Głos w próżni. Rekordowa ilość nieważnych głosów
Tegoroczne wybory prezydenckie w Irlandii zapisały się w historii nie tylko wynikiem, ale i czymś znacznie bardziej niepokojącym. Po raz pierwszy w dziejach Republiki Irlandii liczba głosów nieważnych przekroczyła 200 tysięcy. Nie jest to z całą pewnością drobna ciekawostka statystyczna, lecz poważny sygnał alarmowy dla polityków. Kiedy w sobotni poranek w całym kraju wywracano i liczono głosy z urn wyborczych, w centrach liczenia panowało zaskoczenie. Z każdej z nich wysypywały się karty przekreślone, zamazane, z dopiskami i z komentarzami – niczym zbiorowy list niezadowolenia.
Według oficjalnych danych An Coimisiún Toghcháin odnotowano ponad 213 tysięcy głosów uznanych za nieważne, a to około 13 procent wszystkich oddanych głosów. Dla porównania: w poprzednich wyborach prezydenckich było ich zaledwie nieco ponad osiemnaście tysięcy. Skala wzrostu jest więc ponad dziesięciokrotna. Żadne tłumaczenia proceduralne czy pomyłki wyborców nie wystarczą, by objąć obecnie tę ilość rozumem. To nie przypadek – to zbiorowy gest, forma wyborczego krzyku w systemie, który wielu zaczęło uważać za głuchy.
Większość z tych nieważnych kart nie była efektem nieuwagi, o czym mówili niektórzy politycy, którzy opierali się na słowach komisji wyborczych, a te donosiły, że część unieważnionych głosów zawierała komentarze, całe zdania – od prostych przekleństw po manifesty polityczne. Na kartach pojawiały się dopiski „no democracy”, „EU puppets”, „none of the above”, a także imiona postaci z kreskówek lub całkiem fikcyjnych. To nie były błędy. To były głosy świadomie odrzucone, wyraz frustracji wobec świata polityki, w którym coraz trudniej rozpoznać cokolwiek i kogokolwiek autentycznego.
Zjawisko w takiej skali ma co najmniej trzy wymiary, bo żadne próby zmiany oceny oddanych głosów nieważnych, nie są w stanie ukryć pewnych faktów.
Po pierwsze, wielu Irlandczyków uważało tegoroczną kampanię za jałową i przewidywalną. Kandydaci – niezależnie od doświadczenia – nie potrafili wzbudzić emocji, o czym nawiasem mówiąc, pisałem już w trakcie samej kampanii. Gdy jedna z głównych postaci sceny politycznej wycofała się jeszcze przed głosowaniem, a inni – z przyczyn proceduralnych – nie zostali dopuszczeni, w społeczeństwie narastało przekonanie, że wybór jest pozorny, czyli sterowany. „To jak wybierać między różnymi odcieniami szarości” – mówili wyborcy.
Po drugie, protest stał się nową formą uczestnictwa. W mediach społecznościowych jeszcze przed wyborami pojawiały się hasła „spoil the vote” – nawoływania do celowego psucia kart jako aktu sprzeciwu wobec systemu. W tym sensie głos nieważny nie jest milczeniem, lecz donośnym manifestem. To próba powiedzenia: „Nie wierzę wam, ale wciąż tu jestem. Chcę coś powiedzieć, choć nie mam komu”.
I wreszcie po trzecie – narastająca apatia. Wielu Irlandczyków nie poszło do urn w ogóle, ale jeszcze więcej poszło z poczuciem obowiązku, tylko po to, by symbolicznie go złamać, więc frekwencja również była jedną z najniższych i wyniosła 45,8%. Ten rodzaj zniechęcenia ma też charakter pokoleniowy. Młodsi wyborcy, szczególnie w dużych miastach, deklarowali, że nie czują żadnej więzi z kandydatami i w ich oczach wybory prezydenckie są rytuałem, który dawno utracił sens.
Geografia tego protestu także jest wymowna jak jego treść, więc w niektórych hrabstwach odsetek głosów nieważnych sięgnął dwudziestu procent. W ośrodkach o większym odsetku ludzi młodych, migrantów lub osób o niższych dochodach – tam, gdzie poczucie marginalizacji jest silniejsze – karty z dopiskami piętrzyły się w stosy. To pokazuje, że bunt przy urnie nie jest zjawiskiem abstrakcyjnym, lecz społecznym.
Skutki tej fali są poważniejsze, niż mogłoby się wydawać. Catherine Connolly, która wygrała wybory z wyraźną przewagą, może formalnie objąć urząd, ale trudno nie dostrzec rysy na symbolicznej legitymacji prezydentury. Bo jak być reprezentantem narodu, skoro tak znacząca część tego narodu świadomie odmówiła uznania zasad gry. Polityczne reperkusje tego kryzysu są, a może dopiero będą oczywiste. Już teraz pojawiają się głosy, że trzeba zreformować zasady nominacji kandydatów. Obecny system, w którym o starcie w wyborach decydują w dużej mierze lokalni radni lub parlamentarzyści, ogranicza pole do kandydowania osobom spoza politycznego i partyjnego układu. Wielokrotnie zwracano na wyspie uwagę, że w epoce rosnącej nieufności do partii politycznych takie rozwiązanie po prostu przestało odpowiadać duchowi czasu.
Jednak musimy pamiętać, że to tylko część problemu, a tylko dlatego, że pojawia się równie ważne pytanie, które brzmi: Co dalej z samym sensem głosowania? Jeśli kolejne pokolenia zaczną traktować urnę wyborczą jak skrzynkę na listy protestacyjne, to sama demokracja stanie się rytuałem pozbawionym treści. Głos nieważny nie zmienia wyniku wyborów, ale zmienia wszystko inne – podważa przekonanie, że warto wybierać. A kiedy ludzie przestają wierzyć w sens wyboru, zaczynają szukać innych, często bardziej radykalnych sposobów wyrażania frustracji.
Irlandia ma więc przed sobą poważne zadanie. Komisja Wyborcza powinna niezwłocznie przeprowadzić dogłębną analizę przyczyn tego zjawiska – nie po to, by znaleźć winnych, lecz by zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Równocześnie potrzebna jest debata o tym, jak otworzyć proces wyborczy na nowych kandydatów i jak odbudować zaufanie między społeczeństwem a instytucjami.
Niestety te ponad 200 tysięcy przekreślonych kart w wyborach prezydenckich to nie tylko nagły skurcz ręki. To symbol erozji więzi między państwem a obywatelem. To echo rozczarowania, które długo dojrzewało pod powierzchnią irlandzkiej stabilności. To nie przypadek – to komunikat. I jeśli politycy nie będą go umieli właściwie odczytać, następne wybory mogą być jeszcze głośniejsze – z jeszcze większą ilością przekreślonych kart.
*
Na marginesie dodam, że to był właśnie wstęp do tego, o czym wielokrotnie już mówiłem, trzeba politykom dać znak, iż zmierzają w złym kierunku. Wybrałem właśnie tę formułę, czyli odmowę uczestnictwa w wyborach. Irlandczycy zrobili to trochę inaczej i gremialnie unieważniali kandydatów, a stało się to przez unieważnienie kart wyborczych.
Bogdan Feręc
Źr. The Journal/Irish Examiner/The Irish Times/RTE
Fot. Dzięki uprzejmości RTE
