Dublin Pride: Kiedy dumy nie mają granic i zdrowego rozsądku

W sobotę ulice Dublina ponownie zalane zostały przez tęczową falę propagandy, która pod pretekstem „równości” i „wolności” promuje styl życia sprzeczny z naturalnym porządkiem i tradycjami cywilizowanego społeczeństwa. Tysiące osób – rzekomo 12 500 uczestników – w towarzystwie 280 organizacji, które z dumą powiewały tęczowymi flagami, przemierzyło centrum irlandzkiej stolicy, świętując równość małżeństw jednopłciowych, która – jak się okazuje – została osiągnięta dopiero po dekadach uporu i nacisków ideologicznych.
To właśnie Irlandia, kraj dawno temu znany z katolickiej wartościowej tożsamości, dziś z dumą paradowała przed światem jako nowoczesna, postchrześcijańska machina promująca homoseksualizm i jego wartość. I choć prezydent Michael D. Higgins mówił o „prawach, godności i radości”, trudno nie zadać pytania: a co z prawem do głoszenia innej opinii? Co z godnością tych, którzy nie zgadzają się z tym stylem życia?
Paradę otworzyła ulica O’Connell – symbol walki o wolność Irlandii – co samo w sobie brzmi niemal ironicznie, skoro dziś świętowana jest „wolność” od norm moralnych. Można też sądzić, że Daniel O’Connell, którego pomnik tam stoi, nie miałby zapewne ochoty świętować tego, co obecnie dzieje się na ulicach Dublina. Wtedy chodziło o narodowe wyzwolenie; dziś o „wyzwolenie” seksualne, które coraz częściej przypomina ideologiczną inwazję.
Premier Micheál Martin nazwał paradę „pełną radości i dumy”, ale czy przypadkiem nie jest to raczej pokaz siły lobby, które narzuciło swoje widzenie społeczeństwu bez względu na jego realne poglądy? A może to tylko kolejny przykład hipokryzji politycznej, w której Europa uczy moralności kraje takie jak Węgry, jednocześnie tolerując chaos kulturowy u siebie?
Nie można przejść obojętnie obok faktu, że wydarzenie to zostało wsparte przez władze miejskie, które zamknęły drogi, utrudniły komunikację publiczną i przygotowały specjalne strefy dla neurotypowych uczestników – wszystko to kosztem mieszkańców miasta i turystów, którzy nie mieli nic wspólnego z paradą, ale zostali jej ofiarami. Z kolei festiwal na Merrion Square, miał charakter bardziej polityczny niż festiwalowy, a to kolejny dowód, że Pride już dawno nie jest tylko świętem radości, lecz frontem społecznej rewolucji.
Organizatorzy mówili o „odbieraniu wolności” – śmieszne, jeśli pomyśleć, że to oni właśnie narzucają swoją wizję świata siłą prawa, finansowania i propagandy. Przecież prawdziwe wolności to nie tylko możliwość paradowania w tęczowych majtkach centralną ulicą Irlandii, ale to też prawo rodziny do wychowania dzieci bez presji ideologii gender, prawo człowieka do głoszenia swoich przekonań religijnych oraz prawo do życia w społeczeństwie opartym na naturze i tradycji.
Irlandia, dawniej dumna ze swojej wiary i moralności, dziś klęczy przed nowym bóstwem – ideologią LGBTQ+. Może więc nadszedł czas, by spojrzeć w lustro i zapytać: kto właściwie chodzi po ulicach – ludzie szukający akceptacji, czy polityczna maszyna wykorzystująca ich emocje dla własnych celów?
Czas się zastanowić, czy równość musi koniecznie oznaczać promowanie jednego stylu życia kosztem innych, a dumę – sprowadzać wyłącznie do kolorów tęczy. Bo może istnieje coś takiego jak duma narodowa, moralna i tradycji – wartości, które były fundamentem Irlandii, zanim zaczęły znikać pod naporem globalistycznej propagandy.
Bogdan Feręc
Źr. RTE