Ucieczka do iluzji. Czy wirtualny raj zastąpi nam realne życie?

W czasach, gdy technologia zagląda do naszych kieszeni, umysłów i serc, a rzeczywistość wirtualna staje się coraz bardziej obecna w codzienności, więc rodzi się pytanie, które już nie brzmi jak fantazja science-fiction: czy ludziom byłoby lepiej w świecie wirtualnym niż w realnym?
Na pierwszy rzut oka – tak. Świat wirtualny oferuje wiele, czyli np. ucieczkę od bólu, samotności, niepełnosprawności, od lęku przed oceną czy porażką. W tym wyimaginowanym świecie można być kimkolwiek. Można wznieść się ponad ograniczenia ciała, zapomnieć o rachunkach, wojnach i kryzysach, bo tam, gdzie rzeczywistość pozostawia rany, VR obiecuje gładką iluzję.
Niezaprzeczalnym jest jednak, że świat wirtualny, wspierany obecnie przez sztuczną inteligencję, znajduje także coraz szersze zastosowanie w terapii psychicznej i np. osoby cierpiące na zespół stresu pourazowego, lęki społeczne czy fobie mogą „trenować” bezpieczne reakcje w kontrolowanym środowisku. To ogromny postęp, ale pamiętajmy, że granica między pomocą a ucieczką jest cienka. Bo co się stanie, gdy świat wirtualny stanie się lepszy, a przy tym ważniejszy od prawdziwego życia?
W mojej ocenie współczesne społeczeństwo zbliża się już do tej granicy i cały proces zaczął w ostatnich latach znacznie przyspieszać. Szczególnie młode pokolenia wchodzące w rzeczywistość zdominowaną przez ekrany, awatary, świat gier, social mediów i metawersów, które zacierają granice między tym, co realne, a tym, co stworzone zostało przez programy komputerowe. Coraz więcej młodych ludzi nie potrafi wskazać, gdzie kończy się internet, a zaczyna ich tożsamość.
Zanika zdolność do tworzenia prawdziwych relacji, wykazywania się cierpliwością oraz zanika empatia.
To nie jest tylko zagadnienie technologiczne – to pytanie o to, czym, bo już chyba nie kim jest człowiek… Kiedyś, całkiem niedawno użyłem pewnego stwierdzania, iż musimy uczyć młodsze pokolenia, że ich świat „to iluzja, w której zaczynają zatracać się całkowicie, a z każdą niemal godziną odbierają sobie większą cząstkę człowieczeństwa”.
I w tym widzę jasno sedno sprawy, ponieważ wirtualna rzeczywistość oferuje coś, co przypomina życie, ale pozbawione jego trudu i nieprzewidywalności. Jednak to właśnie niekiedy cierpienie, pojawiająca się niepewność i relacje z drugim człowiekiem budują to, co naprawdę nas, jako ludzi nas właśnie określa. To nie w symulacji miłość staje się miłością, to nie rozmowa ze sztuczną inteligencją może dać nam bliskość drugiej osoby, a dzieje się to wyłącznie wtedy, gdy jesteśmy wobec siebie wzajemnie bezbronni i prawdziwi.
Przypomniałem sobie, jak w filmie Matrix pada pytanie, które dziś wydaje się prorocze: czy rzeczywistość, która jest przykra, ale prawdziwa, jest lepsza od idealnej iluzji? Większość widzów kibicuje Neo, który wybiera świat realny – pełen cierpienia, ale prawdziwy. Pytanie może więc brzmieć, ilu z nas zrobiłoby to samo?
Odnoszę wrażenie, że z czasem większość przeniosłaby się do świata wirtualnego, bo przecież technologia sama w sobie nie jest wrogiem. Może leczyć, rozwijać, łączyć, ale gdy zacznie zastępować nasze życie, zamiast je wspierać, chyba powinniśmy się zatrzymać, żeby ona… nie zatrzymała ludzkości.
Można śnić piękne sny, ale tylko życie zostawia ślady, które naprawdę coś znaczą.
Bogdan Feręc
Photo by Andres Siimon on Unsplash