Irlandzka utajona bezdomność – niewidzialna plaga, czyli o irlandzkiej iluzji posiadania dachu nad głową

Irlandia to kraj „zakwaterowania bezdomnych”, gdzie mieć pokój nie znaczy mieć dom, co jest właściwie sadyzmem władz wobec mieszkańców Zielonej Wyspy. Richard Lovelace napisał: „Stone walls do not a prison make, Nor iron bars a cage”, co można przetłumaczyć: „Kamienne ściany nie tworzą więzienia, ani żelazne pręty klatki”… Parafrazując te słowa, nie ściany i dach tworzą dom…
*
W każdy ostatni dzień miesiąca irlandzki Departament Mieszkalnictwa publikuje statystyki bezdomności. Liczby są szokujące, bo to dziesięć, dwanaście, piętnaście tysięcy ludzi bezdomnych – przeważnie rodziny, single, osoby starsze i dzieci. Media robią z tego nagłówki, politycy mówią o „kryzysie”, czasem nawet padają słowa „hańba narodowa”. Ale gdzieś pod tymi liczbami, pod tą medialną fasadą, pod przeludnionymi hostelami, przedłużającymi się pobytami w B&B i spaniem na kanapie u znajomych, tętni druga Irlandia – cicha – Irlandia ukrytej bezdomności.
To Irlandia ludzi, którzy mieszkają, ale nie żyją, mają łóżko, ale nie mają przestrzeni, mają współlokatorów, a nie mają intymności, mają kuchnię, choć nie mogą tam być sobą. To są ludzie formalnie zakwaterowani, ale realnie wykorzenieni z domostwa.
To, o czym się milczy – bo trudno to zmierzyć, trudniej uchwycić – to skala życia „na marginesie prywatności”. Wielopokojowe domy, w których mieszkają obcy sobie dorośli ludzie, pokoje wynajmowane przez cztery osoby. Dwuosobowe łóżka, w których śpi samotność i wstyd. Ludzie w wieku dwudziestu, trzydziestu, czterdziestu lat, którzy nie mają gdzie zaprosić partnera. Młode pary żyjące osobno, bo żadne nie może pozwolić sobie na wspólne mieszkanie. Samotni, którzy nigdy nie będą mieli okazji przestać być samotni, bo kuchnię dzielą z trzema nieznajomymi, a drzwi do pokoju zamykają od środka nie dla bezpieczeństwa, lecz z rozpaczy.
W klasycznej definicji dom to coś więcej niż ściany i dach. To przestrzeń relacji, miejsce regeneracji, własne miejsce do bycia człowiekiem, ale w Irlandii słowo dom coraz częściej traci swoje znaczenie. Zostaje sprowadzone do „opłaconego pokoju”, do miejsca, gdzie można zasnąć, ale nie można żyć, gdzie można się schować, ale nie można się otworzyć.
*
Ukryta bezdomność to nie dramat ulicy, lecz dramat codzienności. Nie rozpacz, która pcha niekiedy w uzależnienia, lecz wyciszony ból nieistnienia. To uczucie bycia gościem we własnym życiu. To świadomość, że twój adres to nie twój dom – to po prostu miejsce, które możesz opuścić w każdej chwili, i nikt nie zapyta „dlaczego”.
Nie ma w tych „domach” intymności, nie ma autonomii w pokoju z cienką ścianą, nie ma życia rodzinnego w wynajmowanym bliźniaku z trzema nieznanymi ci lokatorami. A jednak nikt nie zaliczy cię do „bezdomnych”, bo masz klucz, ale masz też milczenie, samotność i coraz częściej – wstyd.
*
Przez trzy dekady Irlandia przeszła szokującą transformację w myśleniu o mieszkaniu. Od państwowego budownictwa socjalnego do modelu, w którym dom jest aktywem, rentierem, portfelem. Mieszkanie to dziś najpierw produkt, a dopiero potem – miejsce do życia. Na rynku najmu wygrać może tylko ten, kto zrezygnuje z oczekiwań.
Przyzwyczajono ludzi do słów, że 30-latek mieszkający z czwórką nieznajomych to „faza życia”, że 40-latek niezdolny do samotnego wynajęcia mieszkania „źle zarządza swoim życiem”, że para mieszkająca osobno „nie jest jeszcze gotowa na wspólny krok”. A tymczasem są to objawy zupełnie nowej formy ubóstwa – przestrzennego, emocjonalnego i społecznego.
Zapytam więc, ile kosztuje samotność spowodowana brakiem miejsca do bycia razem? Ile kosztuje decyzja o nieposiadaniu dziecka, bo nie masz dla niego pokoju? Ile kosztuje wycofanie z życia towarzyskiego, bo nie możesz zaprosić nikogo do domu? A ile kosztuje psychicznie pomieszkiwanie pod ciągłym nadzorem – nie państwa, lecz współlokatorów?
*
Rządowe dane są ślepe na ten problem, bo ukryta bezdomność nie jest „widzialna”. Nikt nie prowadzi statystyk o osobach, które chcą mieszkać samodzielnie, ale nie mogą. O tych, którzy mogliby być parą, ale nie mają się gdzie związać. O tych, którzy dzielą życie na godziny między łóżkiem a lodówką, bo nie mają salonu, ani stołu, ani miejsca, by usiąść i być.
Ilu jest takich ludzi? Dziesiątki, a może setki tysięcy – znacznie więcej niż oficjalnie bezdomnych. Całe pokolenie ludzi, którzy nigdy nie stworzą domu, bo nikt nie stworzył dla nich warunków, by dom był możliwy.
*
W normalnym społeczeństwie pytanie „zamieszkamy razem?” oznacza decyzję o związku, o bliskości, o przyszłości. W dzisiejszej Irlandii to pytanie o możliwość. O to, czy znajdziemy przerobione z garażu studio za mniej niż 1200 euro miesięcznie lub apartament poniżej 2000 euro. O to, czy oboje mamy dochody, historię kredytową, certyfikat najmu i… szczęście. Tak, szczęście – bo w Dublinie znalezienie jednopokojowego mieszkania to już nie transakcja, lecz wygrana na loterii.
*
Ukryta bezdomność czyni z miłości luksus, z intymności – towar limitowany, a z dorosłości – proces nieskończony. Żyjemy w kraju, gdzie trzydziestoletni specjaliści wynajmują pokoje jak w akademiku. Gdzie pary z kilkuletnim stażem nie mogą się wprowadzić do wspólnej i tylko ich przestrzeni. Gdzie czterdziestolatkowie mieszkają z matką nie z wyboru, lecz z braku opcji.
Nie dajmy się zwieść narracjom o „alternatywnych modelach życia”, „mobilnym pokoleniu” i „nowym stylu współdzielenia przestrzeni”. Większość ludzi nie chce mieszkać z obcymi. Chcą mieszkać z kimś, kogo kochają albo sami. Chcą mieć kuchnię, w której można chodzić w piżamie. Pokój, w którym nie trzeba zamykać się na klucz. Mieszkanie, do którego zaprasza się przyjaciół, a nie ukrywa go w rozmowach.
Czy to są wygórowane oczekiwania? To fundament życia społecznego, a skoro dziś są one niedostępne dla ogromnej części populacji, to znaczy, że Irlandia poniosła porażkę nie tylko jako rynek mieszkaniowy, lecz jako wspólnota.
*
Ukryta bezdomność rodzi milczenie, bo jak narzekać na brak domu, skoro formalnie go masz? Jak się przyznać, że nie możesz być z kimś, bo nie masz gdzie? Jak powiedzieć, że nie czujesz się człowiekiem, tylko lokatorem w cudzym życiu?
To milczenie musi zostać przełamane. Musimy zrozumieć, że mieszkanie to nie luksus, lecz warunek człowieczeństwa, i że bez niego – nawet z adresem – jesteśmy bezdomni.
Bogdan Feręc
Fot. CC BY-SA 2.0 TCExplorer