„Uspokójcie się, zanim wpadniecie w panikę” – nowa pieśń ministra finansów

Jeszcze tydzień temu patrzyliśmy na ministra finansów Irlandii jak na posłańca złych wiadomości, który z ponurą miną zapowiadał gospodarczy armagedon, jaki Donald Trump może zgotować europejskim (i irlandzkim) przedsiębiorcom. Dziś ten sam Paschal Donohoe idzie do mediów i z anielskim spokojem, w tonie lekarza rodzinnego, który z uśmiechem mówi „to tylko przeziębienie”, oświadczył narodowi: „Finanse Irlandii są w dobrym stanie”.
Przypomina to trochę sytuację, w której ktoś najpierw wpada do Twojego mieszkania, wyrzuca przez okno wszystkie Twoje pieniądze, demoluje lodówkę, po czym siada przy stole i mówi: „Ale przecież wszystko będzie dobrze, prawda?”. Minister Donohoe w programie RTÉ próbował zaprezentować Irlandię jako kraj gotowy na wszystko – nawet na 30% cła, którymi prezydent Trump grozi Europie, a te cła mogą uderzyć w eksport, inwestycje, wzrost gospodarczy i miejsca pracy. Innymi słowy, mogą wykopać dziurę w fundamencie irlandzkiej stabilności, przez którą jeszcze długo będzie wiało zimnem.
Jednak nie, spokojnie, bo minister już przygotował narrację uspokajającą. „Dzięki decyzjom, które podjęliśmy, ciężkiej pracy narodu irlandzkiego i dalszym wyborom, jakie możemy podjąć, zdołamy sprostać temu wyzwaniu i przez nie przejść” – rzekł Donohoe. Brzmi to trochę jak „dzięki temu, że umiesz oddychać, przeżyjesz powódź”.
Minister przypomniał, że „to duże wyzwanie, musimy to sobie uświadomić, ale stawaliśmy już w przeszłości przed wyzwaniami i damy sobie z nimi radę”. Cóż, to prawda – Irlandia stawała przed wieloma wyzwaniami. Na przykład przed bankructwem w 2010 roku, przed emigracją setek tysięcy młodych ludzi i przed kryzysem mieszkaniowym, który trwa do dziś. I rzeczywiście – wciąż tu jesteśmy, tylko trochę bardziej zadłużeni, sfrustrowani i z kwitkiem od agencji nieruchomości.
Donohoe po raz kolejny zaśpiewał swoją ulubioną mantrę: „trzeba będzie obniżyć poziom bieżących wydatków w gospodarce”. Bo przecież w obliczu amerykańskich ceł najlepszym lekarstwem jest… cięcie wydatków. W końcu inwestorzy kochają państwa, które w kryzysie duszą swoje budżety, co pokazała historia Europy po 2008 roku.
Minister przypomniał, że IDA Ireland miała „naprawdę mocną” pierwszą połowę roku i że inwestycje nadal wyglądają dobrze, choć – jak dodał – wielcy pracodawcy „wstrzymują się z decyzjami”. Ale to przecież nic złego, prawda? Po prostu wielkie firmy przestały inwestować, ale w sumie – jest dobrze.
Donohoe zbudował więc nową narrację: „Nie bójcie się, choć powinniście się bać. Nie panikujcie, choć jest powód do paniki. Przejdziemy przez to razem, ale może być boleśnie, więc może nie razem, a raczej każdy na własną rękę”. A w tle tej irlandzkiej kołysanki rozgrywa się wielka gra między USA a UE. Trump zapowiedział, że „Unia Europejska była brutalna, a teraz jest bardzo miła”, więc on chętnie zawrze nową umowę, ale jeśli do 1 sierpnia jej nie będzie, to cła skoczą do 30%.
Unijni negocjatorzy ruszyli do Waszyngtonu, żeby próbować uniknąć tego scenariusza i choć irlandzki minister powtarza, że „najlepszą odpowiedzią są negocjacje, inwestycje i konkurencyjność”, to dla przeciętnego mieszkańca Dublina czy Limerick te słowa brzmią jak czcze zaklęcia, których nie da się zamienić na spłacony kredyt hipoteczny ani stabilność w pracy. Ostatecznie Paschal Donohoe zachował się jak dobry kryzysowy psycholog w katastroficznym filmie. Najpierw mówi: „To będzie trudne, może stracicie wszystko, ale…”, a potem: „…ale oddychajcie głęboko, damy radę”.
Bo najważniejsze, żeby ludzie się nie bali. A czy będą mieli za co żyć za pół roku? O tym porozmawiamy w kolejnym programie, gdy nowa narracja znów będzie potrzebowała nowego tytułu.
Bogdan Feręc
Źr. Independent