Cisza przed burzą, czyli jak Irlandia próbuje zaprowadzić pokój tam, gdzie świat nauczył się milczeć

W świecie, gdzie dyplomacja dawno straciła swój urokliwy sznyt salonowych rozmów i została sprowadzona do polityki ewakuacyjnych kalkulacji, Irlandia niespodziewanie staje się jednym z cichych rozgrywających – tych, którzy nie trzymają pałki, ale potrafią mówić do tych, którzy ją właśnie unoszą. Simon Harris, wicepremier i minister spraw zagranicznych, prowadzi właśnie rozmowy, których znaczenia być może jeszcze nie potrafimy w pełni ocenić. Ale być może właśnie na naszych oczach pisze się prolog do roli, jaką mała Zielona Wyspa może odegrać w najbardziej zapalnym regionie świata.

Na pozór wszystko wygląda jak klasyczna rutyna dyplomatyczna: konsultacje z Arabią Saudyjską, rozmowy z Jordanią, zapewnienia o współpracy z partnerami z UE, Austrii, Egiptu, ale pod tą pozorną dyplomatyczną powściągliwością kryje się napięcie: coraz bardziej realna groźba wojny totalnej między Iranem a Izraelem, nieustannie pulsujący ból Gazy i pogarszająca się sytuacja ludności cywilnej, a pomiędzy tym – Irlandczycy.

Irlandia nigdy nie była mocarstwem i być może właśnie dlatego – paradoksalnie – jej głos brzmi dziś donośniej niż głosy wielu większych graczy. Simon Harris, mówiąc, że „Iran i Izrael muszą się wycofać z krawędzi przepaści”, nie mówi tego jak generał, ale jak człowiek, który wie, że jeśli się nie wycofają, nie będzie kogo ratować. Bo tym razem nie chodzi tylko o groźbę nuklearną, a o społeczne domino, które ruszy w chwili, gdy runie pierwszy mur graniczny lub zamilknie pierwsza ambasada.

Dziś Irlandia współpracuje z Austrią, Jordanią, Egiptem, a to scenariusz bardziej przypominający thrillery polityczne z lat 80. niż współczesną UE – lecz rzeczywistość Bliskiego Wschodu nie zna epoki stabilizacji. W sytuacji, gdy przestrzeń powietrzna nad Iranem i Izraelem jest zamknięta, a lądowe granice są pełne niepewności, dyplomacja musi działać szybciej niż najszybsze komputery.

Nie sposób nie zauważyć, że Simon Harris w ostatnich miesiącach wyrasta na figurę znacznie poważniejszą niż tylko „tymczasowy” lider partii. Jego działania nie są już tylko reakcją na wydarzenia – są wyraźną próbą ich kształtowania. Jego udział w rozmowach przed genewskim szczytem, kontakt z partnerami w Arabii Saudyjskiej i Jordanii, ścisła współpraca z UE – to nie tylko dyplomatyczna uprzejmość. To początek narracji, w której Irlandia chce być „krajem-moderatorem”, głosem rozsądku w świecie, który o rozsądku dawno zapomniał.

Oczywiście, łatwo to wyśmiać: że Irlandia nie ma armii zdolnej do projekcji siły, że nie posiada instrumentów nacisku, że jej głos w ONZ to tylko jeden z wielu. Jednak w świecie, w którym siła już dawno przestała rozwiązywać konflikty, a zaczęła je mnożyć, może właśnie ten „inny głos” jest dziś najbardziej potrzebny.

Zaskakujące w tej całej układance jest to, że Irlandia zdaje się mieć większe poczucie odpowiedzialności za Bliski Wschód niż niejeden z jej potężniejszych unijnych partnerów. Może dlatego, że Irlandczycy – wciąż noszący w sobie geny własnych kolonialnych krzywd – instynktownie rozpoznają, gdzie kończy się „obiektywna polityka”, a zaczyna ludzki dramat. Premier Micheál Martin mówi o destabilizującej roli Iranu, ale jednocześnie wzywa do powrotu do dialogu z Teheranem. Gdy wielu w Europie mówi o sankcjach, Irlandia mówi o autobusach, o realnych planach, by ratować ludzi, o uruchomieniu Mechanizmu Pomocy Cywilnej, o tym, że pokój nie zaczyna się od deklaracji ONZ, tylko od możliwości przekroczenia granicy w Jordanii bez ryzyka utraty życia.

W tej sytuacji z Irlandią w tle są trzy możliwe scenariusze. Pierwszy – świat zignoruje apele. Genewa skończy się kolejnym zestawem „ostrożnych komunikatów”, a sytuacja na miejscu dalej będzie się pogarszać. Drugi – Harrisowi i jego zespołowi uda się doprowadzić do konsultacji bez rozlewu krwi, a Irlandia zdobędzie szacunek dyplomatyczny i rozbudzi debatę o roli mniejszych państw w procesach pokojowych.

Trzeci, w mojej ocenie najciekawszy i zarazem najbardziej ryzykowny – to taki, w którym Irlandia, zmuszona przez okoliczności, zaczyna stawać się rzecznikiem moralnego podejścia do polityki międzynarodowej. Nie jako „globalny lider”, ale jako sumienie Europy. Kraj, który już raz pokazał, że da się żyć bez imperium, który teraz pyta: czy naprawdę nie da się żyć bez wojny?

Nie wiemy, co wydarzy się w najbliższych dniach, nie wiemy, co się stanie z Teheranem, czy włączą się do tego inne państwa, czy izraelskie granice przestaną być granicami życia i śmierci… Ale jedno jest pewne: Irlandia, ten wiecznie peryferyjny kraj z wyspiarskim temperamentem i postkolonialną pamięcią, zaczyna grać rolę, której nikt się nie spodziewał. Może właśnie dlatego ma szansę coś zmienić. Bo kto, jeśli nie ci, którzy wiedzą, jak to jest być pomijanym, mają prawo przypominać światu, że nie można zapomnieć o ludziach?

Bogdan Feręc

Źr. RTE

Photo Public domain WAFA

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
„Projekt Feniks”
USA przeprowadziły
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.