Prezydent i GROM – czyli co by było, gdyby łobuz rządził elitarną jednostką specjalną?

Witold Gadowski, dziennikarz znany z wyrazistych i niebanalnych pomysłów, niedawno zaproponował, by prezydent RP miał swoją własną – można by rzec – prywatną Gwardię Przyboczną. Pomysł brzmi jak ten z filmów akcji, a może nawet z politycznego science-fiction. I przyznam szczerze, że skłonił mnie do głębokich przemyśleń, których wynik jest równie rozstrzygający, co skomplikowany, czyli uczucia to jednak mam mieszane.
Marzenie każdego prezydenta, czy przepustka do chaosu?
Z jednej strony wyobraźnia podpowiada: prezydent z własną „armią”, którą może zarządzać wedle własnego uznania, to przecież marzenie niejednego władcy – szczególnie tego, który miał już dość rządów „krnąbrnych” premierów i nieudolnych ministrów. W takim układzie GROM staje się nie tylko osłoną i gwarantem bezpieczeństwa głowy państwa oraz uciśnionego narodu, ale i potężnym narzędziem politycznego nacisku. Bo kto z premierów zaryzykuje spór z prezydentem, który może wysłać do jego kancelarii oddział specjalny na „krótką pogawędkę”?
Niestety, tu leży pies pogrzebany – w niewłaściwych rękach to narzędzie mogłoby zamienić się w broń wymierzoną w same fundamenty państwa. Przypomina mi to trochę zabawę dziecka z zapalniczką – może być śmiesznie, dopóki nic się nie pali. A potem… potem może być naprawdę groźnie.
Dwa scenariusze, czyli jak przegryźć tę pigułkę z odbezpieczonym granatem w środku
W pierwszym – wersja „soft”, wszystko działa jak w demokracji idealnej rodem z amerykańskiego filmu politycznego. Prezydent ma swoją gwardię przyboczną – GROM, który w sytuacjach kryzysowych działa szybko i zdecydowanie, ale tylko i wyłącznie po zatwierdzeniu przez rząd lub ministra „wojny” (brzmi lepiej niż „obrony”). Wtedy ten wojskowy superteam eliminuje zagrożenia, a prezydent jest bezpieczny jak w sejfie z potrójnym zamkiem.
Jest też bezpiecznik, więc element ochronny – prawo surowo zabrania wykorzystywania tej jednostki do rozliczeń politycznych. W razie złamania zasad Zgromadzenie Narodowe może odwołać prezydenta w trybie natychmiastowym – szybciej niż wyjdzie z gabinetu po kłótni. Całość brzmi jak system idealny, niemal jak bajka dla miłośników ładu i porządku.
Co jednak zyskałby sam Urząd Prezydenta, gdyby miał taką prywatną armię? Możliwość natychmiastowego zaprowadzenia porządku w kraju bez oglądania się na polityczne przepychanki. Jak w amerykańskiej Gwardii Narodowej, prezydent mógłby działać szybko, stanowczo i bezpiecznie. Taka władza – gdyby była realna – mogłaby wyrwać nas z politycznej bezradności, w której często tkwimy jak w zaciętym trybie pauzy.
Ale uwaga – scena druga, czyli „Matrix” po polsku
Prawdziwy horror zaczyna się jednak gdy wyobrażamy sobie, że prezydent – choć wybrany demokratycznie – niekoniecznie jest aniołem. A co jeśli stanie się „łobuzem”? Kimś, kto zapragnie wykorzystać tę potężną siłę do własnych celów? Kto zapragnie sięgnąć po koronę i wyryć na niej swoje imię?
Wtedy GROM przestaje być narzędziem obrony państwa, a staje się narzędziem dyktatury, zbrojnym ramieniem władzy skupionej w rękach jednej osoby. Taką sytuację można porównać do przekazania kluczy do fabryki broni bez żadnej kontroli. W demokracji, zwłaszcza tak niestabilnej jak nasza, trudno ufać, że prezydent zawsze będzie kierował się rozsądkiem, dobrem państwa, które ma być dla niego „najwyższym nakazem. Tak mu dopomóż Bóg”.
Zagrożenie semi-dyktaturą stanie się realne?!
Władza nad GROM-em to potężna karta przetargowa. Prezydent-łobuz może bezceremonialnie wymuszać na rządzie i parlamencie decyzje pod groźbą użycia swoich elitarnych oddziałów. Gdzie tu demokracja? Gdzie tu równowaga sił? Wyobraźmy sobie państwo, w którym każda decyzja polityczna jest negocjowana z pistoletem przystawionym do głowy – to już nie jest demokracja, to jest pół-dyktatura.
A co, jeśli taki prezydent zacznie stosować taktykę „będziesz grzeczny, albo poczujesz siłę GROM-u”? To już nie jest rządzenie, to jest polityczny terror i nie musimy wyjeżdżać na wschód, by zobaczyć takie przykłady – wystarczy lekko się rozejrzeć.
Ostateczna ocena: czy GROM pod kontrolą prezydenta to dobry pomysł?
Pomysł Witolda Gadowskiego ma w sobie coś z politycznej fantazji, która jednak nie jest pozbawiona podłoża realnych zagrożeń. Dopóki Konstytucja nie precyzuje jasno i surowo zasad, które regulowałyby tę sytuację, dopóty oddawanie władzy nad uzbrojonymi służbami specjalnymi w ręce prezydenta jest jak wrzucenie niedopałka na suchą trawę.
Odpowiedź jest prosta i z mojej strony wyraźna: NIE!
Lepiej zachować GROM jako strażnika państwa, a nie pozwolić, by stał się narzędziem politycznej gry, która może zakończyć się dramatem.
Bonus na koniec – humorystyczny przykład z życia
Wyobraźmy sobie, że taki prezydent-łobuz z własnym GROM-em wyrusza do supermarketu na zakupy. Zastanawiam się, czy przy kasie obok zwykłych klientów będzie stał oddział specjalny, gotowy „interweniować”, jeśli ktoś ośmieli się wziąć ostatnią puszkę ulubionych ogórków kiszonych prezydenta? A może GROM będzie pilnował, żeby na dziale „warzywa okopowe” nikt nie mówił niczego niepochlebnego o prezydencie? W końcu bezpieczeństwo jest najważniejsze, nawet jeśli chodzi o kiszonki!
Bogdan Feręc
Fot. Public domain Klub Lewicy