Micheál Martin – mógłby zostać kochanym prezydentem

„Zbawca narodu”, „wybawiciel”, „mąż opatrznościowy” – tego rodzaju określenia nie przystają do Micheála Martina. Jeszcze nie, ale mogłyby, i to z powodzeniem, gdyby tylko zrobił jedną prostą rzecz: posłuchał głosu rozsądku, czyli mojego. 😉 Bo przecież nie tego z Brukseli, nie tego z think-tanków, i na pewno nie tego z X-a, gdzie każda rozsądna propozycja tonie w pianie histerii i moralnych wzburzeń. Nie, Micheál Martin musi posłuchać kogoś, kto wie, czego naprawdę chce tutejszy obywatel – ten, który płaci podatki, nie protestuje co tydzień pod Leinster House, a po prostu chciałby, żeby w tym kraju działy się rzeczy przewidywalne i normalne.

Nie wymagam cudów. Nie domagam się stworzenia nowego porządku świata, ale skoro Irlandia już i tak dryfuje, to może warto by wreszcie chwycić za ster. Jeśli Martin zdecyduje się na ten śmiały manewr, jeśli przestanie być jedynie poprawnym wykonawcą instrukcji z Brukseli, może – kto wie – trafi w końcu do historii. Nie tej szkolnej, suchej, pełnej przypisów, lecz tej żywej – budowanej na ulicach, w domach, w rozmowach zwykłych ludzi. Na przykład w Galway.

A co dokładnie powinien zrobić, by zasłużyć na miejsce w panteonie politycznych herosów Republiki Irlandii?

Po pierwsze – zatrzymać szaleństwo.

Szaleństwo nielegalnej migracji, w której Irlandia, kraj o populacji ledwo przekraczającej 5 milionów, przyjmuje kontyngenty, jakby była Niemcami po Brexicie. Szaleństwo mieszkaniowe, gdzie dom z drewna, sklejki i słabej jakości betonu kosztuje tyle, co zamek w Bawarii, i trzeba na niego kredytu na 30 lat – pod warunkiem że masz czystą historię bankową i dwie pensje w firmie IT. Jeszcze powinien zatrzymać szaleństwo klimatyczne, które sprawia, że farmer w Mayo musi zgłaszać emisję gazów swojej krowy, ale już lot do Davos nie podlega takim obostrzeniom.

To wszystko można – i trzeba – zatrzymać, a nawet jeśli nie zatrzymać, to przynajmniej przejąć nad tym kontrolę. Micheál Martin nie musi iść na wojnę z Brukselą. Wystarczy, że przestanie robić z siebie ucznia idealnego, który jako pierwszy podnosi rękę i mówi: „My zrobimy więcej!”. Bo to właśnie ta nadgorliwość – ta perwersyjna chęć bycia prymusem globalnej transformacji – doprowadza Irlandię do krawędzi społecznego przesilenia.

Tymczasem ludzie są zmęczeni. Naprawdę zmęczeni. Nie chcą już słuchać, że wszystko musi być tak, jak chce Komisja Europejska, ponieważ „wszyscy musimy razem, solidarnie, wspólnie, inkluzywnie i zielono”. Chcą za to konkretów: domów, bezpieczeństwa, niższych rachunków i polityki, która nie rozgrywa się wyłącznie w stolicach, których nazw nie potrafią nawet wymówić.

Po drugie – odzyskać stery.

To może być najtrudniejsze, bo dziś Irlandia to raczej prom na automatycznym pilocie. Płynie tam, gdzie trzeba – znaczy: gdzie trzeba zdaniem Brukseli, Berlina i Paryża, a nie tam, gdzie chcieliby płynąć jej mieszkańcy. Niby jest demokracja, niby jest rząd, niby jest Dáil i Seanad, ale ostateczne decyzje zapadają na spotkaniach Rady Europejskiej, wśród ludzi, których nikt z Irlandii nigdy nie wybrał.

Gdyby jednak Martin i jego kolega po centrowej stronie mocy – Simon Harris – odważyli się, choć na chwilę pomyśleć w kategoriach geopolityki, dostrzegliby, że świat nie kończy się na Euronecie i pakiecie Fit for 55. Gdzieś poza Brukselą istnieją jeszcze inne możliwości. Na przykład bezpośrednie porozumienie handlowe z USA – największym rynkiem konsumenckim świata, który wciąż ceni lojalnych partnerów i nie karze ich za nadmiar bydła czy emisję CO₂. Albo Wielka Brytania – kraj, który Irlandia zna najlepiej, choć relacje bywały różne i wreszcie BRICS – ten nieokreślony, zmienny, ale coraz realniejszy twór, który daje dostęp do rynków, technologii i surowców, o jakich UE może pomarzyć.

Takie umowy gospodarcze, podpisane, zanim ogłosimy referendum o wyjściu z Unii Europejskiej, mogłyby stworzyć coś, co nazwę roboczo „irlandzką miękką suwerennością gospodarczą”. Bez dramatów, bez Brexitu 2.0, bez rozbijania się o granicę w Newry. Ale z jasno określonym komunikatem: „Nie zamierzamy składać swojej przyszłości w ręce ludzi, którzy nie potrafią wybudować mostu bez trzech przetargów, czterech pozwów i pięciu konferencji prasowych”.

I tu właśnie dochodzimy do punktu kulminacyjnego.

Po trzecie – pokazać, że można inaczej.

Zawsze śmieszyło mnie, gdy słyszałem o Unii Europejskiej jako „potędze infrastrukturalnej”. Bo oto mamy przykład: most o długości 1,5 kilometra – w UE powstaje w 4–5 lat. Tyle trwa procedura, uzgodnienia środowiskowe, odwołania i ceremonia wbicia pierwszej łopaty. W Chinach – półtora roku. To nie teoria – to dane OECD. Małe chińskie rączki – zorganizowane, zmotywowane, wyposażone w sprzęt i świadomość celu – potrafią zrobić więcej w mniej czasu, bez tworzenia Ministerstwa Mostów, Komisji do Spraw Kładek i Parlamentarnej Grupy ds. Betonowych Obiektów.

Przenieśmy to teraz na irlandzki grunt. Wyobraźmy sobie, że pół miliona chińskich robotników przylatuje do Irlandii. Oczywiście nie z programem integracji kulturowej, tylko z programem budowy. W pięć lat stawiają 10 milionów mieszkań. Na każdą potrzebującą rodzinę – jedno. Do tego kilka hoteli, biur i trochę zieleni. I odlatują. Bez słowa, bez roszczeń, bez czekania na benefity. Zostawiają po sobie tylko coś, czego dziś Irlandia ma mniej niż kiedykolwiek od 70 lat: perspektywę.

I właśnie wtedy zaczyna się zmiana.

Społeczeństwo, dotąd sceptyczne, zaczyna się uśmiechać. W telewizji mniej płaczu, a więcej radości. W mediach społecznościowych mniej memów o rządzie, ale więcej zdjęć z kluczami do nowego domu. Młodzi ludzie – ci, którzy dotąd głosowali na Sinn Féin z braku lepszej alternatywy – odkrywają, że rząd może jednak coś zdziałać. I głosują, ale nie na ugrupowanie Mary Lou McDonald. Nie na kolejną efemerydę społeczną. Głosują na duet Martin–Harris.

Fianna Fáil i Fine Gael – jak Kaczor Donald i Myszka Miki irlandzkiej sceny politycznej – stają się nowym centrum. Opozycja znika, bo nie ma się czego czepiać. Nawet najwięksi malkontenci muszą przyznać: „nie jest źle”. Martin przeprowadza się do Áras an Uachtaráin – jako prezydent popierany przez ulicę i salony. Simon Harris rządzi dalej – spokojnie, przewidywalnie, wręcz nudno, ale skutecznie. I już nikt nie pyta, czy „to się opłaca”, bo wszystko się opłaca, gdy ludzie nie muszą wybierać między ogrzewaniem a jedzeniem.

Brzmi jak bajka? Być może, ale polityka potrzebuje bajek. Bo tylko one mają w sobie ten element cudu, który przyciąga ludzi do urn. Tylko bajka potrafi zmobilizować wyborcę z Ballinasloe czy Listowel, by powiedział: „A może jednak warto?” Tylko że – ta bajka zmienia lidera partyjnego w prezydenta całego narodu i przyległości w postaci rezydentów.

Czy Micheál Martin może zostać tym prezydentem? Może, a nawet powinien, bo lepiej mieć w Áras an Uachtaráin kogoś, kto zrealizował coś konkretnego, niż kolejną karykaturę politycznej poprawności – osobę, która nie tyle reprezentuje kraj, ile jego najbardziej sklerotyczne instytucje.

Czy to się wydarzy? Nie wiem.

Ale jedno wiem na pewno: kiedy idę sobie przez Merlin Woods w Galway, wdychając zapach deszczu i pożółkłych liści, siedząc w cieniu dębu, czasem pozwalam sobie puścić wodze fantazji. Politycznej, ekonomicznej, całkiem nierealnej, ale w teorii możliwej. Dlaczego? Bo największe zmiany zaczynają się zawsze od najprostszej myśli: A co by było, gdyby...

Bogdan Feręc

Fot. CC BY-SA 2.0 michael kooiman

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.