Irlandia płaci prawie 20 tysięcy euro za jednego deportowanego
Irlandzki system deportacyjny coraz wyraźniej przypomina maszynę, która działa, bo musi działać, ale nie dlatego, że działa rozsądnie. Najnowsze dokumenty Departamentu Sprawiedliwości odsłaniają skalę kosztów, dysproporcji i logistycznej nieefektywności operacji deportacyjnych, które formalnie mają wzmacniać „system oparty na regułach”, a w praktyce coraz częściej podważają zaufanie do sposobu wydawania publicznych pieniędzy.
We wrześniu na pokładzie czarterowego Airbusa A330 lecącego do Islamabadu znalazły się 24 osoby, którym odmówiono w Irlandii azylu. Samolot miał 256 miejsc, był więc wypełniony w niecałych dziesięciu procentach. Resztę przestrzeni zajmowała… ochrona. Aż 79 funkcjonariuszy An Gharda Síochána, a także lekarz, ratownik medyczny, tłumacz i obserwator praw człowieka. Oznacza to średnio 3,3 policjanta na jedną deportowaną osobę.
To nie był lot z osobami o wysokim profilu zagrożenia. Tylko jeden pasażer miał poważną przeszłość kryminalną. Trzech innych dopuściło się drobnych wykroczeń, które nawet nie zakończyły się karą więzienia. Pozostali nie stanowili zagrożenia, które intuicyjnie uzasadniałoby masową obecność sił porządkowych.
Koszt tej jednej operacji, a nazwanej „Operacją Toboggan” wyniósł 474 tysiące euro, do czego doliczono jeszcze 1120 euro na catering, więc średnio niemal 20 tysięcy euro na jedną osobę. Departament Sprawiedliwości przyznaje wprost, że takie działania są „kosztowne i trudne do egzekwowania”. To rzadki moment szczerości w administracyjnym języku, który zwykle stara się wygładzać ostre krawędzie rzeczywistości. Co istotne, resort nie był w stanie lub nie chciał przedstawić szczegółowych danych dotyczących kosztów personelu ani nadgodzin 79 policjantów wysłanych w siedmioipółgodzinną podróż do Pakistanu, a to właśnie tam kryje się znaczna część realnego rachunku, który ostatecznie płaci podatnik.
Z wewnętrznych notatek wynika również, że deportowani nie byli rodzinami, a na pokładzie znajdowały się osoby w wieku od 23 do 66 lat, które spędziły w Irlandii średnio ponad dziewięć lat. Część mieszkała w ośrodkach IPAS, część w prywatnych wynajmowanych lokalach. Innymi słowy, nie byli to ludzie „w tranzycie”, lecz osoby od dawna funkcjonujące w irlandzkiej rzeczywistości. Tym bardziej rodzi to pytanie, czy państwo przez lata tolerowało ich obecność, by następnie usuwać ich w trybie nadzwyczajnie kosztownym?
Departament broni się i wskazuje na procedury oceny ryzyka przeprowadzane przez Narodowe Biuro Imigracyjne Gardy, a to na ich podstawie ustalana jest liczba funkcjonariuszy, którzy „opiekują” się osobami deportowanymi. Formalnie wszystko się zgadza. Problem polega na tym, że procedura stała się tarczą, za którą znika dyskusja o proporcjach i efektywności.
Z tą deportacją kontrastuje inna, bo październikowa, a nazwana „Operacją Void”, w której ramach odesłano do domu 23 obywateli Rumunii. Koszt wyniósł poniżej 70 tysięcy euro, a osoby te miały na koncie łącznie 565 zarzutów karnych, wszystkie odbyły już kary więzienia w Irlandii i zostały wydalone na podstawie unijnych przepisów o swobodnym przemieszczaniu. Skala zagrożenia była tu obiektywnie większa, a mimo to koszt operacji był kilkukrotnie niższy niż lot do Pakistanu. Również tu na pokładzie znalazło się około 80 policjantów, zespół medyczny, tłumacz i obserwator praw człowieka. Różnica nie wynika więc z liczby funkcjonariuszy, lecz z modelu działania, więc długości trasy, czarteru dużego samolotu, braku wykorzystania dostępnych miejsc i braku elastyczności operacyjnej.
W tle pojawia się jeszcze jeden wątek, a chodzi o umowy czarterowe, których potencjalna wartość sięga 5 milionów euro. Resort podkreśla, że to maksymalna kwota na cały okres obowiązywania kontraktu, czyli trzy lata z możliwością przedłużenia do pięciu. Formalnie wszystko się zgadza. Politycznie jednak trudno ignorować fakt, że państwo zobowiązuje się do wieloletnich, drogich rozwiązań, zamiast inwestować w bardziej elastyczne i mniej kosztowne mechanizmy egzekwowania decyzji deportacyjnych.
Rzecznik Departamentu Sprawiedliwości zapewnia, że priorytetem ministra Jima O’Callaghana jest system imigracyjny „oparty na regułach i skuteczny”, a deportacje są niezbędne dla utrzymania zaufania publicznego. To argument klasyczny i w pewnym sensie słuszny, bo państwo, które nie egzekwuje własnych decyzji, traci wiarygodność.
Problem zaczyna się wtedy, gdy egzekwowanie reguł staje się rytuałem oderwanym od rachunku ekonomicznego i zdrowego rozsądku. Zaufania społecznego nie buduje się bowiem samym faktem deportacji, lecz przekonaniem, że państwo działa mądrze, proporcjonalnie i odpowiedzialnie. Półpuste samoloty eskortowane przez dziesiątki funkcjonariuszy wysyłają inny sygnał: że system działa, ale niekoniecznie wie, ile to wszystko naprawdę kosztuje i czy musi kosztować aż tyle.
*
A może Ryanairem byłoby taniej? O’Leary zapewne znalazłby jakieś oszczędności. 😉
Bogdan Feręc
Źr. Breaking News
Photo by CHUTTERSNAP on Unsplash


