Dołączyć do Irlandczyków?
Przez tygodnie widywałem się i rozmawiałem z nimi w tych samych miejscach – w pubach, na ulicach, w małych biurach, gdzie drzwi zamyka się ciszej, niż nakazywałaby etykieta, bo rozmowy o państwie, teraz tym niewydarzonym opiekunie wymagają dziś jeszcze swoistej ciszy. Jednak Irlandczycy mówią coraz śmielej i coraz dosadniej, że mają dość. Dosyć rządu, który próbuje rządzić krajem jak rozwiązywalnym równaniem, podczas gdy życie społeczne zaczyna przypominać chaotyczny wzór, z którym politycy najwyraźniej nie potrafią sobie poradzić.
Kiedy siadam z nimi przy stole, często słyszę dwie równoległe nuty, więc jedną ciężką, pełną zmęczenia, a drugą, bardziej metaforyczną, jak przygrywający gdzieś podskórnie bodhrán – irlandzki bęben. To dźwięk woli walki. Choć wielu z nich marzy o wyjeździe, o przerwaniu tego zaklęcia frustracji, wciąż tli się w nich upór, którego pozazdrościłby niejeden naród. Ten upór nie ma nic wspólnego z rewolucją, ulicznymi fajerwerkami i szumnymi hasłami. On ma twarz codziennych dyskusji o tym, że państwo powinno chronić własnych obywateli i nie udawać, że problemów nie ma.
Przez długi czas opisywałem ich emocje, cytowałem pytania, powtarzałem zdania, które padały między jednym a drugim łykiem Guinnessa, choć unikałem jednego – ich prośby. Prośby, by zwiększyć moc przekazu, by pomóc dotrzeć do tych, którzy wciąż udają, że społeczny garnek tylko bulgocze, choć już dawno przekroczył temperaturę wrzenia.
Dzisiejsza Irlandia jest pełna ludzi, którzy czują, że ich kraj wymyka się z rąk. Wielu z nich działa w małych lokalnych grupach, wciąż jeszcze dyskretnie, aby nie wzbudzać niepokoju i nie podnosić temperatury ulicy. Może ich jeszcze nie widać, ale jeżeli dobrze się wsłuchać, już słychać. Ten cichy przekaz, jak pukanie do drzwi rozsądku rządu: „obudźcie się, póki naprawdę nie jest za późno”.
I jest jeszcze drugi przekaz, nie ten kierowany do władzy, lecz do wszystkich mieszkańców, niezależnie od miejsca urodzenia, bo Irlandczycy jakby zapraszają. Nie chcą samotnie walczyć o to, czym Irlandia była i czym znowu może być. Chcą, aby podatnicy nie znikali w migracyjnych statystykach, ale by uczestniczyli w życiu tego kraju, inwestowali, współtworzyli dobrobyt wyspy. Byli tu na partnerskich zasadach i na zasadach wzajemnego szacunku między państwem a obywatelem.
To ciche szeptanie nie jest z całą pewnością apelem o bunt, a chyba bardziej zaproszeniem skierowanym do wspólnoty, bo w tle wciąż słychać ten charakterystyczny rytm – spokojny, lecz uparty. Rytm ludzi, którzy wierzą, że dom można uratować, zanim trzeba będzie go opuścić.
W jakim celu? Żeby nie musieć jeść za kilka lat modyfikowanej soi, naszpikowanej antybiotykami wołowiny z Ameryki Południowej i pozostać w Europie, która ma swoje własne korzenie, jest w końcu samowystarczalna, a nawet ma swój rząd, który myśli o obywatelach.
Bogdan Feręc
Photo by Brian Kelly on Unsplash

