Simon Harris i irlandzka lekcja politycznej bylejakości
Kiedyś stawiałem Irlandię za przykład polskim politykom, bo od tych na Zielonej Wyspie mogli uczyć się kultury, honorowych postaw i politycznej ogłady. Tak było kiedyś, w czasach, gdy nawet najmniejsza skaza na wizerunku polityka wystarczała, by ten złożył dymisję, a nie było to tak dawno. Nie chodziło nawet o poważne nadużycia – wystarczyła drobna wpadka, cień podejrzenia, a irlandzki minister, poseł czy senator potrafił stanąć przed kamerami i powiedzieć: odchodzę, bo tak trzeba. To była Irlandia, w której zasady miały wagę, a społeczeństwo mogło patrzeć władzy na ręce z poczuciem, że polityka nie jest miejscem dla cwaniaków i dyletantów.
Dziś brzmi to jak opowieść z prehistorycznej mitologii politycznej, a tylko dlatego, że zasady honoru ustąpiły miejsca kalkulacji, a przejrzystość – partyjnym interesom. Doskonałym przykładem tego procesu jest Simon Harris, czyli lider Fine Gael i wicepremier, a jednocześnie żywe świadectwo tego, że odpowiedzialny polityk stał się gatunkiem wymarłym.
Wezwań do jego dymisji pojawiło się w ostatnich miesiącach wiele. Nie były to szepty sfrustrowanych internautów, lecz poważne apele, poparte dziesiątkami tysięcy podpisów obywateli, którzy domagali się, by Harris odszedł, przynajmniej do czasu wyjaśnienia pewnej emocjonalnej sprawy. A o czym mowa? O kontrowersjach związanych z zarządzaniem Departamentem Zdrowia oraz deklaracjami czasu leczenia małych pacjentów. W przeszłości takie zastrzeżenia natychmiast prowadziły do politycznej samokrytyki, a jeśli sprawa była poważniejsza – do dymisji. Harris? On najwyraźniej nie zna słowa – odpowiedzialność.
Nie tylko nie odszedł, on nawet nie wpadł na pomysł, by symbolicznie zawiesić działalność rządową, choćby na kilka tygodni. Wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie, że każde wezwanie do ustąpienia traktuje jako nieuzasadnioną ingerencję obywateli w prywatną strefę władzy. A przecież w normalnym państwie demokracja to nie dekoracja, lecz obowiązek polityka: odpowiadać za decyzje, a czasem nawet ponosić konsekwencje swoich słów i czynów.
Ironia losu polega na tym, że Harris jest jednocześnie liderem partii i wicepremierem – stanowiska, które powinny wymagać wyjątkowej etyki i samokontroli. Tymczasem jego postawa przypomina nieco akademicką prowokację: profesor, który uczy, jak ignorować sygnały niezadowolenia społecznego i trwać na stanowisku mimo oczywistych wpadek. W Irlandii dawnej generacji taki polityk zostałby napiętnowany i zmuszony do odejścia. Natomiast tej dzisiejszej – trzyma się fotela, a ludzie jedynie wymieniają na jego temat komentarze w sieci.
I tutaj wracamy do sedna: honor polityczny, który kiedyś był wartością wymierną, dziś jest jedynie słowem-widmo, wyjętym z akademickiego podręcznika historii ustrojów politycznych. Dawniej poseł z nieskazitelnym CV mógł popełnić błąd i natychmiast za niego przepraszać, czasem składając mandat. Dziś Simon Harris pokazuje, że wystarczy przeczekać medialną burzę, uśmiechnąć się do kamer i sprawa… znika z publicznej agendy.
Zastanawiam się, jak długo społeczeństwo będzie tolerować taką polityczną obojętność. Bo jeśli lider Fine Gael – jednej z głównych partii rządzących – może ignorować wezwania do dymisji bez żadnych konsekwencji, to czego możemy oczekiwać od pomniejszych polityków? A jeśli tutejsze media przymykają oczy i nie są „czwartą władzą”, to czy w ogóle możemy mówić o mechanizmach kontroli władzy?
Simon Harris stał się symbolem czegoś więcej niż jednej sprawy czy jednej afery. Jest symbolem zmiany mentalności: od odpowiedzialności do bierności, od honoru do komfortowego trwania na stanowisku i apanażach. Tak sobie myślę, że choć może niektórzy nadal wspominają Irlandię dawnych czasów, dzisiejsza rzeczywistość pokazuje, że nawet tu – w kraju, który kiedyś był wzorem politycznej rzetelności – to pojęcie honor polityczny stało się reliktem przeszłości. A Simon Harris? Cóż, pozostaje w tym obrazie profesorem. Profesorem od braku politycznego honoru.
I żeby było jasne, Simon Harris jest tylko przykładem, bo takich właśnie ludzi w dzisiejszej europejskiej polityce spotka się na każdym kroku. Czy należy ich wyeliminować? W mojej ocenie tak i to najszybciej, jak jest to możliwe.
Bogdan Feręc
Fot. CC – European Union

