Irlandzki kryzys gościnności bez granic
Komisja ds. Rachunków Publicznych Dáil (PAC) wysłuchała w tym tygodniu danych, które trudno uznać za cokolwiek innego niż alarm. Od 2022 roku do Irlandii przybyło 159 tysięcy osób poszukujących tymczasowego zakwaterowania lub ochrony międzynarodowej. Z tej liczby 114 tysięcy to uchodźcy z Ukrainy. Reszta – wnioskodawcy azylowi z innych krajów, którzy wypełniają graniczne punkty rejestracyjne i hotele zamienione w ośrodki recepcyjne.
Jak przyznała sekretarz generalna Departamentu Sprawiedliwości Oonagh McPhillips napływ postawił państwo w sytuacji „wyjątkowych wymagań”. Od końca 2023 roku Irlandia nie jest już w stanie zapewnić zakwaterowania wszystkim nowym wnioskodawcom. „Chociaż większość kandydatów nie mieszkała na ulicy, liczba osób oczekujących na ofertę wzrosła w marcu tego roku do 3500” – przyznała.
To niestety nie jest incydentalne przeciążenie, a zwyczajny kryzys, który w pełni obnaża granice irlandzkiej zdolności do przyjmowania uchodźców i migrantów.
Według danych przedstawionych przed komisją Departament Sprawiedliwości wydał w ubiegłym roku 2,3 miliarda euro na programy zakwaterowania. Z tego 1,2 miliarda przeznaczono dla uchodźców z Ukrainy, a 1,1 miliarda – na osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową. Ponad 90% tych wydatków trafiło do prywatnych usługodawców – właścicieli hoteli, pensjonatów, hosteli i domów wynajmowanych państwu w trybie awaryjnym. Z pozoru to tylko administracyjny detal, ale w praktyce oznacza, że ogromna część irlandzkiej polityki migracyjnej została sprywatyzowana. Państwo płaci prywatnym przedsiębiorcom, często w pośpiechu i bez pełnej kontroli dokumentacji.
Jak ujawnił kontroler i audytor generalny Séamus McCarthy, analiza nieruchomości wykorzystywanych przez IPAS (International Protection Accommodation Service) wykazała, że tylko jedna na pięć z nich miała udokumentowane pozwolenie na użytkowanie. Certyfikaty przeciwpożarowe i ubezpieczeniowe istniały dla zaledwie dwóch na pięć obiektów. Co gorsza, połowa umów nie miała podpisanych dokumentów, a mimo to państwo wypłacało pieniądze usługodawcom.
W jednym z przypadków dostawca zakwaterowania zawyżał stawkę VAT o łącznie 7,4 miliona euro. Do września tego roku udało się odzyskać jedynie 1,5 miliona. Urzędnicy tłumaczą, że problem wynikał z niejasności przepisów w czasie kryzysu, a reszta należności została „autokorygowana”. To tłumaczenie ponownie brzmi znajomo, jak echo z czasów pandemii, gdy państwo w panice kupowało maseczki i kontrakty, których nikt potem nie był w stanie rozliczyć.
Posłanka Catherine Ardagh z Fianna Fáil zapytała wprost: jak państwo uzasadnia tak wysokie płatności bez podpisanych umów? Odpowiedź brzmiała: „mamy solidny proces należytej staranności”. Trudno jednak mówić o solidności, gdy nawet audytorzy nie mogą znaleźć kompletu dokumentów. Obecna stawka za noc zakwaterowania wynosi około 71 euro. To więcej niż noc w niektórych prywatnych hotelach w Dublinie, ale różnica jest taka, że w tym przypadku rachunek zawsze płaci podatnik.
Równolegle Central Statistics Office (CSO) odnotował, że w ciągu roku do kwietnia 2024 r. przybyło do Irlandii 125 tysięcy osób, w tym 30 tysięcy z Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej, a kolejne 50 tysięcy z krajów takich jak Indie czy Brazylia. Sekretarz McPhillips mówi o „niezwykle pozytywnym wkładzie” tych ludzi w irlandzką gospodarkę i społeczeństwo. Nie ma w tym przypadku przesady, ponieważ wielu tych migrantów zasila rynek pracy, który bez nich dawno by się załamał. Problem polega na tym, że państwo nie jest w stanie jednocześnie przyjmować, utrzymywać i integrować tak dużej liczby ludzi w tempie, jakie narzuciły mu ostatnie dwa lata.
Pod powierzchnią liczb kryje się coś jeszcze – rosnący kryzys zaufania społecznego. Irlandczycy widzą, że państwo wydaje miliardy euro na zakwaterowanie migrantów, podczas gdy rdzenne rodziny wciąż mieszkają w hotelach, czekając na dom z programu socjalnego. Rząd próbuje tłumaczyć, że te dwa systemy są odrębne, ale w odbiorze społecznym – wszystko to jest jednym: dowodem na to, że system się przegrzał.
Irlandia przez lata była chwalona za swoją otwartość, ale otwartość kosztuje i ma swoje granice. Dziś rząd musi zdecydować, czy dalej będzie tak hojny, gasił pożary społeczne i wynajmował hotele, czy systemowy, więc stworzy trwały model zakwaterowania, integracji oraz deportacji osób, którym odmówiono wjazdu. Na razie państwo „nie ma możliwości odmowy przyjęcia” nowych osób. To zdanie, które padło z ust pani McPhillips, jest sednem problemu. Bo oznacza, że Irlandia przestała kontrolować własne granice – nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że już nie potrafi.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Fot. CC David Kernan
