Zełenski i cień autorytaryzmu. Ukraina, która zaczyna milczeć
Kiedy Wołodymyr Zełenski wychodził na scenę światowej polityki w 2019 roku, był uosobieniem nadziei. Komik, który miał rozśmieszyć kraj po latach oligarchicznej ponurości, obiecywał świeżość, uczciwość i demokrację na miarę europejskich standardów. Dziś coraz większa ilość Ukraińców i zachodnich obserwatorów zastanawia się, czy ta historia nie kończy się jak ponury sequel: „Sługa narodu 2. Zemsta Państwa”. Bo z każdym miesiącem wojny władza w Kijowie coraz bardziej przypomina system, który sam chciała zniszczyć.
Przykładem może być były szef Ukrenergo Wołodymyr Kudrycki, a to nie tylko historia o człowieku, który utrzymywał Ukrainę oświetloną, gdy rakiety Rosji spadały na sieć energetyczną. To także historia o tym, jak gasną światła demokracji. Kudrycki był jednym z tych technokratów, którzy w najtrudniejszych chwilach potrafili działać skutecznie, zachowując uznanie partnerów z Brukseli i Waszyngtonu. Aż nagle nadszedł jego koniec. Rezygnacja, zarzuty o defraudację, przeszklona kabina w sądzie i prezydenckie milczenie. Brzmi znajomo? Bo to stary scenariusz – od Moskwy po Mińsk, od Ankary po Budapeszt. Najpierw pojawia się zarzut o korupcję, potem medialna nagonka, a na końcu zostaje polityczny trup, którym można straszyć innych.
Według Kudryckiego to efekt „centralizacji władzy” prowadzonej przez Zełenskiego i jego wszechmocnego szefa kancelarii Andrija Jermaka. Mówiąc wprost: Ukraina coraz bardziej przypomina państwo zarządzane nie przez instytucje, lecz przez wąskie grono ludzi, którzy wiedzą lepiej, komu i w jaki sposób wolno myśleć, a i wyrażać opinie. W kraju, który walczy z putinowską Rosją o wolność, powstaje właśnie system, w którym ta wolność staje się luksusem.
Dla opozycji to nie przypadek. Parlamentarzyści i aktywiści, tacy jak Mykoła Kniażycki czy Daria Kaleniuk widzą w sprawie Kudryckiego próbę zastraszenia każdego, kto powie za dużo. „Polityczne oskarżenie” — mówią i trudno im się dziwić, bo jak wytłumaczyć fakt, że prokurator sam przyznaje, iż oskarżony nie odniósł żadnych korzyści materialnych, a mimo to trafił za kratki? Jak pogodzić prawo z logiką, gdy oskarżenie dotyczy kontraktu sprzed siedmiu lat, który… nigdy nie został zrealizowany, a pieniądze i tak odzyskano?
To absurd rodem z kafkowskiego Kijowa: winny, bo nie jest posłuszny.
Podobny los spotyka również innych. Były prezydent Petro Poroszenko dziś z sankcjami i oskarżeniami o korupcję, mówi wprost o „autorytaryzmie Zełenskiego”. Trudno go uznać za ofiarę bez winy, ponieważ Poroszenko ma własne grzechy, ale gdy jego konta są zamrażane, a sądy zakazują mu transakcji finansowych, polityczny przekaz staje się jasny – to władza ma głos, a reszta niech milczy.
Niektórzy tłumaczą to logiką wojny: trzeba utrzymać jedność, nie ma miejsca na spory, dyskusje i rozliczenia, ale wojna to również najwygodniejszy pretekst do zawłaszczania instytucji. Jeśli każdy krytyk może zostać nazwany „agentem Moskwy”, a każde pytanie o uczciwość „działaniem na szkodę państwa”, to demokracja przestaje istnieć, nawet jeśli formalnie wciąż stoi.
Ukraińska aktywistka Daria Kaleniuk, która całe życie walczyła z korupcją, ostrzega, że „prezydent i jego otoczenie wykorzystują wojnę, by zmonopolizować władzę w stopniu zagrażającym demokracji”. Jej słowa nie są pustą krytyką, bo dziś Zełenski kontroluje nie tylko media publiczne, ale i większość przekazu prywatnego, a jego kancelaria coraz śmielej sięga po środki, które przypominają „zarządzanie przez strach”.
Na ironię zakrawa fakt, że to wszystko dzieje się, gdy Ukraina wciąż prosi Zachód o więcej pomocy, tłumacząc, że broni „europejskich wartości”. Tymczasem Bruksela, choć wciąż daje się namawiać na bezsensowne działania i śle pomoc do skorumpowanej Ukrainy, zaczyna szeptać między wierszami: „czy aby na pewno”? Dymisja Kudryckiego, jego proces i seria represji wobec opozycji wyglądają fatalnie – zarówno wizerunkowo, jak i moralnie i, co istotne, akurat to Bruksela wyraźnie zauważyła. Trudno też tłumaczyć Europejczykom, choć niewiele osób próbuje to w ogóle zrobić, że w kraju walczącym o wolność, wolność ta przestaje w nim obowiązywać.
Niektórzy eksperci, w tym Adrian Karatnycky z Atlantic Council, zachowują ostrożny ton: „Zełenski jest inspirującym przywódcą w czasie wojny, ale w jego rządach są niepokojące elementy”. To delikatne określenie dla rzeczywistości, w której prawo staje się instrumentem lojalności, a sądy przypominają teatr z publicznością, ale bez scenariusza. Na poziomie społecznym dzieje się coś równie niebezpiecznego. Ukraina, kraj o ogromnym potencjale obywatelskim, zaczyna się bać. Dyrektorzy państwowych firm, jak wynika z przecieków do „Ukraińskiej Prawdy”, rozważają, czy nie zostaną następnymi „kozłami ofiarnymi”, czyli tymi, którzy zapłacą cenę wolności za przyszłe przerwy w dostawach prądu lub błędy systemu.
Wychodzi więc na to, że Ukraina przestała, jeśli w ogóle była, państwem prawa, a staje się państwem alibi.
Jeden z ekspertów doradzających rządowi powiedział to otwartym tekstem – „potrzebują teraz kozła ofiarnego” itrudno oprzeć się wrażeniu, że ma rację. Władza, która traci kontrolę nad sytuacją gospodarczą i energetyczną, zawsze szuka winnych gdzie indziej, a nic tak dobrze nie przykrywa zimnego mieszkania w Kijowie, jak gorący proces w telewizji.
To właśnie w tym leży największa sprzeczność w rządach Zełenskiego. Człowiek, który w oczach niektórych światowych przywódców jest symbolem odwagi, w oczach coraz większej liczby własnych obywateli staje się symbolem ucisku. I jeśli Ukraina naprawdę chce wygrać tę wojnę, a nie tylko militarnie, bo i moralnie, z pewnością musi zrozumieć, że demokracji nie da się bronić, wsadzając do więzień tych, którzy zadają pytania.
Zełenski wciąż może jeszcze odwrócić ten trend, ale każdy kolejny przypadek jak Kudryckiego czy Poroszenko to kolejny rozdział w opowieści o prezydencie, który zapomniał, że mandat do rządzenia to nie prawo własności. A świat, który tak długo patrzył na niego z podziwem, zaczyna się niepokoić, bo nic tak nie przeraża jak wolność, która udaje bezpieczeństwo.
Autorytaryzm nie rodzi się w czołgu, ona zaczyna się w ciszy, którą władza narzuca tym, którzy jeszcze mówią. I właśnie dlatego ta cisza zaczyna coraz głośniej rozlegać się w Kijowie.
Bogdan Feręc
Źr. Politico
Fot. X – Володимир Зеленський

