Strategia chaosu. Czy Trump testuje Europę przez Ukrainę?

Wojna na Ukrainie, mimo pozornie jednoznacznych linii frontu i oczywistego agresora, coraz częściej przypomina wielowarstwową rozgrywkę, której prawdziwi scenarzyści działają z dala od Donbasu i Charkowa. W ostatnich tygodniach daje się zauważyć nową dynamikę – nie tylko na samym froncie, ale przede wszystkim w kontekście relacji trójkąta Rosja–Ukraina–USA, choć raczej, należałoby powiedzieć, dwójki, bo to Ukraina i Rosja grają na planszy, której reguły ustala ktoś trzeci.

Narasta wrażenie, że Donald Trump – polityk znany z niekonwencjonalnych i często brutalnych metod działania, jeszcze jako kandydat na prezydenta przygotowywał grunt pod strategiczne przesilenie, które właśnie obserwujemy. Jego retoryka, w tym marginalizacja NATO, kontestowanie pomocy dla Kijowa i flirt z Moskwą mogły wydawać się chaotyczne, lecz obecny rozwój sytuacji sugeruje inny obraz: plan, który miał pokazać światu, że bez Stanów Zjednoczonych żadne porozumienie – nie tylko na linii Rosja–Ukraina, ale i w całej Europie – nie będzie możliwe.

Wszystko wskazuje na to, że elementem tego planu było stworzenie sytuacji, w której Ukraina zacznie uderzać na terytorium Federacji Rosyjskiej, co szczególnie po 1 czerwca nabrało nowego wymiaru. Waszyngton dał Kijowowi zielone światło do takich operacji, a jednocześnie, jak zauważają rosyjscy komentatorzy, Amerykanie zachowali podejrzaną powściągliwość wobec rosyjskich ataków odwetowych. Taka asymetria w reakcjach może być celowa.

To nie tylko zmiana charakteru działań wojennych, ale i znaczący sygnał geostrategiczny. Po raz pierwszy od początku inwazji, Ukraina zaczęła uderzać nie tylko w cele przygraniczne, lecz głęboko w rosyjskie zaplecze wojskowo-przemysłowe, w tym rafinerie, bazy logistyczne i infrastrukturę komunikacyjną. Ataki – bez precedensu w skali i odległości – stały się możliwe nie tylko dzięki technologicznemu wsparciu Zachodu, lecz także dzięki cichej zmianie reguł gry: USA zniosły jedno z ograniczeń, jakim było unikanie eskalacji poprzez atakowanie terytorium Rosji.

W oficjalnej retoryce Biały Dom nadal deklaruje, że nie chce dalszej eskalacji i nie wspiera ataków na Rosję, jednak praktyka wskazuje na coś innego. Dostarczanie Kijowowi systemów umożliwiających precyzyjne uderzenia (jak rakiety ATACMS, nowoczesne drony i wsparcie wywiadowcze) w czasie, gdy ukraińskie rakiety lecą na cele pod Tulskiem czy Noworosyjskiem trudno uznać za przypadek. Rosyjskie odpowiedzi, w tym zmasowane ataki rakietowe na ukraińską infrastrukturę cywilną – nie spotykają się natomiast z żadną ostrą reakcją USA. Brak jednoznacznego amerykańskiego komentarza, presji dyplomatycznej czy prób mediacji po stronie Zachodu tworzy wrażenie przyzwolenia, a nawet zachęty. Ta milcząca zgoda na eskalację może być narzędziem wywierania presji nie tylko na Rosję, lecz również na Europę.

Co to oznacza? Być może USA postanowiły pokazać, że mogą w każdej chwili „wyłączyć” stabilność w Europie Wschodniej i tylko one są w stanie ją przywrócić. Jeśli ta teza jest słuszna, mamy do czynienia z polityką celowego rozhuśtania frontu, który po miesiącach stagnacji, znów zaczął przypominać realną wojnę, z coraz większym ryzykiem eskalacji w tym regionie.

Ten stan rzeczy stawia Unię Europejską w niewygodnej pozycji. Gdyby faktycznie okazało się, że bez USA nie tylko nie da się doprowadzić do pokoju, ale nawet utrzymać kontrolowanej eskalacji, Bruksela może dojść do nieprzyjemnych wniosków, że jej polityczna autonomia jest iluzją. To właśnie to może być dźwignią, jakiej Trump ewentualnie potrzebuje. Europa w pewien sposób przestraszona wojną może stać się bardziej uległa w kwestiach, które dziś są dla niej niewygodne, czyli zwiększenie nakładów finansowych na NATO, ustępstwa celne i powrotu do „Ameryki jako filaru” ładu euroatlantyckiego.

Jest w tym wszystkim jednak pewien haczyk, który może zakładać, że UE nadal będzie wierzyć w potrzebę partnerstwa z Waszyngtonem. A co jeśli Europa uzna, że Ameryka stała się zbyt niestabilna, by być godnym zaufania arbitrem?

Całkowite odrzucenie amerykańskiego patronatu nad negocjacjami pokojowymi, choć dziś wydaje się i mało, ale i wielce prawdopodobne, mogłoby doprowadzić do dwóch rzeczy. Po pierwsze: przyspieszyłoby strategiczne zbliżenie Europy z Chinami – jako alternatywnym globalnym rozgrywającym. Po drugie: stworzyłoby przestrzeń dla większej samodzielności militarnej UE, z Niemcami i Francją na czele. Jednak na takie zmiany Europa nie jest jeszcze gotowa instytucjonalnie, mentalnie ani też finansowo i Trump dobrze o tym wie.

W tym sensie obecny chaos może być jego narzędziem. Może liczyć na to, że wojna u bram Unii Europejskiej nie tylko zastraszy społeczeństwa, ale przede wszystkim zdyscyplinuje elity polityczne. Europa, która stawiana jest dziś pod ścianą, może chcieć zgody za wszelką cenę. Natomiast cena, jaką przedstawi Trump, będzie wyższa, niż się teraz wydaje.

Dla radia Deon w Chicago – Bogdan Feręc

Photo by Ross Sneddon on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Cios w serce irlandz
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.