Szmaragd na Jedwabnym Szlaku. Irlandzko-chińskie romanse handlowe

Historia lubi przebłyski ironii. Irlandia – kraina pieśni o utraconych królach – związuje się dyplomatycznie z Chinami w 1979 roku, akurat wtedy, gdy Zachodnia Europa pływała w oleju kryzysów i szukała sensu w coraz grubszych raportach. A tu proszę: Dublin i Pekin wymieniają ambasadorów, ściskają sobie dłonie i zaczynają taniec, który z każdym rokiem staje się bardziej zaskakujący.

Od tamtej pory kompas skierowany na Wschód zaczął drgać coraz wyraźniej. Xi Jinping, jeszcze jako wiceprezydent, wpada do Irlandii w 2012 roku, niczym sąsiad pożyczyć cukier, zaś irlandzcy prezydenci – McAleese i Higgins – pojawiają się w latach kolejnych w Państwie Środka, jakby od lat mieli tam ulubione bistro. Premier Li Keqiang zahacza o Dublin w 2015 roku, a potem wymiana wizyt na różnych szczeblach staje się intensywna. Już w 2023 i 2024 roku widać, że oba państwa nie tyle współpracują, co chciałyby iść razem w przyszłość, ale na drodze staje Bruksela.

Handel. Tu dopiero zaczyna się poezja, bo Chiny stają się czwartym globalnym partnerem Irlandii, wolumen wymiany rośnie jak młody jęczmień po deszczu, więc to na początku 23 miliardy, potem 24, potem kolejne 23,4 mld € w 2024 roku. Irlandia, co rzadkie w relacjach Zachodu z Chinami, notuje nadwyżkę, import z Chin rośnie, jak i eksport do Chin. Istotne jest, że to Irlandczycy mają przewagę na tej szachownicy i ktoś mógłby powiedzieć: „no i świetnie, globalizacja w praktyce”, a ktoś inny doda: „to dopiero preludium”.

Kultura i edukacja. Ta historia wchodzi na jeszcze wyższe liryczne rejestry. Irlandzcy uczniowie uczą się mandaryńskiego, jakby w ramach gotowości na przyszłość, w której język tonów stanie się tak podstawowy jak angielski w XX wieku. Chińsko-irlandzkie komisje ds. innowacji spotykają się nawet online, jakby nauka była ponad geopolityczną zwadą świata, a Chiny otwierają się bezwizowo na irlandzkich podróżnych. To niby gest administracyjny, a jednak wygląda jak zaproszenie na dłuższy spacer.

Patrząc na te wszystkie ruchy, trudno nie zauważyć pewnej tendencji: Irlandia od dawna wyczuwa, że przyszłość świata coraz bardziej obraca się wokół Pacyfiku, a nie Atlantyku. Europa tymczasem… cóż, kontynent potrafi momentalnie generować raporty o zielonej transformacji, ale z dynamiką gospodarczą jest gorzej. Nikt nie musi udawać, że to armia jednorożców, bo widać napięcia, stagnację, pewne zmęczenie materiału.

I tu pojawia się teza tego felietonu, może odrobinę zuchwała, ale podszyta faktami jak rdzenny mit podszyty torfem: Irlandia miałaby dziś więcej do zyskania, zacieśniając strategiczną współpracę z Chinami, niż trwając bez zmian w gospodarczym marazmie Unii Europejskiej.

Nie chodzi o to, by zrywać flagi, palić traktaty i uciekać z Brukseli ostatnim samolotem Ryanaira. Chodzi raczej o odwagę myślenia poza schematem, który każe małym państwom polegać wyłącznie na jednym, coraz wolniej kręcącym się kole historii. Chiny, z całym tym swoim gigantycznym rynkiem, technologicznym turbo-rozwojem i polityką geostrategiczną na długie dystanse, są dla Irlandii partnerem, któremu warto poświęcić pełną uwagę, nawet jeśli w Brukseli ktoś prycha pod nosem.

Wniosek wypływa z danych, nie z fantazji i jeśli Irlandia zechce zachować swój szmaragdowy blask w XXI wieku, powinna coraz śmielej przesuwać swoje zainteresowanie na Wschód. Nie po to, by szukać nowego pana, lecz by znaleźć nowe możliwości – te realne, potwierdzone handlem, dyplomacją i wymianą ludzi. Natomiast Europa, zmęczona i zajęta sobą, będzie jeszcze długo debatować o przyszłości. Irlandia może w tym czasie ją po prostu budować – w dialogu z Chinami, na swoich własnych warunkach. Tak po irlandzku: bez hałasu, ale z charakterem, bo związek z Chinami to nie kaprys, tylko kierunek, który już dziś błyszczy jak neon nad Szanghajem i jak zorza nad Dublinem. Rozsądek ekonomiczny mówi mi, wybierz drogę, która daje realne owoce, a intuicja dodaje – idź tam, gdzie świat naprawdę się kręci.

Podsumowując, Irlandia, wchodząc w coraz gęstszą sieć powiązań z Chinami, realnie zwiększa swoją autonomię i nie dlatego, że Pekin jest nowym „zbawcą Europy”, ale dlatego, że Dublin stawia na logikę świata wielobiegunowego, gdzie warto mieć więcej niż jednego strategicznego partnera. A jeszcze, gdyby do tego wszystkiego premierowi Martinowi i wicepremierowi Harrisowi udało się porozumieć celnie z Białym Domem.

Zielona Wyspa stałaby się łącznikiem pomiędzy Pekinem a Waszyngtonem, czerpałaby na obu kierunkach, a i Bruksela musiałaby się z nią w wysokim stopniu liczyć, czego rządowi życzę.

Bogdan Feręc

Photo by Bruce Röttgers on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Czyim problemem jest
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.