Milczenie po zderzeniu. O żalu i odpowiedzialności
Czy jestem nieczuły na tragedię? Nie. Nie muszę powtarzać tego głośno, by wiedzieć, że każda śmierć, czy ta spodziewana, czy nagła, niesie ze sobą ból, rozdarcie, poczucie pustki. Kiedy ktoś odchodzi z naturalnych powodów, można tę stratę oswoić, powoli przygotowywać się na to, co nieuniknione. Lecz śmierć nagła, gwałtowna, wynikająca z ułamka sekundy, z jednej niewłaściwej decyzji lub całej ich sekwencji, ona uderza jak fala, która łamie człowieka na pół i pozostawia go z pytaniem, na które nikt nie potrafi odpowiedzieć.
Pisząc ten felieton, nie zamierzam nikogo ranić, nie chcę umniejszać żadnego dramatu, nie jestem też kimś pozbawionym wrażliwości, kto patrzy na cudze nieszczęście z chłodnym dystansem. Chodzi mi o coś innego, o pewną nierównowagę, o sposób, w jaki opowiada się w Irlandii o tragicznych wypadkach drogowych. A bardziej jeszcze o to, w jaki media karmią się tym tematem, nierzadko budując wokół poszczególnych osób niemal mityczną atmosferę.
Co jakiś czas pojawia się informacja o śmierci na drogach. Gdzieś pod Dublinem, na zakręcie w hrabstwie Kerry, na bocznej drodze w Donegal. Kolejny dramat, kolejny wieczór, w którym Garda zamyka trasę, a mieszkańcy niemal natychmiast wiedzą, że wydarzyło się coś strasznego i nie minie godzina, gdy portale informacyjne wypuszczą pierwsze teksty – krótkie, szybkie, często sensacyjne. Za nimi pojawią się obszerne artykuły z biografiami ofiar, ze zdjęciami sprzed kilku lat, z opisami ich życia, pasji, marzeń.
Nie mam pretensji o sam fakt pisania, bo ludzie komentują rzeczywistość, media ją opisują, taka jest ich rola, ale problem zaczyna się tam, gdzie wypadek staje się nie tylko tragiczną historią, ale też okazją do stworzenia opowieści o wyjątkowości tych, którzy zginęli. Gdy jednak narracja zaczyna udawać, że każdy uczestnik wypadku był kimś absolutnie kryształowym, niepodważalnie odpowiedzialnym, nieomylnym, prawda zaczyna się rozmywać i dzieje się jeszcze coś gorszego, odbieranie temu dramatowi jego realnego wymiaru.
W centrum tego wszystkiego stoi jedna trudna kwestia, czyli młodzi kierowcy. Statystyki Gardy nie pozostawiają wątpliwości – to oni znacznie częściej przekraczają prędkość, prowadzą po spożyciu alkoholu lub byli pod wpływem narkotyków, zbyt pewnie wchodzą w zakręty i… przeceniają swoje umiejętności. Część z tych wykroczeń kończy się mandatem, część – ostrzeżeniem, a część niestety kończy się śmiercią.
I tu właśnie zaczyna się rozdźwięk, o którym mówię, bo po wypadku, zanim jeszcze śledztwo zostanie zakończone, zanim biegli przedstawią fakty, media kreślą obraz ofiar jako osób niemal wzorowych. Gdy rodzina mówi, że to był ktoś dobry, uczciwy, pomocny, nie mam powodu w to nie wierzyć. Człowiek może być dobrym przyjacielem, lojalnym synem, ambitnym uczniem, a jednocześnie popełnić błędy na drodze, a te doprowadzą do tragedii. Życie jest zbyt skomplikowane, by takie sprzeczności nie istniały.
Problem w tym, że po zakończeniu śledztwa przychodzi moment refleksji, a ta jest często znacząca. Wtedy już nie mówi się o odpowiedzialności kierowcy, bo jeżeli w grę wchodzi alkohol, narkotyki, znaczne przekroczenie prędkości, informacja ta pojawia się w trzech krótkich zdaniach, często ukryta gdzieś na końcu gazety lub zepchnięta do drobnej aktualizacji na stronie portalu. Taki dopisek, który ma być, bo wypada, ale nie powinien zburzyć wcześniejszego obrazu, który tak intensywnie budowano.
Tutaj też pojawia się moje własne zderzenie z faktami, bo jak mam przy kolejnym takim wypadku zachować pełen szacunek dla ofiar, skoro wiem, że czasem to właśnie one przyczyniły się do tragedii? Jak mam, w sumie udawać, że każdy z tych młodych ludzi był ostoją drogowej roztropności, skoro statystyki mówią coś zupełnie innego? Jak nie mieć problemu z żalem, skoro widzę, jak bardzo rozbiega się on między tym, co piszą media, a tym, co ustala Garda?
Nie chodzi mi o odbieranie godności ofierze, nikomu prawa do żałoby, bo każda rodzina cierpi niezależnie od okoliczności. Każda matka, każdy ojciec, rodzeństwo, przyjaciele, oni wszyscy przeżywają ból, którego nie łagodzi żaden policyjny raport. To jest czysta tragedia, bez potrzeby osądzania i tego nie podważam. Jednak czym innym jest żal bliskich, a czym innym żal publiczny i ten właśnie staje się w Irlandii przedstawieniem, w którym nie ma miejsca na pełną prawdę. Pogrzeby nagłaśnia się jak ceremonie państwowe, buduje się wzruszające relacje, podkreśla wyjątkowość zmarłych, a potem, gdy się okazuje, że to jednak kierowca był odpowiedzialny, że zlekceważył ograniczenia, że prowadził pod wpływem… opowieść cichnie. Nikt nie wraca wówczas do własnych słów, nikt nie prostuje wersji wydarzeń.
To właśnie ta nierównowaga rodzi moje pytania. Nie dlatego, że jestem zimny, nieczuły i odczłowieczony. Wprost przeciwnie – właśnie dlatego, że wiem, jak ważne jest nazywanie rzeczy po imieniu, bo dopóki będziemy milczeć o odpowiedzialności, dopóty tragicznych wypadków nie ubędzie. Dopóki w medialnej narracji młodzi kierowcy będą idealizowani, dopóty zabraknie miejsca na rozmowę o bezpieczeństwie, o konsekwencjach i ryzyku, które znajdują swoje potwierdzenie w statystykach.
Irlandia ma poważny problem z wypadkami drogowymi i nie jest to problem samych dróg, fatalnych warunków pogodowych czy infrastruktury. To przede wszystkim problem stylu jazdy, kultury prowadzenia pojazdów, społecznego przyzwolenia na „odrobinę ryzyka”. Ma także problem z normalizowaniem przekraczania dozwolonej prędkości, bagatelizowania alkoholu i tłumaczeniami: „przecież to jeszcze dziecko”, „on się nie bał”, „miał energię”.
Nie, nie jestem pozbawiony empatii, widzę ból rodzin, wiem, że każde życie ludzkie warte jest więcej niż statystyka i kilkaset kilogramów pogiętej blachy, ale jednocześnie zauważam też ciężar przemilczeń, które sprawiają, że po kolejnej śmierci znów zaczyna się ta sama opowieść, w której emocje przykrywają fakty. Można by powiedzieć, że ważniejsze jest współczucie niż analiza, ale czy naprawdę? Czy współczucie nie wymaga od nas również uczciwości? Czy mamy prawo chować prawdę na ostatniej stronie, tylko po to, by nie zakłócić wygodnej narracji?
Przykro jest pisać o takich rzeczach, przykro jest czytać o kolejnych wypadkach, jak i przykro widzieć młodych ludzi, którzy giną, zostawiając rodziny w rozpaczy. Jednak skoro te tragedie się dzieją i skoro dzieją się tak często, trzeba o nich mówić nie tylko w tonie wzruszenia, ale również w tonie odpowiedzialności. Inaczej pozostanie nam tylko spiralny powtarzalny rytuał, najpierw tragedia, potem mit, później cisza. I znów to samo, a prawda, choć bywa bolesna, jest jedyną drogą do zmiany.
Bogdan Feręc
Photo by Usman Malik on Unsplash


