabrakło też anegdot o Donaldzie Trumpie, którego Varadkar nazwał „wielką osobowością” i przyznał, że spotkania z nim „przypominały udział w programie rozrywkowym”. „Na pierwszy rzut oka obrzuca ludzi obelgami, ale robi to z pewnym wdziękiem” – dodał z rozbrajającą szczerością.
*
Słowa byłego premiera to coś więcej niż ciekawostka z radiowego wywiadu. To pytanie o realne granice irlandzkiego modelu gospodarczego – o to, czy kraj oparty na imigracji, eksporcie i usługach jest w stanie utrzymać swój dobrobyt bez rąk do pracy z zagranicy. Bo w gruncie rzeczy Varadkar nie mówił o migrantach. Mówił o irlandzkim komforcie, którego nikt nie chce stracić. O społeczeństwie, które przyzwyczaiło się do wolnych weekendów, kawiarni otwartych do północy i lekarzy dostępnych na żądanie. Bez migrantów to wszystko kosztowałoby o jeden dzień pracy więcej i to dosłownie.
I może właśnie to jest prawdziwa treść jego przesłania: jeśli chcemy zachować czterodniowy spokój i dwudniowy weekend, ktoś musi pracować za nas w piątkową noc.
Leo Varadkar zapomniał jednak wspomnieć, że protestującym przeciwko migracji, nie chodzi o migrantów, którzy pracują od świtu do nocy, a o tych, którzy zajmują mieszkania bez płacenia czynszu i żerują na irlandzkim systemie ochrony socjalnej.
Bogdan Feręc
Źr. Breaking News
Photo by Jud Mackrill on Unsplash