Nadciąga irlandzki kryzys gospodarczy? Politycy grzeją fotele, a fundamenty się kruszą

Choć z ust wicepremiera Simona Harrisa padły zapewnienia o „dobrej kondycji gospodarki”, ton jego przemówienia podczas Narodowego Dialogu Ekonomicznego na Dublińskim Zamku był daleki od optymizmu. Bo jak tu cieszyć się chwilową stabilnością, kiedy za rogiem czai się gospodarcza burza, a państwo nie ma ani planu B, ani odwagi, by działać tu i teraz?
Irlandzki model wzrostu, oparty na wpływach z CIT płaconego przez garstkę gigantów technologicznych, od dawna przypomina domek z kart. Teraz, w obliczu możliwego powrotu amerykańskich ceł za niespełna trzy tygodnie, groźba gospodarczej destabilizacji przestaje być hipotetyczna. A jednak politycy – z premierem Micheálem Martinem i ministrem finansów Paschalem Donohoe na czele – zdają się trwać w wygodnym letargu: „będziemy analizować”, „nic nie jest wykluczone”, „Europa ciężko pracuje”…
To nie język działania. To język wymówek.
Niepewność związana z amerykańskimi taryfami to, jak powiedział Harris, „najpoważniejsze wyzwanie dla transatlantyckich relacji gospodarczych od pokoleń”. I słusznie, ale samo stwierdzenie faktu nie wystarczy. Rząd nie przedstawił dotąd żadnego konkretnego planu, jak zdywersyfikować źródła dochodów, ochronić krajowy eksport ani jak ograniczyć katastrofalne uzależnienie od kilku globalnych korporacji. To krótkowzroczna polityka, która ignoruje realne ryzyka.
Jak przyznał Donohoe – minister finansów, „pozytywne dane ekonomiczne w tym roku maskują poważne zagrożenia”. Te dane, jak wiemy, napędzane są przez zaledwie kilkanaście firm – głównie z sektora farmaceutycznego i technologicznego, które w każdej chwili mogą przenieść swoje zakłady poza granice Irlandii. Wtedy wpływy z podatku od osób prawnych wyparują szybciej niż deklaracje polityków o „stabilnych finansach publicznych”.
W tle tego technokratycznego ping-ponga – między budżetami a planami rozwoju – pozostaje twarda rzeczywistość: dramatyczne niedobory infrastrukturalne w mieszkalnictwie, służbie zdrowia i transporcie. Premier Martin mówi o „potrzebie przyspieszenia działań”. Szkoda tylko, że te słowa brzmią identycznie od dekady. Efektów jak nie było, tak nie ma.
Jak zauważył Owen Reidy z ICTU: – Kraj jest niebezpiecznie narażony na globalne wstrząsy. Nie tylko zresztą przez strukturalne uzależnienie od CIT. Także przez szokującą bierność rządu w obliczu oczywistego zagrożenia. Działania antykryzysowe? Zero. Nowa strategia podatkowa? Nie istnieje. Inwestycje w realną gospodarkę? Głównie na papierze.
Przedstawiciele Social Justice Ireland, jak i środowisk klimatycznych, apelują o racjonalne planowanie podatkowe, inwestycje w infrastrukturę oraz odejście od „cukrowej gorączki” podatków korporacyjnych. Tymczasem ministrowie zdają się bardziej przejęci „nastrojem muzycznym” (cytat z Donohoe), niż faktem, że orkiestra gra, choć Titanic już nabiera wody.
Oisín Coghlan z Environmental Pillar podsumował sytuację dobitnie: zamiast płacić miliardy kar za niedotrzymanie celów klimatycznych, rząd mógłby inwestować w cieplejsze domy, tańszą energię i lokalne linie kolejowe. Mógłby – gdyby chciał.
Narodowy Dialog Gospodarczy, zamiast miejscem konkretów, był kolejnym rytuałem zaklinania rzeczywistości. Zamiast rozwiązań – frazesy. Zamiast planów – analizy ryzyk. Zamiast strategii – płynna narracja o tym, że „wszystko jest możliwe”.
A tymczasem wszystko wskazuje na to, że zbliżamy się do krawędzi. Jeśli rząd w najbliższych miesiącach nie zacznie myśleć i działać jak poważna administracja w czasach kryzysu, to Irlandia nie tyle „stanie w obliczu wyzwań”, co znajdzie się w oku finansowego huraganu. A wtedy nawet najlepiej napisane przemówienia nie zamortyzują upadku.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Photo by Jonathan Cooper on Unsplash