Irlandzki za 10,5 miliona. Jak państwo płaci za tłumaczenie siebie na siebie
Irlandzki rząd planuje w najbliższych czterech latach wydać 10,5 miliona euro na tłumaczenie własnych dokumentów, komunikatów i materiałów urzędowych na język irlandzki. Dla niektórych brzmi to jak zabawna biurokratyczna anegdota, ale w rzeczywistości pokazuje, jak lekko potrafią być traktowane publiczne pieniądze.
Biuro Zamówień Publicznych zaprosiło firmy do składania ofert na tłumaczenie i korektę tekstów – od sprawozdań rocznych po akty prawne. Usługi mają być dostępne dla wszystkich resortów, agencji, władz lokalnych, a także służb takich jak An Gharda Síochána czy Irlandzka Służba Więzienna. W teorii chodzi o wspieranie języka narodowego.
W praktyce – o utrzymanie systemu, w którym tłumaczenie biurokracji na biurokrację kosztuje tyle, co budowa kilku szkół. Specyfikacja przetargowa dopuszcza użycie sztucznej inteligencji w części prac, o ile klient się zgodzi. Jednak w przypadku dokumentów prawnych – ze względu na złożoność materiału – AI będzie zabroniona. To decyzja rozsądna, choć pokazuje paradoks: w epoce, gdy technologia potrafi tłumaczyć w ułamku sekundy, państwo woli płacić miliony za ręczne przekładanie formułek.
Tłumaczone mają być nie tylko ustawy, ale też komunikaty prasowe, formularze, broszury informacyjne, audyty i raporty z planowania. Rządowe dokumenty zatem po raz kolejny przejdą przez biurokratyczny filtr, by wylądować w drugim, równie urzędowym języku – często czytanym jedynie przez nielicznych.
Nie chodzi tu o lekceważenie irlandzkiego – języka z długą historią i symbolicznego dla tożsamości kraju. Problem w tym, że sposób, w jaki rząd go pielęgnuje, coraz bardziej przypomina rytuał bez realnego znaczenia. Miliony euro wydawane są na tłumaczenia, które rzadko trafiają do obywateli, a częściej do archiwów. Państwo ma oczywiście obowiązek chronić język narodowy, ale także dbać o sensowność wydatków. W tym przypadku trudno nie odnieść wrażenia, że idea została przykryta przez biurokratyczny automat – drogi, gładko działający i całkowicie oderwany od codziennego życia.
W Irlandii mówi się, że tłumaczenie to sztuka zrozumienia drugiego człowieka. W tym wypadku wygląda jednak na to, że państwo próbuje zrozumieć samo siebie – i płaci za to więcej, niż ktokolwiek by się spodziewał. To z kolei dobrze pokazuje napięcie między kulturą a administracją, między językiem żywym a urzędowym i w tym napięciu, jak zwykle, najwięcej kosztuje to, co ma wyglądać na troskę.
Bogdan Feręc
Źr. Breaking News
