Patologia na salonach, czyli jak świat zamienił się w patostream

Żyjemy w czasach, w których patologia przestała być problemem społecznym, a stała się pełnoprawnym trendem kulturowym, modą, a nawet strategią marketingową. To, co jeszcze dwie dekady temu uchodziło za margines, dziś stanowi rdzeń dyskusji publicznej. Patologia awansowała, wyszła z blokowisk, zdjęła dresy, włożyła garnitur i usiadła w fotelu eksperta od wszystkiego, czyli… Witajcie w epoce, w której degeneracja nie tylko jest popularna, ale wręcz zyskuje rangę sztuki.
Nie oszukujmy się – patologii nie wymyślił XXI wiek, ona była obecna zawsze, ale dopiero teraz zyskała status „influencera” rzeczywistości. Przyjrzyjmy się temu fenomenowi i zobaczmy, jak to się stało, że w świecie, który w teorii miał być cywilizacyjnie oświecony i kulturalnie wyrafinowany, triumfuje wszystko, co jest krzywe, hałaśliwe, tandetne i absurdalne.
Patologia społeczna: czyli jak stać się bohaterem blokowiska bez wychodzenia z domu
Zacznijmy od patologii w jej najbardziej pierwotnej postaci – społecznej. Kiedyś patologiczny styl życia kojarzył się z libacjami pod sklepem, rozwalonymi klatkami schodowymi i rozmowami, w których najczęściej padało słowo na „k”. Dziś to wszystko odbywa się online, z kamerą w tle i przelewem na konto. Dlaczego? Ponieważ patostreaming stał się jednym z najbardziej dochodowych gatunków rozrywki.
Przykład? Wystarczy, że ktoś włączy kamerę i zacznie demolować własne mieszkanie, wyzywać rodzinę albo urządzać transmisję z pijanego życia codziennego – i nagle okazuje się, że ogląda go kilkadziesiąt tysięcy osób. Sponsorem transmisji jest już nie tylko lokalny monopolowy, ale też „fanbase”, który z lubością wrzuca donację, żeby zobaczyć kolejny wybryk.
Co w tym jednak istotne, to już nie margines – to mainstream. Dzieci w szkołach pytane o to, kim chcą zostać, coraz rzadziej odpowiadają „strażakiem” czy „lekarzem”. Odpowiedź brzmi: „youtuberem” albo „patostreamerem”. Patologia zyskała więc aurę sukcesu, bo jest szybka, widowiskowa i łatwa do naśladowania. A że przy okazji degraduje wspólnotę? Kogo to obchodzi – ważne, żeby licznik wyświetleń się zgadzał.
Patologia polityczna: teatrzyk dla mas
Polityka od dawna nie ma nic wspólnego z poważnym zarządzaniem państwem, bo stała się po prostu reality show. Parlamenty przypominają bardziej ringi MMA, gdzie zamiast argumentów wymienia się obelgi, a zamiast programów politycznych serwuje się publiczności stand-upy pełne agresji. Polityk nie musi być już mężem stanu – wystarczy, że potrafi zrobić dobry mem, krzyknąć coś głośno w mediach społecznościowych i odpowiednio się obrazić. Patologia polityczna działa jak show-biznes: jeśli jesteś poważny i merytoryczny, przegrasz, bo nudzisz. Ale jeśli obrażasz, przekręcasz fakty i robisz spektakl z własnej niewiedzy – wygrywasz. Lud tłumnie bije brawo, bo lubi cyrk.
Tym samym mamy polityków, którzy są celebrytami, celebrytów, którzy są politykami, i wyborców, którzy traktują wybory jak reality show, w którym można głosować SMS-em. Patologia? Oczywiście, ale jaka widowiskowa!
Patologia kulturowa: sztuka z bazaru
Kultura miała być bastionem piękna, refleksji i duchowej głębi. Tymczasem została sprywatyzowana przez influencerów, raperów, pseudoartystów i producentów, którzy wiedzą jedno: kicz sprzedaje się najlepiej. Sztuka współczesna? To przecież dowolny przedmiot wrzucony do galerii z podpisem „to komentarz do ludzkiej kondycji”. Literatura? Najlepiej, żeby miała w tytule słowo „toksyczny” albo „sekrety”, a resztę można dodać z generatora romansów. Muzyka? Wystarczy trzy akordy, autotune i refren w rodzaju „baby, baby, yeah”.
Jednak najbardziej jaskrawym przejawem patologii kulturowej jest idolizacja miernot. W świecie, w którym bycie „sławnym z tego, że jest się sławnym” jest wystarczającą rekomendacją, i nie ma yu miejsca na autentyczny talent. Ważne, żeby dało się to sprzedać w 15-sekundowym filmiku na TikToku. W efekcie kultura staje się nie przestrzenią dla rozwoju, ale fabryką tandety. I co gorsza – ta tandeta stała się normą. Nikt już nie pyta, czy coś ma wartość, pytanie brzmi: czy „się klika”?
Patologia medialna: clickbait jako religia
Media kiedyś pełniły rolę czwartej władzy, dziś pełnią rolę czwartej władzy patologicznej. Najważniejsze jest jedno: „klik”. Nie liczy się treść, nie liczy się jakość, nie liczy się prawda. Liczy się to, czy tytuł krzyknie wystarczająco głośno, żeby ktoś w niego kliknął.
„Szok!”, „Skandal!”, „Nie uwierzysz, co się stało dalej!” – oto język, którym media podsycają apetyt odbiorców. Im bardziej absurdalne, tym lepiej. Tragedie, katastrofy, afery – to paliwo nowoczesnego dziennikarstwa. Efekt? Zamiast społeczeństwa dobrze poinformowanego, mamy społeczeństwo w permanentnym stanie histerii. Ludzie żyją od skandalu do skandalu, od dramy do dramy, a prawdziwe problemy społeczno-gospodarcze nikogo już nie obchodzą. Patologia medialna stała się narkotykiem – dawka absurdu musi być coraz większa, bo inaczej publika się znudzi.
Patologia języka i debaty publicznej: hejterstwo jako styl życia
W epoce internetu wszyscy mają głos. Problem w tym, że większość używa go do krzyku, obrażania i hejtu. Debata publiczna zanikła – zastąpiła ją bitwa na inwektywy. Nie ma już miejsca na argumenty. Wystarczy jeden epitet, a rozmowa zamienia się w wojnę. Cancel culture robi resztę: jeśli twoje poglądy nie pasują do aktualnego trendu – jesteś wykluczony. Nie ma dyskusji, jest „ban”.
To patologia języka, kiedy słowa tracą swoją funkcję komunikacyjną i stają się narzędziem przemocy, a to przemoc tak subtelna, że uznawana jest za normę. Na Facebooku, X czy TikToku obrażanie drugiego człowieka jest standardem, a nie wyjątkiem. Co więcej – im bardziej jesteś wulgarny, tym większa szansa, że zdobędziesz popularność.
Patologia ekonomiczna: „kasa, misiu, kasa”
W świecie patologii ekonomicznej liczy się tylko jedno: pieniądz. Wartości, etyka, odpowiedzialność? To wszystko przeszkadza. Liczy się szybki zysk, nawet jeśli prowadzi przez ruinę całych społeczności.
Firmy chwalą się „społeczną odpowiedzialnością biznesu”, a jednocześnie śmieją się w twarz własnym pracownikom, płacąc grosze. Start-upy obiecują zmieniać świat, ale w praktyce zmieniają tylko konta bankowe swoich założycieli. Konsumpcjonizm stał się nową religią, a świątyniami są galerie handlowe i portale e-commerce.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta patologia została ubrana w garnitur sukcesu. Wmawia się ludziom, że jeśli nie kupujesz, nie inwestujesz i nie „pracujesz nad sobą” w kursach motywacyjnych za 999 zł, to jesteś przegrywem. Patologia ekonomiczna wmówiła nam, że bycie człowiekiem to za mało – trzeba być „osobistą marką”.
Patologia rozrywki: życie jako reality show
Rozrywka w XXI wieku nie polega już na oglądaniu filmów czy czytaniu książek. Dziś rozrywką jest życie innych – najlepiej w jego najbardziej żenującej formie. Reality shows, internetowe dramaty, publiczne kłótnie celebrytów, transmisje z życia patologicznych rodzin – to wszystko pochłania uwagę milionów.
Rozrywka nie ma już bawić, ma szokować. Jeśli uczestnik programu nie zdradzi, nie pobije się albo nie rozpłacze przed kamerą, to znaczy, że program był nudny. A skoro był nudny, to znaczy, że nie przyniósł zysków. Rozrywka zamieniła się więc w spektakl upadku człowieka, natomiast widzowie z radością to oglądają, bo łatwiej przeżywać cudzą patologię niż zmierzyć się z własną.
Dlaczego patologia jest popularna?
Odpowiedzmy więc sobie na pytanie, dlaczego to wszystko się przyjęło? Powodów jest kilka. Po pierwsze – patologia jest prosta i zrozumiała. Nie wymaga refleksji, nie zmusza do wysiłku intelektualnego. To szybka emocja, łatwa do strawienia.
Po drugie – patologia jest widowiskowa. Skandal, awantura, wulgaryzm – to wszystko dobrze wygląda w mediach społecznościowych, a w epoce, w której uwaga jest najcenniejszą walutą, wygrywa ten, kto potrafi ją przyciągnąć. Po trzecie – patologia daje poczucie wspólnoty. Oglądając patostreamera albo reality show, ludzie czują, że są częścią czegoś większego. Nieważne, że to „większe” to wspólnota śmiechu z cudzej nędzy np. intelektualnej.
I wreszcie – patologia jest… bezpieczna. Pozwala odreagować frustracje, daje możliwość popatrzenia na kogoś, kto ma gorzej, i pocieszenia się: „przynajmniej moje życie nie jest takie złe”.
Patologia jako fundament nowoczesności
Patologia przestała być marginesem, bo stała się już centrum. Jest w polityce, w kulturze, w mediach, w ekonomii i w rozrywce. To ona wyznacza trendy, ustala język, kształtuje nasze emocje. Na ironię, a może nawet przerażenie zakrawa, że sama patologia nie jest już patologią w sensie społecznym. Stała się normą. To, co jeszcze niedawno uznawaliśmy za degrengoladę, dziś nazywamy „autentycznością”, a to, co było uważane za wartościowe – mądrość, umiar, odpowiedzialność – uznaje się za nudne i niewarte uwagi. Można więc powiedzieć, że żyjemy w epoce globalnego patostreamu, gdzie każdy albo tylko część z nas jest widzem, uczestnikiem i… potencjalnym bohaterem tego spektaklu.
Czy więc w całej tej patologii naszego świata, potrafimy jeszcze odróżnić, gdzie kończy się show, a zaczyna prawdziwe życie? A może to już jedno i to samo? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć sobie we własnym patologicznym świecie, niezależnie od tego, czy takim właśnie jest, czy może tak go ktoś za nas nazwał.
Bogdan Feręc
Photo by Danie Franco on Unsplash