Nowa Republika Catherine Connolly. Irlandia wybiera niezależność, a nie partie

W irlandzkiej polityce od dawna mówiono, że nic właściwie się nie zmienia, a zmieniają się tylko nazwiska ministrów. Aż do teraz, bo w sobotę wieczorem, kiedy zliczono wszystkie głosy, okazało się, że Irlandczycy postanowili wreszcie powiedzieć „dość” – i powiedzieli to z rozmachem. Catherine Connolly, niezależna posłanka z Galway, zdobyła 63 procent głosów, zostając dziesiątym prezydentem Republiki Irlandii i pierwszym od dziesięcioleci, który nie zawdzięcza swego zwycięstwa żadnej partii politycznej.

Heather Humphreys z Fine Gael mogła liczyć tylko na 29 procent, a kandydat Fianna Fáil Jim Gavin, który wycofał się z kampanii jeszcze przed jej końcem, otrzymał zaledwie 7 procent, co jest najgorszym wynikiem tej partii w historii. Warto tu nadmienić, że nie był to po prostu wynik wyborów, a symboliczny akt nieufności wobec systemu, w którym Fine Gael i Fianna Fáil od pokoleń wymieniały się władzą, trzymając kraj w delikatnej równowadze między konserwatyzmem a centrowym pragmatyzmem. Tyle że Irlandczycy uznali, że równowaga ta dawno przestała odpowiadać rzeczywistości.

Głos pokolenia bez partyjnych korzeni

Catherine Connolly nie jest politykiem „zrobionym” w telewizyjnym studiu ani w gabinecie lidera ugrupowania, nie jest też produktem partyjnej lojalności, lecz jej odwrotnością. Zaczynała w Partii Pracy, ale opuściła ją w 2006 roku, kiedy uznała, że ugrupowanie stało się bardziej biurokratycznym molochem niż ruchem ideowym. Od tamtej pory, jako radna niezależna, potem posłanka, a następnie pierwsza kobieta na stanowisku leas ceann comhairle, konsekwentnie budowała wizerunek polityczki spoza systemu, mówiącej to, co myśli, nawet jeśli nikt nie chce tego słyszeć.

Jej kampania była niemal ascetyczna, obyła się bez celebrytów, bez wielkich sponsorów, bez armii doradców, ale za to z prawdziwym oddolnym entuzjazmem. Młodzi wyborcy widzieli w niej autentyczność, której brakuje „starym partiom”. Starsi natomiast, doświadczenie i równowagę. Lewica – szansę na nowy rozdział po latach rozczarowań Sinn Féin, która mimo ambicji wciąż nie potrafiła zdobyć Pałacu Prezydenckiego.

W efekcie Connolly wygrała we wszystkich okręgach poza jednym – rodzinnym bastionem Humphreys w Cavan-Monaghan. Takiej dominacji nie było od dekad.

13 procent milczenia

Rekordowa liczba głosów nieważnych, bo aż 13 procent, może na pierwszy rzut oka wyglądać jak marginalna statystyka, ale w istocie to wymowny komentarz. Wielu wyborców rozczarowanych brakiem alternatywy postanowiło zaprotestować w sposób formalny, oddając pusty lub przekreślony głos. W 2018 roku takich kart było zaledwie 1 procent.

To z kolei oznacza, że Irlandczycy nie tylko głosowali na Connolly, oni głosowali przeciwko systemowi, a jej osoba stała się idealnym wehikułem dla tego buntu.

„Prezydent dla wszystkich”

W wieczornym przemówieniu w Dublin Castle nowa prezydent przemawiała tonem, który przypominał raczej społeczną liderkę niż głowę państwa. – Będę prezydentem dla wszystkich – tych, którzy na mnie głosowali, i tych, którzy nie. Zabiorę głos, gdy będzie to konieczne. Będę prezydentem otwartym, słuchającym i współczującym – mówiła.

Zapowiedziała, że będzie bronić neutralności Irlandii, przypominając jednocześnie, że „Republika i demokracja potrzebują konstruktywnego kwestionowania”. W jej słowach pobrzmiewała nuta starej irlandzkiej lewicy – tej, która jeszcze wierzyła, że neutralność to nie unikanie odpowiedzialności, ale wyraz suwerenności. Dla wielu osób brzmiało to jak powrót do idei, które ukształtowały Irlandię po 1922 roku – ideałów wspólnoty, sprawiedliwości i niezależności od wielkich bloków politycznych.

Reakcje: gratulacje, zakłopotanie i pierwsze nerwy

Reakcje polityków były przewidywalne – i pełne zakłopotania. Heather Humphreys przyjęła porażkę z godnością, mówiąc, że „Catherine będzie prezydentem nas wszystkich”, ale za kulisami Fine Gael nie brakowało frustracji. Kampania Humphreys była poprawna, ale pozbawiona emocji, jakby partia sama nie wierzyła w sukces.

Premier Micheál Martin próbował tonować nastroje, gratulując Connolly „zdecydowanego zwycięstwa”, lecz w jego partii zawrzało. Posłanka z Louth Erin McGreehan wprost oskarżyła kierownictwo Fianna Fáil o katastrofalną strategię i „zdradę własnych członków” po tym, jak partia poparła kandydatkę Fine Gael po wycofaniu Gavina. – Morale jest na dnie, a poparcie społeczne jest dramatycznie niskie – powiedziała. I trudno jej odmówić racji: 7 procent głosów dla kandydata Fianna Fáil to wynik, który można porównać do politycznego samobójstwa.

Wicepremier Simon Harris z Fine Gael próbował zachować spokój, mówiąc, że „sukces Connolly będzie sukcesem Irlandii”, jednak w praktyce jej triumf to najboleśniejsza porażka establishmentu od czasów wejścia Sinn Féin do pierwszej trójki w wyborach powszechnych.

Lewica w ekstazie: „To dopiero początek”

Na lewicy wybuchła euforia. Liderka Sinn Féin Mary Lou McDonald mówiła o „historycznym momencie i odrzuceniu duopolu Fianna Fáil – Fine Gael”. W jej słowach pobrzmiewała nadzieja, że zwycięstwo Connolly będzie zapowiedzią większej zmiany – tej, która może nadejść w następnych wyborach parlamentarnych. Z kolei Holly Cairns – szefowa Socjaldemokratów stwierdziła, że „zmiany na tym się nie kończą”, a Paul Murphy z People Before Profit wezwał do zorganizowania ogólnokrajowej konferencji ugrupowań lewicowych. To sygnał, że część tych środowisk chce wykorzystać moment entuzjazmu, by zjednoczyć rozproszone ugrupowania.

W ich narracji Connolly stała się kimś w rodzaju „prezydentki buntu” – symbolem, że można wygrać, nie mając za sobą partyjnej machiny, a jedynie ludzi.

Nowa prezydentura – nowa tonacja

Ustępujący prezydent Michael D. Higgins przekazał swojej następczyni gratulacje i zapewnił o pełnym wsparciu w przygotowaniach do inauguracji. Dla wielu obserwatorów to gest, który ma głęboki sens – Connolly jest postrzegana jako naturalna kontynuatorka humanistycznej, społecznej tradycji, którą Higgins reprezentował przez ostatnie 14 lat. Connolly zapowiada jednak, że nie zamierza być prezydentem ceremonialnym. Jej deklaracje o „podnoszeniu głosu, gdy będzie to konieczne” brzmią jak ostrzeżenie dla rządu, że w Áras an Uachtaráin zasiądzie głowa państwa gotowa mówić wprost o sprawach trudnych: neutralności, ubóstwie, migracji, polityce mieszkaniowej czy zmianach klimatycznych.

Nie będzie to więc prezydentura milcząca, lecz – jak sama ujęła – „aktywnie wspierająca debatę obywatelską”.

System w kryzysie tożsamości

Najbardziej bolesne dla partii rządzących jest jednak to, że Catherine Connolly nie miała żadnych szans… dopóki nie zaczęła ich mieć. Jeszcze na początku roku traktowano jej kandydaturę jako ciekawostkę, a nie realne zagrożenie. Dopiero gdy zaczęła przyciągać młodych wyborców, a w sieci viralowo rozchodziły się nagrania z jej wystąpień o neutralności i empatii, stało się jasne, że dzieje się coś poważnego.

Ten wynik pokazuje, że Irlandia zmienia się szybciej, niż jej partie potrafią zrozumieć. Zmęczenie wiecznymi władcami kraju, wysokie koszty życia, kryzys mieszkaniowy i poczucie, że władza nie słucha obywateli, stworzyły przestrzeń dla polityki nowego typu – opartej na emocji i uczciwości.

Kobieta, która rozbroiła system

To nie przypadek, że Connolly jest trzecią kobietą w historii Irlandii na tym stanowisku. Kobiety prezydentki – Robinson, McAleese i teraz Connolly – pojawiały się w momentach, gdy społeczeństwo szukało innego języka niż ten, którym posługiwała się władza. Każda z nich była w pewnym sensie odpowiedzią na przesyt męskim stylem polityki: twardym, hierarchicznym, przewidywalnym. Connolly dodaje do tego jeszcze jeden element – niezależność od struktur. W tym sensie jej zwycięstwo to coś więcej niż zmiana głowy państwa. To sygnał, że Irlandia chce na nowo zdefiniować pojęcie przywództwa – nie jako dominacji, lecz służby.

Nowa Republika?

Czy to początek „Nowej Republiki”, jak zapowiedziała w swoim przemówieniu? Być może, ale nawet jeśli nie – to z pewnością początek końca pewnej epoki. Fianna Fáil i Fine Gael, które przez dekady dzieliły władzę jak dziedzictwo rodzinne, znalazły się w sytuacji, w której żadne z nich nie potrafi już przemówić do serc Irlandczyków. Catherine Connolly nie ma partii, zaplecza ani dyscypliny klubowej. Ale ma coś, czego system nie umie podrobić: wiarygodność, a w dzisiejszej Irlandii to najrzadsza waluta polityczna.

Bogdan Feręc

Źr. The Irish Times

Fot. Facebook – Catherine Connolly

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Gdy lewica się zjed
Upadek dwóch dynast
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.