Strach. Najtwardsza waluta w miękkiej Europie
Strach to najdziwniejszy pieniądz, jaki wymyśliła polityka. Nie trzeba go drukować, zabezpieczać hologramem ani tłumaczyć jego kursu w porannych rozmowach ekonomistów. Wystarczy, że ktoś w garniturze powie „nadciąga kryzys” albo inne zagrożenie, a kurs emocji natychmiast idzie w górę. Wówczas ludzie, którzy jeszcze wczoraj myśleli o nowych butach, zaczynają pytać siebie, czy przypadkiem nie trzeba szykować zapasów, a jak do tego dołożymy słowa jakiejś ważnej persony o dobrym pomyśle na przygotowanie się na każdą ewentualność, wtedy… Wartość waluty strachu rośnie szybciej niż inflacja w latach, o których wspomina się tylko półgłosem.
Dlatego europejskie elity, te wiecznie zatroskane, a jednocześnie nienaruszalne jak renesansowe marmury, nauczyły się operować strachem z finezją złotników od Cartiera. Wypuszczą iskierkę niepokoju tu, zasugerują nieunikniony problem tam i już społeczna scena drga jak struna w gitarze. Nie trzeba nawet wielkiej manipulacji. Wystarczy umiejętność podawania faktów w odpowiedniej kolejności. Strach działa sam, jak aplikacja, która w tle pobiera aktualizacje bez pytania o zgodę.
To w sumie stare rzemiosło, tylko podane w nowoczesnym opakowaniu. Kiedyś straszono mieczem, potem ideologią, a dziś straszy się danymi, które, niczym obrazy impresjonistów wyglądają pięknie z daleka, lecz z bliska są zbiorem chaotycznych plam. Europejskie elity dobrze wiedzą, że ludzie reagują na zagrożenia szybciej niż na argumenty. To nie jest nasza wada, to mechanizm obronny, który natura wykuła w nas jak instynkt przetrwania, tyle że teraz ten atawizm działa na polityczne zawołanie.
Pomyślmy, przecież strach nie potrzebuje dowodów, bo wystarczy podszept i ton głosu, a wtedy strach ma już swój wyrazisty styl, jakby teatralny, jakby reżyserowany przez kogoś, kto zna i lubi klasyczne dramaty. W tym tkwi jego siła, bo potrafi zalać przestrzeń publiczną jak mgła, aż człowiek zaczyna wątpić, czy naprawdę widzi to, co widzi, czy też ogląda spektakl przygotowany przez Komisję ds. Domniemanego Dobrostanu Obywateli.
Ktoś kiedyś powiedział, że demokracja działa tak długo, jak długo ludzie wierzą, że mogą coś zmienić. Wierzycie? Jednak w Europie od pewnego czasu widzę coś całkiem odwrotnego, taka polityczna odwrócona osmoza, czyli zarządzanie niepewnością. Gdy społeczeństwo boi się jutra, łatwiej akceptuje decyzje, które normalnie wywołałyby bunt godny średniowiecznych kronik. Człowiek, który się martwi o swoje i rodziny bezpieczeństwo rzadziej pyta o kompetencje tych, którzy „opiekują się” jego losem. To dlatego strach jest wygodniejszy niż fakty niż wizja niż jakiekolwiek długofalowe planowanie i, co chyba najważniejsze, mówienie całej, niezmanipulowanej prawdy.
Najciekawsze jest jednak to, że strach się zużywa, jak każda waluta, i może się stać małowartościowy, więc trzeba go odpowiednio modulować. Gdy społeczeństwo zaczyna widzieć, że każda konferencja prasowa brzmi jak zwiastun filmu o zatonięciu Titanica, pojawia się odporność, taki społeczny teflon. Ludzie zaczynają czytać komunikaty jak horoskopy, z lekkim rozbawieniem, z dystansem, czasem z ciekawością, ale bez ślepego poddania się przekazowi, a wtedy cała magia „elitarnych” iluzjonistów traci blask.
Jeśli ten proces dojrzeje, czeka nas powrót do starej, dobrej polityki, więc takiej, gdzie coś się buduje, zamiast ciągle coś odpierać. Gdzie odpowiedzialność ważniejsza jest niż widowiskowość. Gdzie strach nie jest monetyzowany w kolejnych kampaniach, bo kiedy strach przestaje być polityczną walutą, przywraca to, czego najbardziej brakuje, zaufanie.
To dopiero byłaby europejska rewolucja, i to bez jednego wystrzału, gdyby ludzie, zamiast ślepo wierzyć politykom, brać większość ich słów za pewnik, zaczęli rozumieć całą sytuację i zareagowali, jak powinniśmy już dawno. Na razie jednak strach płynie jak szeroka rzeka przez całą Europę, natomiast na jej brzegu stoją ci, którzy nigdy nie zamoczą butów, ale chętnie wrzucają do niej kolejne rozchlapujące wodę kamienie. Na dodatek mówią, że robią to dla naszego dobra.
Ergo, w tej teatralnej scenerii jest wszystko: dramat, komedia, groteska, ale na moje oko brakuje tylko jednego, widowni, która przestanie biernie patrzeć na spektakl, a zacznie widzieć w tym sprytny pokaz sztuczek. Wtedy dopiero zrobi się ciekawie, bo skończy się era polityki lęku, a zaczynie polityka dorosłych ludzi.
Bogdan Feręc
Photo by Rishabh Dharmani on Unsplash


