Noworoczne postanowienia, czyli krucha magia pierwszych dni stycznia
Nowy Rok ma w sobie coś z ciszy tuż po zetknięciu się z ziemią konfetti. Miasto jeszcze ziewa po długiej nocy, kalendarz pachnie świeżą kartką, a w głowie rodzi się myśl, że teraz to już na pewno się uda. Postanowienia noworoczne przychodzą właśnie wtedy, gdy przekraczamy granicę starego i nowego, kiedy łatwiej uwierzyć, że jedna data potrafi przesunąć całe życie o kilka stopni w lepszą stronę.
Katalog własnych przyrzeczeń jest zaskakująco stały, niemal klasyczny, więc najczęściej mniej słodyczy, bo cukier to wróg publiczny numer jeden. Rzucenie palenia, bo zdrowie nie jest dane raz na zawsze. Kontrola wydatków, bo konto bankowe ma pamięć słonia i nie zapomina żadnego impulsywnego zakupu. Są też postanowienia bardziej ambitne, czasem wręcz filozoficzne, w stylu będę spokojniejsza/szy, będziemy bardziej wyrozumiali, przestaniemy się spóźniać, nauczymy się mówić „nie”. Wtedy to już nie jest drobna korekta stylu życia, to próba przebudowy własnego charakteru.
Lubimy takie momenty graniczne, a psychologowie mówią o „efekcie nowego początku”, ale w gruncie rzeczy chodzi o coś bardzo ludzkiego, więc o potrzebę symbolicznego zamknięcia rozdziału. Dlatego tak chętnie dzielimy się swoimi obietnicami w mediach społecznościowych. Publiczna deklaracja ma być kotwicą, przypomnieniem, a czasem cichą presją. Przez pierwsze dni wszystko działa, bo są zdjęcia z siłowni, smoothie z jarmużu i selera naciowego, a krokomierze biją rekordy. Potem jednak życie wraca do normy. Trening wypada z codzienności „tylko dziś”, papieros pojawia się „wyjątkowo”, a budżet znów przecieka jak stary dach, bo to tylko tania podróbka perfum Chanel N°5.
Najbardziej bezlitosna okazuje się jednak ekonomia, bo gdy chcemy oszczędzać, jednocześnie świat staje się droższy. Od 1 stycznia wzrosną ceny jedzenia, usług, podniosą się rachunki, więc codzienny szybki obiad na mieście i kawa na wynos, choć kuszą wygodą, potrafią po cichu pożerać znaczną część miesięcznych dochodów. Z drugiej strony zdrożeją też papierosy, co teoretycznie sprzyja rzucaniu palenia, a w praktyce bywa tylko kolejnym pretekstem do narzekania. Do tego dochodzą wyższe ceny karnetów na siłownie, które mogą skutecznie ostudzić zapał do zrzucania zbędnych kilogramów.
Na szczęście nie wszystkie dobre zmiany wymagają abonamentu i aplikacji. Są rozwiązania stare jak świat – spacer, bieganie, ruch na świeżym powietrzu. Darmowe, dostępne niemal zawsze, wymagają tylko decyzji i pary wygodnych butów. Bieganie nad brzegiem morza czy długi marsz po parku mają w sobie coś terapeutycznego: porządkują myśli, uczą regularności i nie liczą kalorii z wyrzutem.
Noworoczne postanowienia, co warto wiedzieć, często przegrywają nie dlatego, że są złe, ale dlatego, że są zbyt wielkie. Chcemy wszystkiego naraz, natychmiast i najlepiej na zawsze. Tymczasem zmiana to proces, a nie eksplozja i upadki są w nie wpisane. Jeden papieros nie przekreśla rzucania palenia, jeden drogi obiad nie niszczy planu oszczędzania, a tydzień bez treningu nie oznacza porażki, o czym też warto pamiętać.
Jest jednak w tym wszystkim coś pocieszającego, bo jeżeli nawet większość noworocznych obietnic kończy swój żywot szybciej, niż byśmy chcieli, sama potrzeba ich składania świadczy o tym, że wciąż wierzymy w możliwość zmiany, a to już bardzo dużo. Przy odrobinie cierpliwości, łagodności wobec siebie i konsekwencji, nawet tej nieidealnej, naprawdę wszystko jest możliwe. Nowy Rok to tylko pretekst. Reszta zależy od nas i od tego, czy potrafimy wstać po pierwszym potknięciu i iść dalej, trochę mądrzejsi, trochę spokojniejsi i trochę podbudowani, że wcześniej już się udało.
Bogdan Feręc
Źr. Materiały internetowe
Photo by Tim Mossholder on Unsplash


