Nie szukaj informacji na Facebooku – ona tam się nie mieści

W erze, w której każdy z nas nosi w kieszeni całe uniwersum informacji, wydawałoby się, że dostęp do wiedzy nigdy nie był tak prosty. I tu pojawia się pierwszy, fundamentalny błąd: nie wszystko, co znajdziemy na portalach społecznościowych, jest informacją, a już na pewno nie jest pełną, wiadomością rzetelną i nieocenzurowaną. Problem jest oczywisty, choć wielu z nas udaje, że go nie dostrzega: media społecznościowe stały się miejscem, gdzie prawda nie tyle się znajduje, co jest filtrowana przez algorytmy właścicieli platform.
Zacznijmy od tego, czym w ogóle różni się Facebook, X (dawniej Twitter) czy Instagram od klasycznego serwisu informacyjnego. Strona internetowa wydawcy, niezależnie czy jest to „The New York Times”, „The Guardian”, czy polska „Rzeczpospolita”, oferuje pełny dostęp do materiału: tekst, źródła, cytaty, odniesienia. Tam nikt nie decyduje, które fragmenty wiadomości mają trafić do ciebie, a które nie. Tam nie ma algorytmu, który oceni, że Twój „feed” nie może dziś zobaczyć tekstu o antymigranckich protestach w Irlandii, bo temat jest kontrowersyjny. Tam nie ma nikogo, kto ustawi w kolejce priorytetów swoje interesy polityczne albo komercyjne.
W mediach społecznościowych jest dokładnie odwrotnie. Każda informacja, zanim dotrze do odbiorcy, musi przejść przez sito algorytmu. I to sito jest mniej więcej tak przejrzyste, jak gruba warstwa błota: nie wiesz, co zostanie zatrzymane, a co przepuści. Algorytmy te działają według jasnych zasad – choć właściciele ich nie ujawniają: priorytet mają treści angażujące, lekkie, viralowe, a niekoniecznie te istotne społecznie. Im temat bardziej „niepoprawny politycznie” lub kontrowersyjny, tym większa szansa, że Twój post zostanie ukryty przed oczami większości odbiorców. A to oznacza jedno: nieformalna cenzura, pozornie „neutralna”, bo tworzona przez maszynę, a jednak skuteczniejsza niż niejeden zakaz wydany przez ustawę.
Skutki tego mechanizmu są dramatyczne. Po pierwsze, ogranicza się zasięg informacji. Zamiast milionów odbiorców, którzy mogliby zobaczyć pełny artykuł, do ludzi dociera tylko jego fragmentaryczna wersja – czasem w postaci clickbaitu, czasem w formie wyrwanego z kontekstu cytatu. Po drugie, takie działanie wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Czytając wyselekcjonowane przez algorytm treści, skrótowe, mamy wrażenie, że świat wygląda w określony sposób, choć w rzeczywistości rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana. Po trzecie, nieświadomie stajemy się narzędziem w rękach właścicieli platform – ich celem nie jest informowanie nas, lecz maksymalizacja zysków przez zaangażowania, a często też kreowanie społecznych narracji zgodnych z ich interesem.
Oczywiście część czytelników powie: „Ale przecież mogę sam wyszukać informację!”. I tu pojawia się kolejny problem: algorytmy decydują, które treści zostaną ci pokazane, zanim w ogóle klikniesz link. Nawet jeśli aktywnie szukasz informacji, Twój feed może ukryć post wydawcy, który porusza niewygodny temat: protesty społeczne, krytykę rządu, niepopularne z jakiegoś powodu badania naukowe. Dlaczego? Bo platformy od dawna pracują w trybie, który eliminuje treści „problemowe” dla reklamodawców lub dla opinii publicznej, ale trybie oceny własnej. Innymi słowy, ktoś – niewidoczny i nieodwołalny – decyduje, czego nie zobaczysz.
Efekt jest taki, że społeczności online stają się swoistymi bańkami informacyjnymi. Nie widzimy pełnej rzeczywistości, lecz jej wycinek, idealnie dopasowany do naszych preferencji, a czasem do tego, co platforma uzna za bezpieczne dla własnego wizerunku. Paradoksem jest, że im bardziej kontrowersyjny temat, tym trudniej go znaleźć. Im bardziej „politycznie niepoprawny” artykuł, tym większa szansa, że zostanie ukryty przed opinią publiczną. W praktyce oznacza to, że społeczeństwo zostaje zmanipulowalne, a prawda staje się luksusem, który odkryć trzeba samodzielnie, poza mediami społecznościowymi.
Kolejny powód, dla którego należy kierować się bezpośrednio na strony wydawców, to pełna weryfikacja źródeł. Media społecznościowe sprzyjają rozprzestrzenianiu się fake newsów i dezinformacji. Algorytmy premiują posty, które generują zaangażowanie, a nie te, które są prawdziwe. Nieuczciwi użytkownicy doskonale to wykorzystują: stawiają prowokacyjne tytuły, manipulują obrazkami, wyrywają zdania z kontekstu. Efekt? Czytelnik, zamiast zdobywać wiedzę, staje się ofiarą soc-medialnego kuglarstwa. Wydawca na własnej stronie nie ma powodu, by wprowadzać takie sztuczki – artykuł pojawia się w pełnej wersji, z linkami, źródłami i kontekstem, który pozwala samodzielnie wyrobić sobie opinię, a przede wszystkim potwierdzić prawdziwość wiadomości.
Nie mniej istotny jest aspekt edukacyjny. Korzystanie z oryginalnych źródeł rozwija krytyczne myślenie. Zmusza do analizy całego materiału, sprawdzenia kontekstu, zestawienia faktów z innymi doniesieniami. Media społecznościowe oferują wygodę w formie „skrolowania” i natychmiastowego reagowania, ale wygoda ta jest złudna. Odbiorca, który polega na feedzie, uczy się biernej konsumpcji informacji, zamiast aktywnego myślenia. W dłuższej perspektywie skutkuje to tym, że społeczeństwo nie potrafi odróżnić faktów od opinii, a emocje zaczynają dominować nad racjonalną oceną sytuacji.
I nie zapominajmy o aspekcie biznesowym. Właściciele platform społecznościowych kontrolują, które treści przynoszą zysk, a które nie. Tematy kontrowersyjne często oznaczają ryzyko reklamowe. Dlatego posty z takimi treściami są automatycznie karane – nie wyświetlają się szerokiemu gronu odbiorców, a w ekstremalnych przypadkach są całkowicie blokowane. Efekt? Tematy ważne społecznie, poruszające trudne kwestie, mają zasięg lokalny, a nie globalny, mimo że dotyczą wszystkich. To praktyka, którą można nazwać wirtualną cenzurą – niewidoczną, ale skuteczną.
Nie sposób też pominąć wpływu psychologicznego. Feed pełen skrótów, memów, wyrwanych cytatów i clickbaitowych nagłówków sprawia, że czytelnik zaczyna wierzyć, iż wszystko już „wie”. Tymczasem wie niewiele, a jego percepcja świata jest sztucznie przefiltrowana. Każdy ruch algorytmu, każda decyzja platformy o ukryciu treści, każda reklama wpleciona między posty, kształtuje opinię publiczną w sposób, który nie jest jawny ani kontrolowany. W tym sensie media społecznościowe nie są źródłem informacji, lecz narzędziem kształtowania rzeczywistości.
Podsumowując, powody, dla których nie powinno się polegać na mediach społecznościowych jako źródle informacji, są liczne: ograniczanie zasięgów, fragmentaryzacja treści, manipulacja algorytmami, brak kontekstu, zagrożenie dezinformacją, utrata umiejętności krytycznej analizy, a wreszcie – cenzura nieformalna wobec treści sprzecznych z ogólną linią narzucaną przez polityków i ich medialnych zauszników. Jedynym rozsądnym sposobem na prawdziwe poznanie rzeczywistości jest samodzielne odwiedzanie stron wydawców, czytanie pełnych artykułów i weryfikacja źródeł.
W dobie, gdy każdy może być edytorem rzeczywistości, prawda niestety nie jest już czymś oczywistym. Jest dobrem, które trzeba zdobywać z wysiłkiem, czasem wbrew wygodzie. A wygoda, jaką oferują media społecznościowe, jest złudna: szybka, przyjemna, ale zawsze ograniczona i wybiórcza. Jeśli chcesz wiedzieć naprawdę, co dzieje się na świecie, jeśli chcesz uchronić siebie przed manipulacją i fragmentarycznym widzeniem świata, musisz odłożyć telefon, otworzyć przeglądarkę i wejść na stronę jakiegoś wydawcy, a najlepiej kilku. Tam czeka prawda w całości – czasem niewygodna, czasem nieprzyjemna, ale prawdziwa.
Bo jeśli pozwolisz, by algorytm decydował za ciebie, nigdy nie dowiesz się wszystkiego, a świat, w którym żyjemy, jest zbyt skomplikowany, by ufać wirtualnym filtrującym maszynom.
Bogdan Feręc
Photo by Markus Winkler on Unsplash