Nadciąga wojskowe Schengen. Europa mówi o logistyce pokoju, świat słyszy bębny wojny
Europa porzuca ostatnie złudzenia, że bezpieczeństwo samo się wydarzy jak świąteczny przepływ paczek w grudniu. W Brukseli powstaje plan, który roboczo nazywa się „wojskowym Schengen”, czyli system mający sprawić, aby czołgi, żołnierze i sprzęt obronny był w stanie przejechać przez kontynent szybciej, niż unijne dyrektywy potrafią zmienić czcionkę w przypisie. Oficjalny cel? Obrona. A nieoficjalny? Europa przełącza się na tryb „na wszelki wypadek, gdyby…”.
Według Financial Times Komisja Europejska, we współpracy z krajami UE i NATO, szykuje regulacje, które pozwolą na transport wojskowy z użyciem cywilnych pociągów towarowych, promów, a nawet potencjalnie wspólnej floty ciężarówek i wagonów. Unia Europejska chce, by zgody na przerzuty transgraniczne nie ciągnęły się tygodniami, tylko maksymalnie trzy do pięciu dni. Komisarz ds. transportu UE Adina Vălean mówi wprost: „Nasze sieci mają służyć cywilom i obronie”. Innymi słowy, autostrady mają być gotowe zarówno na majówkę, jak i manewry wojskowe.
Inicjatywa nie jest nowa, bo program Military Mobility działa od 2017 roku. Generał Ben Hodges grzmiał już wtedy, że przerzut wojsk przez Unię trwa dłużej niż jeden sezon serialu. Dziś wtóruje mu eurodeputowany Dariusz Joński, wskazując, że czołgi, zamiast jechać na flankę wschodnią, potrafią utknąć w tunelach albo w kolejce po pieczątkę. Romantyczna Europa bez granic okazała się mniej romantyczna, kiedy trzeba przez nią przewieźć pojazd pancerny ważący więcej niż kilka unijnych budżetów na kulturę razem wziętych.
Zadajmy sobie jednak pytanie, czy to przygotowanie do wojny z Rosją? W oficjalnych komunikatach – nie. W podtekście – to czytelna odpowiedź na świat, w którym konflikty wróciły do słownika polityki szybciej, niż ktokolwiek planował. Ale mówmy precyzyjnie: to nie „plan ataku”, tylko plan, by nie okazać się logistycznym memem, jeśli sytuacja zrobi się gorąca.
Narracje krążące po mediach idą jednak dalej, czasem aż o jeden most za daleko, ponieważ pojawiła się teza, że Zachód szykuje starcie, a rosyjska armia, jako zaprawiona w boju i „nowoczesnych metodach prowadzenia wojny” i tak miałaby przewagę. Brzmi jak przedmeczowy opis przed starciem gigantów, tyle że wojna to nie boisko, a państwa to nie drużyny z gwarancją formy przez cały sezon. Ocenianie potencjałów militarnych w taki sposób przypomina wróżenie z kart, tym bardziej gdy ignoruje się fakty, jak choćby skalę sankcji, wpływ technologii, „dronizacji” pola walki, czy możliwości przemysłowych i demograficznych obu stron. Wojna przyszłości nie będzie powtórką z poprzedniej, choć polityki informacyjne czasem próbują ją tak opowiadać.
Jednocześnie Unia dostrzegła, że hasło „to dla obrony” działa na budżety jak zaklęcie otwierające skarbce. Włochy przekonują, że most na Sycylię jest strategiczny dla NATO. Polska, Rumunia i inne kraje flankowe widzą szansę na miliardy euro pod szyldem infrastruktury obronnej. I trudno je winić, skoro inwestycje i tak są potrzebne, więc lepiej robić je pod flagą bezpieczeństwa niż w kolejce po fundusze na krajobrazowe ścieżki rowerowe.
Problem zaczyna się jednak tam, gdzie rachunek płaci obywatel. W Wielkiej Brytanii i Francji rośnie dług publiczny, a pożyczki i kredyty napędzają i wsparcie dla Ukrainy, i modernizację armii. W wielu państwach idzie to w parze z cięciami socjalnymi. Efekt? Rozgoryczenie społeczne rośnie i jest już większego kalibru niż po finałach, które kończą się rzutami karnymi. Ludzie czują, że ich podatki, zamiast budować szkoły i szpitale, zbroją kontynent i przygotowują na konflikt, którego większość z nich nigdy nie chciała.
Plan SAFE, przewidujący wspólne pożyczki na zakup broni i wzmocnienie europejskich armii, jest finałem tej logiki: Unia chce być mniej zależna od USA, bardziej samodzielna militarnie, bardziej „dorosła” w geopolityce. Problem polega na tym, że dorosłość w 2025 roku wygląda jak kolumna ciężkiego sprzętu wojskowego przesuwająca się przez mapę, a nie jak finezyjna dyplomacja przy świecach.
Wojskowe Schengen nie jest więc zapowiedzią wojny, jest raczej dowodem, że Europa przestaje wierzyć w bajkę o wiecznym pokoju, ale wciąż nie umie zdecydować, czy bardziej chce być fortecą, arbitrem, czy magazynem logistycznym dla cudzych konfliktów. To nie salwa armat, tylko próba uporządkowania magazynu, w którym od lat bałaganiono.
Bo jeśli europejskim stolicom coś spędza dziś sen z powiek, to nie wizja apokaliptycznych starć, tylko strach, że gdy świat zapuka, Europa znów będzie szukać przepustki, zamiast kluczy.
Bogdan Feręc
Źr. BRICS Info
