Kiedy Tusk traci bajerę, czyli dramat na polskiej scenie politycznej

Donald Tusk zawsze miał ten błysk w oku i gadane, a oba elementy mogły przekonać do wszystkiego – nawet do noszenia swetra w upalne lato czy że brukselskie granty spadają jak manna z nieba. To był polityczny showman z wysokiej półki, lider, o którym nawet przeciwnicy mówili, że zna się na rzeczy i potrafi grać, jak nikt inny. Aż tu nagle – bum, 1 czerwca 2025 roku – mieszkańcy nadwiślańskiej krainy w fotelu prezydenta posadzili Karola Nawrockiego, więc narodowca z krwi i kości, człowieka, którego media dotąd nie rozpieszczały, natomiast hołubiły czule „dzieciątko” Tuska – Rafała Trzaskowskiego.
I co się stało? Wcześniej media, które jeszcze w maju nosiły Tuska na rękach niczym bohatera narodowego, teraz zaczynają się zastanawiać, czy w ogóle warto trzymać go na tej polskiej politycznej scenie. „Katastrofa”, „kulawa kaczka”, „permanentny kryzys” – to słowa z niemieckich gazet, które jeszcze niedawno świeciły na Donalda Tuska reflektorami, teraz brzmią jak wyrok z mrocznej ulicy. Der Spiegel, FAZ, Sueddeutsche Zeitung i ich odpowiedniki z Polski – wszyscy zdają się śpiewać tę samą piosenkę. I nie jest to przebój lata, tylko raczej smutna ballada o końcu pewnej epoki – epoki Tuska.
Ale zanim zaczniemy składać kwiaty pod jego zdjęciem na trawniku przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, zastanówmy się chwilę, czy to faktycznie jest koniec Tuska, czy tylko medialny teatrzyk, choć mocno uderzający w wizerunek polskiego premiera. Bo polityka to nie jest wybieg mody, na którym jak sezon się skończy, to jeden z aktorów znika w niepamięci. Tusk w polityce jest teraz trochę, jak ten nieproszony gość na weselu – niby nikt go nie chce, ale jak tylko się pojawia – niespodziewanie, wszyscy nagle mają ochotę z nim zatańczyć, choćby po łokcie upaprany był w…
Media, również polskie, które jeszcze do niedawna stawiały go na piedestale, teraz drwią i piszą, że prezydent Nawrocki zablokuje mu wszystko, że jego rząd to stąpanie po kruchym lodzie, a on sam to polityk, któremu kończy się kredyt zaufania szybciej niż bateria w starym telefonie. Jednak Tusk nie jest tym typem, który się poddaje. Owszem, dostał po łapach, ale polityka to dla niego bokserski ring, a nie herbaciarnia. Ma przecież na swoim koncie walki, które niejednego już pokonały, więc chyba wie, jak sobie poradzić z kolejnym ciosem.
Przyznajmy – sytuacja jest patowa. Z jednej strony ma większość w Sejmie – jeszcze, wotum zaufania przebrnął, może rządzić, ale z drugiej – prezydent-elekt Nawrocki, który wetować mu będzie ustawy – już zapowiedział, że jak lew stać ma jako strażnik swoich i nie tylko swoich konserwatywnych wartości. Pamiętajmy też, że koalicja jest krucha jak stara porcelana po babci, gotowa pęknąć przy pierwszym silniejszym ruchu. A media? Jedne z nich sarkastycznie podsuwają mu pod nos tytuły „kulawa kaczka”, inne publicznie podcinają mu skrzydła, które dotąd pozwalały mu latać ponad politycznym bagnem.
I tu zaczyna się prawdziwy teatr absurdu – media, które przez lata wspierały Donalda Tuska, teraz zaczynają robić z niego publiczne pośmiewisko, a i nie szczędzą uszczypliwości. Jakby zapomniały, że to one go stworzyły, podsycały jego mit i budowały jego narrację. Ale polityka to przecież nie reality show, gdzie po kilku odcinkach możesz zmienić obsadę i liczyć na większą oglądalność. Tutaj liczy się przetrwanie, umiejętność dostosowania się do zmieniających warunków i, co najważniejsze, znalezienie sojuszników tam, gdzie inni ich nie dostrzegają.
I dlatego właśnie moim zdaniem Tusk raczej nie zniknie, nie zapadnie się w czeluści polityki. Nie teraz, nie tak szybko. Owszem, jego pozycja została mocno osłabiona, stracił wiele z medialnego blasku, a część sojuszników już się odwraca, ale polityka w Polsce to maraton, nie sprint, a Tusk jest biegaczem z doświadczeniem. Potrafi biec długo i zaskakiwać, gdy inni już łapią zadyszkę.
Możesz się śmiać, możesz drwić, możesz też krytykować postępowanie aktualnego premiera do woli, ale on wie, że największą sztuką jest wytrwać, kiedy inni chcą cię już spisać na straty. To trochę jak z „Królem Lwem” – nawet gdy Simba musiał odejść, by się odnaleźć, to wrócił na tron, bo prawdziwa władza to nie tylko tron, ale też umiejętność powrotu. Tusk jest dziś w tej politycznej wersji wzorcem „wygnanego księcia”, który wie, że bez walki nie ma zwycięstwa.
Na koniec zostaje sobie pytanie: co dalej? Czy media dopuszczą do tego, żeby Tusk powrócił na szczyty? Czy raczej będą próbować mu dokopać, dopóki nie straci wszystkiego, co mu zostało? Pewnie będzie jak zawsze – trochę dramatu, trochę farsy, a na końcu wszystko zostanie tak, jak było – bo polityka w Polsce to nieustanna gra na zwłokę i niespodziewane zwroty akcji.
Więc, zamiast już dziś kupować flaszkę i wznosić toasty na pożegnanie, lepiej trzymajcie popcorn, bo serial o Donaldzie Tusku i jego medialnych przygodach jeszcze się nie skończył. Jeszcze będzie śmiesznie, będzie gorzko, ale jedno jest pewne – Donald może i kuleje, ale wciąż jest w grze.
Bogdan Feręc
Fot. CC BY 3.0 PL Chancellery of the Prime Minister of Poland