Kogo stać na wakacyjny wyjazd? Kiedyś plaże, dziś ledwo prom z Rosslare

Jeszcze niedawno Irlandczycy stanowili solidny bastion europejskiej turystyki. All inclusive w Hiszpanii, drinki z palemką na greckich wyspach, zatłoczone lotniska, weekendy w Barcelonie, rodzinne wakacje na Krecie – to wszystko było chlebem powszednim klasy średniej Zielonej Wyspy. Dziś jednak – jak mówią agenci podróży – po starej normalności nie zostało prawie nic, a po wakacyjnych szaleństwach sprzed dekady zostały tylko wspomnienia i nieopłacone rachunki.
Bo prawda jest brutalna: irlandzka turystyka wyjazdowa zaczyna gasnąć. I to nie z powodu słońca, które nagle za mocno przypieka w Andaluzji, czy też dlatego, że ktoś odkrył fiordy w Norwegii. Głównym winowajcą jest coraz biedniejsze społeczeństwo, które po prostu nie ma już pieniędzy na to, żeby gdziekolwiek wyjechać ani w czerwcu, ani w lipcu, a nawet we wrześniu.
Z relacji agentów wynika, że turyści nadal gdzieś jeżdżą, ale „gdzieś” to już nie znaczy „daleko”, „ciepło” ani „na długo”. Wzrost zainteresowania Skandynawią – miejscem tak egzotycznym dla przeciętnego Irlandczyka jak kiedyś Ibiza – to tylko zasłona dymna dla spadających statystyk. Wzrost liczby połączeń do Bergen nie przykryje faktu, że tanie loty nie oznaczają tanich wakacji. Norwegia, Dania czy Islandia to kierunki piękne, ale piekielnie drogie, a więc zarezerwowane tylko dla wąskiego grona nowobogackich lub klas wyższych, które nadal mogą pozwolić sobie na tzw. odrobinę luksusu.
Z kolei przeciętny Irlandczyk, coraz bardziej przyciśnięty kredytem hipotecznym, drożyzną żywności i niestabilną sytuacją zawodową, nie wybiera już „egzotyki” ani nawet sprawdzonego Algarve. Wybiera – o ile w ogóle – kilkudniowy pobyt w kraju lub u rodziny, z prowiantem przywiezionym z domu. Bo nawet wakacje w Galway to dziś ryzyko finansowe.
Branża turystyczna z niepokojem obserwuje nie tylko spadek rezerwacji, ale też zmianę struktury tych, które się jeszcze pojawiają. Wakacje są coraz krótsze, coraz tańsze i coraz bardziej improwizowane. Sprzedaż last minute nie ratuje już sezonu, bo nie ma kogo ratować – ludzie po prostu nie klikają „kup teraz”.
Eksperci z branży próbują zaklinać rzeczywistość, mówiąc o „przesunięciu sezonu” na maj i październik. Ale przesunięcie sezonu nie oznacza jego przedłużenia. Wręcz przeciwnie – to tylko próba upchnięcia kilku tysięcy klientów w nisze, które wcześniej były dodatkiem do głównego sezonu. To kosmetyka. Prawdziwym problemem jest to, że sezon się kurczy, a razem z nim kurczą się marzenia i horyzonty przeciętnego mieszkańca Irlandii.
Jeszcze dekadę temu wakacje dwa razy w roku – raz na narty, raz do Chorwacji – były standardem wśród młodszych ludzi z miast. Dziś to, co było normą, staje się ekstrawagancją. A biura podróży? Zaczynają przypominać księgarnie – coś, co niby istnieje, ale wszyscy wiedzą, że za chwilę zniknie z mapy.
Rosnące koszty życia, brak podwyżek realnych płac, presja mieszkaniowa i strach przed przyszłością – to są prawdziwe powody, dla których mieszkańcy Irlandii siedzą w domu. Wbrew temu, co mówi się oficjalnie, nie chodzi o upały w Hiszpanii, tylko o to, że po opłaceniu rachunków i kredytu nie zostaje nic na przyjemności. A wakacje to przyjemność, a nie potrzeba – co więcej, przyjemność kosztowna i coraz mniej osiągalna.
To zresztą wpisuje się w szerszy kontekst irlandzkiej gospodarki, która w danych makroekonomicznych wygląda świetnie, ale w codzienności zwykłych obywateli – coraz gorzej. Jak to możliwe, że kraj z rekordowym wzrostem PKB ma coraz mniej turystów wyjazdowych? To proste: zyski płyną do centrali amerykańskich korporacji, a nie do portfeli obywateli. A bez pieniędzy w portfelu – nie ma podróży.
Nie ma lepszego wskaźnika kondycji społeczeństwa niż jego mobilność. Jeśli ludzie przestają podróżować, to nie dlatego, że odkryli miłość do domowych wakacji, tylko dlatego, że przestali mieć wybór.
Wakacje to nie tylko odpoczynek. To symbol – pewnego poziomu życia, bezpieczeństwa, planowania. Gdy społeczeństwo zaczyna porzucać podróże, to znak, że coś pękło. Że coś, co było pewnikiem, przestało być osiągalne. Irlandia była kiedyś krajem marzycieli – dzisiaj staje się krajem minimalizmu. Nie z wyboru, lecz z konieczności. I jeśli w rządowych gabinetach nikt nie zauważy, że coraz mniej ludzi wyjeżdża – nie tylko za granicę, ale nawet poza hrabstwo – to znaczy, że utracono kontakt z rzeczywistością.
W przyszłym roku biura podróży będą mogły oferować rabaty, promocje, wycieczki dla dwojga i loty do Bergen co trzy godziny, ale jeśli społeczeństwo będzie coraz biedniejsze, to jedynym „hitem sezonu” okaże się voucher na podróż… do najbliższego sklepu spożywczego.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Photo by Shlomo Shalev on Unsplash