Podatki – Niewygodna prawda o kosztach obietnic i utrzymankach systemu
Zacznijmy od stwierdzenia tak oczywistego, że bardziej nie można, więc nikt nie lubi płacić podatków. To właśnie wykorzystuje niemal każda dążąca do władzy ekipa, a i rządzący z uporem maniaka podkreślają, że ich celem jest zdjęcie z ludzi obciążeń fiskalnych. Jak jednak wiadomo, niezależnie od głoszonych haseł o liberalizacji i obniżaniu podatków, prędzej czy później każdy rząd sięga po to samo sprawdzone narzędzie – podnosi je. Dlaczego ten mechanizm jest tak powtarzalny, a obietnice z gatunku „mniej podatków” wydają się krótkotrwałe, ulotne i przemijające szybciej od irlandzkiego lata? Sama odpowiedź na to pytanie jest złożona, ale sprowadza się do prostej rachunkowości: polityka, demografia i pomoc kosztują, a kasa państwa nigdy nie jest pełna.
W Irlandii możemy mieć uzasadnione pytania, bo dlaczego w kraju uważanym za bogaty, stale narzeka się na braki w państwowej kasie, więc jest, czy w końcu nie jest państwem, które może sobie na wiele pozwolić? Kluczowym, choć często przemilczanym, powodem stałego wzrostu obciążeń fiskalnych jest dynamiczny rozwój państwa opiekuńczego. Żyjemy w czasach, w których oczekiwania społeczne wobec rządu są wysokie, ale nie są jednocześnie pozbawione podstaw. Obywatele nie tylko domagają się dobrze działających usług podstawowych, jak sprawne funkcjonowanie policji, prostych dróg i wydających wyroki sądów, ale oczekują gwarancji socjalnych: godziwej opieki zdrowotnej, wsparcia dla rodzin, subwencjonowanej edukacji i, co najważniejsze, stabilnych oraz waloryzowanych emerytur.
Każdy kolejny program socjalny, każda obietnica świadczenia czy dotacji, tworzy stałe zobowiązanie budżetowe. Warto tu wspomnieć, że polityka działa na zasadzie licytacji i łatwo jest wprowadzić nową dopłatę, ale politycznym samobójstwem stanie się próba jej likwidacji. Tym samym, środki raz uruchomione stają się prawem nabytym, z roku na rok rosnąc pod wpływem inflacji i demografii. W konsekwencji rośnie również niezbędna do ich sfinansowania baza podatkowa.
Drugim, strukturalnym, czynnikiem jest starzenie się społeczeństw. Jest to bomba zegarowa tykająca w finansach publicznych większości państw rozwiniętych, w tym Polski oraz Irlandii. Oznacza to, że koszty wypłacanych emerytur wciąż rosną, a coraz mniej jest osób pracujących i płacących składki, które muszą utrzymywać coraz większą grupę emerytów, co nazywane jest zastępowalnością pokoleniową. Systemy emerytalne, gdy są zaburzone, stają się niewydolne, a luka jest łatana z budżetu państwa, czyli z podatków powszechnych.
Rosną także koszty ochrony zdrowia, a to oznacza, że osoby starsze wymagają częstszej, intensywniejszej i droższej opieki medycznej i w tym zawierać się może zaawansowane leczenie onkologiczne, kardiologiczne czy geriatryczne, co drenuje budżety, wymuszając wzrost składek, które faktycznie są formą podatku. W tej akurat sytuacji rządy nie podnoszą podatków złośliwie i ze względu na swoje widzimisię, lecz są do tego zmuszone przez twarde prawa statystyki i biologii.
Ostatnie lata pokazały, że pokój i stabilność nie są dane na zawsze. Konieczność zwiększania nakładów na obronność, czyli modernizacja armii nawet w przypadku neutralnej Irlandii, zakup drogiego sprzętu staje się priorytetem, który wymaga natychmiastowego i znacznego zastrzyku gotówki.
Do tego dochodzą niezbędne inwestycje infrastrukturalne, w tym ta droga, nieprzygotowana i przestrzelona zielona transformacja energetyczna, rozwój sieci transportowych, projekty o gigantycznej skali, które mają zapewnić konkurencyjność gospodarce za dekadę. Te wydatki często są finansowane z długu publicznego, ale ostatecznie wymagają zwiększonych wpływów podatkowych, aby ten w ogóle obsługiwać i spłacać.
Podatki to, w gruncie rzeczy, cena, jaką płacimy za cywilizację, za życie w państwie zorganizowanym, które oferuje bezpieczeństwo, infrastrukturę i gwarancje socjalne. Problem polega na tym, że politycy, zamiast szczerze komunikować, iż muszą podnieść podatki, aby dotrzymać obietnic, wolą uciekać się do najczęściej ukrytych podwyżek i wmawiać nam, że wina leży po stronie poprzedniej ekipy. Akurat w Irlandii ta metoda nie działa, bo rządzący musieliby wskazać samych siebie, ale powód można znaleźć zawsze, więc mówią o poczynionych wcześniej wydatkach, jakby były one z winy samych płatników.
Do tego powstają teorie o uszczelnieniu systemu, co ma oznaczać po prostu zwiększenie skuteczności ściągania, chociaż pieniądze rozpływają się w innych miejscach. W naszym irlandzkim przypadku to utrzymywanie rzeszy uchodźców z Ukrainy, azylantów oraz ten cały horrendalnie drogi pakiet klimatyczny.
Jakby tego jeszcze było mało, politycy lubią ukryć, że podatki ściągane są od obywateli, a wówczas powołana zostaje do życia nazwa „podatki sektorowe”. Nie oznacza niczego więcej, jak obciążenie podatkowe dla firm, w tym banków, sklepów i producentów, ale co istotne, wszystkie one ostatecznie kończą w naszych portfelach.
Składki zdrowotne też faktycznie są podatkiem, ale żeby postawić zasłonę dymną, mają inną nazwę. Tak na marginesie można się zastanowić, czy pieniądze na zdrowie wydatkowane są odpowiednio, bo czasami może się wydawać, że trwonienie ich też jest wysokiego poziomu. Nie mówię już o samych zarobkach lekarzy, ale kto wylicza koszty procedur medycznych, a potrafią być zaskakująco wysokie.
Jest też podatkowa zasada progresywności, więc mniej zarabiający płacą niższe stawki podatku, najwięcej zarabiający wysokie, ale w porównaniu z klasą średnią, obie wcześniej wymienione grupy są w najlepszej sytuacji, więc budżet państwa najbardziej drenuje właśnie kieszenie osób z grupy średnio zarabiających. Dlaczego? Statystycznie to największa grupa podatników w kraju, nie tylko w Irlandii, więc najbardziej zyskowna dla Skarbu Państwa. Z podatków najlepiej i najgorzej zarabiających, żaden budżet krajowy nie mógłby powstać, więc na kogoś musiało paść.
Reasumując, dopóki obywatele będą oczekiwali stałego rozszerzania wachlarza usług i świadczeń, a jednocześnie będą odrzucać możliwość ich zredukowania, dopóty rządy będą musiały podążać tą samą drogą. Podatki będą rosły, ponieważ to jedyna realna waluta, jaką państwo dysponuje, by spłacić rachunki za wyborcze obietnice. Prawdziwe pytanie nie brzmi w takim przypadku „dlaczego rosną”, ale „czy jako społeczeństwo jesteśmy gotowi na cięcia, które pozwoliłyby im nie wzrastać”? Odpowiedź na to drugie pytanie jest niemal zawsze negatywna, bo oczekujemy i żądamy, a na dodatek, sami naciskając na polityków, żeby składali nam przedwyborcze obietnice.
Ważne jest też, że podatki w gruncie rzeczy są dobre, ponieważ rozkładają niektóre koszty na wiele osób i na długi czas. Weźmy wspomniany już przykład usług medycznych. Jeżeli trafilibyśmy do szpitala i za zwykłe badanie złamanej nogi, którą opatulono gipsem, należałoby zapłacić 5000 € albo badanie ultrasonografem z dwudniowym pobytem na sali chorych 19 000 euro… Kogo będzie na to stać?
Bogdan Feręc
Photo by Jakub Żerdzicki on Unsplash

