Irlandzki rząd i ich mistrzowski kurs na finansową samobójczą jazdę
Jeśli ktoś kiedykolwiek marzył o tym, by oglądać tzw. irlandzką klasę polityczną w akcji i przy okazji nauczyć się, czym jest perfekcyjna sztuka podcinania sobie gałęzi, na której się siedzi, to gratulacje – ten rok to prawdziwy kurs level mistrzowski. Praktyka? Podnoszenie podatków. Na co? Na wszystko, a zwłaszcza na używki, bo kto by się spodziewał, że dym z papierosa czy unosząca się para z e-cygareta może być równie dochodowa jak… no cóż, cokolwiek, co naprawdę przynosi pieniądze do budżetu.
Papierosy. Alkohol. E-papierosy, a jeśli ktoś ma w domu kolekcję whisky, gratulacje – możecie już zacząć sprzedawać nerki na czarnym rynku, bo państwo tak podniosło akcyzę, że luksus picia własnych zapasów stał się sportem ekstremalnym. Cóż, przynajmniej nikt nie zarzuci politykom braku konsekwencji. Logika jest prosta: jeśli ludzie przestaną kupować używki, budżet się zapcha pieniędzmi… no, nie, poczekaj… zapadnie się w otchłań. Ale przynajmniej moralnie poczujemy się lepiej, bo „walczymy z nałogami”.
E-papierosy – tu już poziom absurdu osiąga mistrzostwo olimpijskie. Najnowsze regulacje sugerują, że każdy, kto myśli o „zdrowej” alternatywie dla klasycznego dymu, powinien jednocześnie przygotować się na kredyt hipoteczny. Tak, żeby państwo mogło podziwiać, jak młodzi ludzie inwestują w… no właśnie, w nic.
Alkohol. Skoro papieros i e-papieros to za mało, trzeba jeszcze dobić tych, którzy mają odwagę złamać monotonię życia szklanką whiskey lub kieliszkiem wina po pracy. I tu pojawia się fiskalny geniusz – podatki rosną szybciej niż ceny mieszkań, a kontrola budżetu idzie w parze z… no właśnie, z czym? Z deficytem, który puka do drzwi każdego ministra finansów, jakby chciał powiedzieć: „Hej, czy ktoś tu w ogóle patrzy na liczby”?
Efekt? Ludzie albo przestają kupować, albo zaczynają kombinować, szukając alternatyw w szarej strefie, a państwo… To chwali się wzrostem wpływów akcyzowych w pierwszych miesiącach, po czym przychodzi nagle wielki budżetowy upadek. Co ciekawe, każdy minister wydaje się zaskoczony, jak to możliwe, że podnosząc podatki na wszystko, kasa przestała płynąć do sakiewki rządu?
Szkoda tylko, że te wszystkie „strategiczne” decyzje kosztują nie tylko nerwy obywateli, ale też stabilność całych systemów finansowych. Bo jeśli ktoś wciąż wierzy, że rosnące ceny używek są panaceum na problemy budżetowe, a przy okazji uczynią z mieszkańców Irlandii okazy zdrowia, to gratulacje – wspaniale wpisuje się w klasykę europejskiej ekonomii: „robimy coraz więcej, a efekt jest coraz gorszy”.
Zadałem sobie też trud i przeszperałem unijne zakamarki, a wówczas okazało się, że średnia akcyza w UE na paczkę 20 papierosów to poziom powyżej 60% ceny detalicznej. W niektórych krajach, jak np. w Irlandii, podatek ten wynosi aż 10 euro za paczkę 20 sztuk. Wyobraźcie to sobie teraz, bo papieros staje się luksusem przeznaczonym dla wybranych, co z jednej strony może być słuszne w walce z nałogami, ale z drugiej? Porażką w planowaniu gospodarczym. Alkohol to jakże podobna pieśń i chociaż akcyzy alkoholowe w UE znacząco się różnią dla napojów fermentowanych i destylowanych, to raport World Health Organization mówi wprost: udział akcyzy w cenie napojów alkoholowych wynosi średnio 37% dla spirytualiów, 16% dla piw i zaledwie 14% dla wina. Tymczasem w Irlandii, która jest jednym z krajów wzorcowych w tej materii, akcyza na alkohol jest „rekordowa” i podatek akcyzowy za butelkę whisky o pojemności 0,7 litra wynosi prawie 12 euro.
Na koniec morał: jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wygląda polityczna samobójcza jazda z pełnym gazem bez trzymanki, spójrzcie na podatek od e-papierosów i papierosów w Europie. Nie musicie kupować biletu na rollercoastera – wystarczy przejrzeć budżet państwa. A jeśli przypadkiem uda się Wam zapalić papierosa przy tej lekturze… cóż, to prawdopodobnie ostatni luksus, na który będziecie mogli sobie pozwolić.
Bogdan Feręc
Photo by Juan Davila on Unsplash

