Hamulec dla lycry, czyli jak Irlandia walczy z kolarzami
Wygląda na to, że w hrabstwie Cork prędkość przestała być domeną samochodów. Teraz na celowniku znaleźli się… rowerzyści. Rada hrabstwa rozważa wprowadzenie ograniczenia prędkości na zielonym szlaku Midleton–Youghal, bo – jak twierdzą samorządowcy – część użytkowników dwóch kółek zamienia tę sielankową trasę w tor wyścigowy.
Powód? Niedawny wypadek, w którym kobieta spacerująca szlakiem została potrącona przez pędzący rower. To wystarczyło, by radni podnieśli alarm: trzeba coś z tym zrobić, zanim rowerowe ściganie zamieni się w lokalną plagę. Ten malowniczy, 23-kilometrowy trakt łączący Midleton, Mogeely, Killeagh i Youghal, powstał jako przykład rekreacyjnej idylli – miejsce, gdzie piesi, biegacze i rowerzyści mieli współistnieć w zgodzie, wdychając świeże powietrze i fotografując owce w oddali. Ale, jak się okazuje, harmonia kończy się tam, gdzie zaczyna się zbyt aerodynamiczna koszulka.
Radny Michael Hegarty zwrócił uwagę, że „niektórzy rowerzyści nadużywają sytuacji”. W jego ocenie część z nich pędzi przez szlak z prędkością, która zbliża się raczej do sportowej niż rekreacyjnej. – Zaledwie kilka tygodni temu kobieta została potrącona i odniosła poważne obrażenia. Nie wiem, czy potrzebne są znaki czy nowe przepisy, ale trzeba coś zrobić – powiedział. Jeszcze dosadniej opisał sytuację radny John Buckley, który codziennie spaceruje tam z psem. Jego diagnoza brzmi niemal zoologicznie: „Są dwa gatunki rowerzystów – towarzyski i handlarz prędkości”. Pierwszy to sympatyczny użytkownik rekreacyjny, który dzwoni dzwonkiem i z uśmiechem mija spacerowiczów. Drugi – odziany w lycrę zawodnik, który z pochyloną głową i determinacją widoczną w Tour de France przecina szlak jak błyskawica. Buckley ostrzega, że to tylko kwestia czasu, zanim wydarzy się poważny wypadek.
Radna Ann Marie Ahern dodała, że spotkała ojca z synem, którzy… zrezygnowali z wycieczki z powodu prędkości rowerzystów. – Powiedział, że nie mógł cieszyć się spacerem z dzieckiem. To żałosne, bo trasa miała być dla wszystkich, nie tylko dla niektórych – mówiła, apelując o wprowadzenie znaków przypominających o „uprzejmości i szacunku”.
Rada hrabstwa Cork potwierdziła, że otrzymała „wiele opinii” od użytkowników szlaku, a regionalny inżynier Michael Lucey przyznał, że „niektórzy profesjonalni rowerzyści jeżdżą z opuszczoną głową”, nie zwracając uwagi na pieszych. Władze pracują więc nad planem bezpieczeństwa dla trasy, który może obejmować nie tylko znaki ostrzegawcze, ale także – tak, to nie żart – limity prędkości dla rowerów. W praktyce oznaczałoby to, że jazda po zielonym szlaku miałaby przypominać bardziej spokojne krążenie po parku niż dynamiczne pedałowanie. Trudno powiedzieć, jak miałoby to wyglądać w praktyce: czy pojawią się radary? Patrole straży rowerowej? A może aplikacje mierzące prędkość i naliczające mandaty za zbyt gwałtowne przyspieszenie?
To nie pierwszy raz, gdy rowerzyści stają się celem regulacji. W ostatnich latach irlandzkie władze lokalne coraz częściej skarżą się na „nadmierną prędkość” na trasach pieszo-rowerowych, a także na konflikty między pieszymi, biegaczami i cyklistami. W niektórych miejscach już dziś obowiązują znaki z napisem „Zwolnij – dziel przestrzeń”. Ale to, co proponuje Cork, byłoby czymś nowym – formalnym ograniczeniem prędkości dla rowerów. Symbolicznym krokiem w stronę zrównania roweru z samochodem – nie pod względem prestiżu, ale odpowiedzialności. Najpierw samochody, potem hulajnogi, teraz rowery… i co dalej?
Jeszcze niedawno rower uchodził za ekologiczny ideał, remedium na smog, korki i emisje. Dziś zaczyna się traktować go jak potencjalne zagrożenie. Zostaje więc pytanie: czy za chwilę zobaczymy znaki „Rowery – maksymalnie10 km/h”?
*
Oczywiście bezpieczeństwo na wspólnych trasach to sprawa poważna, ale próba wprowadzenia ograniczeń prędkości dla rowerów brzmi jak początek komicznego absurdu, w którym każda aktywność wymaga regulacji. Można sobie łatwo wyobrazić przyszłość, w której ktoś uzna, że najszybsi piechurzy również stanowią zagrożenie. W końcu szybki marsz może być niebezpieczny dla starszych osób i psów na smyczy. A potem – już tylko krok do „spacerowego kodeksu ruchu pieszych” i zakazu przekraczania prędkości 5 km/h bez uprawnień rekreacyjnych.
W mojej ocenie to kolejny etap cywilizacyjnego przeregulowania. Dziś mówimy o ograniczeniu prędkości dla rowerów, jutro o kontrolowaniu kroku pieszych. Za kilka lat dowiemy się, że najbezpieczniej jest w ogóle się nie poruszać, więc rozpocznie się kampania na rzecz likwidacji wszystkich pojazdów – od hulajnóg po samochody. Wtedy pojawią się nowe hasła: „Zostań w domu – dla bezpieczeństwa innych!” i „Pieszo dla planety!”. Świat stanie się ostatecznie spokojny, cichy i bezpieczny… choć niekoniecznie sensowny.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
