Czy Ukraina jest gotowa na Unię, a Unia na Ukrainę?
Kiedy w Brukseli mówi się o rozszerzeniu Unii Europejskiej, w powietrzu unosi się coś na kształt euforii i strachu jednocześnie. Ukraina to teraz kraj spustoszony wojną, ale rozpalony ambicją, który stoi u drzwi wspólnoty.
Cypr, który w przyszłym roku przejmie przewodnictwo w Radzie UE zapowiada, że jednym z jego priorytetów będzie właśnie włączenie Kijowa do europejskiego bloku. Brzmi to jak wielka deklaracja solidarności, choć w kuluarach europejskiej polityki coraz częściej słychać pytanie: czy rozszerzenie Unii o państwo w stanie wojny to akt odwagi, czy desperacji?
Wiceprzewodniczący Państwowego Komitetu ds. Migracji i Ochrony Międzynarodowej Republiki Cypru Nikolas Ioannidis powiedział w rozmowie z EUobserver, że jego kraj „zamierza połączyć priorytety Unii z realnymi problemami regionu”, a jednym z tych priorytetów będzie właśnie Ukraina. Cypr, jak większość krajów południa Europy postrzega przyszłość Unii w kategoriach pragmatyzmu – bezpieczeństwo i migracja. A mimo to właśnie on chce, by Europa uczyniła krok, który może zmienić jej architekturę gospodarczą i polityczną na dekady.
Cypr nie jest jednak w tym zamiarze osamotniony. Irlandia, znana z emocjonalnego podejścia do kwestii solidarności i suwerenności, reaguje na pomysł włączenia Ukrainy do wspólnoty z entuzjazmem graniczącym z romantyzmem. W Dublinie mówi się znowu o „moralnym obowiązku” i „europejskim braterstwie w godzinie próby”. Irlandzcy politycy widzą w Ukrainie nie tylko kraj zmagający się z rosyjską agresją, lecz także naród, który przeszedł przez ogień i dlatego zasłużył na swoje miejsce przy europejskim stole.
Jednak w Berlinie, Paryżu i Hadze nastroje są zupełnie inne. Tam Ukraina nie jawi się jako przyszły partner w reformach, lecz jako ogromny ciężar ekonomiczny, który może zachwiać całym systemem unijnych dotacji i dopłat. Obliczenia są brutalne: jeśli Kijów zostanie pełnoprawnym członkiem UE, stanie się największym beneficjentem funduszy strukturalnych i wspólnej polityki rolnej, spychając dotychczasowych liderów – w tym Polskę – na dalsze pozycje. Francuscy dyplomaci mówią półgłosem o „rozpłynięciu się Unii w kierunku wschodnim”, a niemieccy politycy ostrzegają, bo mają przecież wcześniejsze doświadczenia, że rozszerzenie w czasie wojny to „eksperyment na żywym organizmie”.
Niektóre kraje, jak Austria oraz Włochy, przyjmują postawę bardziej zachowawczą i widzą w Ukrainie nie tylko ofiarę, ale i potencjalne źródło destabilizacji. Wojna trwa, korupcja wciąż nie została wykorzeniona, a gospodarka Kijowa w dużej mierze opiera się na pomocy zewnętrznej. Owszem, Ukraina aspiruje do europejskich standardów, ale standardy te są dziś równie kruche jak sama Europa.
W tym kontekście przewodnictwo Cypru w Radzie UE będzie swoistym testem dojrzałości wspólnoty. Wyspiarski kraj planuje skupić się również na kwestiach migracji i bezpieczeństwa, czyli fundamentach, które w ostatnich latach coraz częściej pękają pod ciężarem politycznych sporów. Jednym z elementów cypryjskiego programu ma być „opracowanie programów powrotu migrantów do krajów pochodzenia”, co może budzić kontrowersje wśród państw o bardziej liberalnym podejściu do azylu. To, że Cypr stawia w tym samym szeregu problem przyjęcie Ukrainy do UE, pokazuje, jak złożony jest dzisiejszy krajobraz europejskiej polityki. Bo jeśli rozszerzenie ma być remedium na kryzys tożsamości, to równie dobrze może okazać się jego kulminacją.
Pomimo tych problemów poparcie dla Ukrainy nie słabnie, więc Komisja Europejska widzi w tym z jakiegoś powodu geopolityczny obowiązek i dla Brukseli włączenie Kijowa to nie tylko gest solidarności wobec kraju napadniętego przez Rosję, ale także sposób na trwałe zakotwiczenie wschodniej Europy w strukturach zachodnich – zanim zrobi to ktoś inny.
O ile teraz Unia to już przedziwny twór, to z Ukrainą będzie inna, czyli większa, bardziej zróżnicowana, mniej przewidywalna i granicząca bezpośrednio z Federacją Rosyjską, a to też oznacza, że NATO właściwie stanie na rosyjskiej granicy. Być może będzie też wtedy mniej sprawna, ale chyba w swojej nieudolności bardziej zdeterminowana. Pytanie tylko, czy obecne państwa członkowskie są gotowe zapłacić za tę determinację realną cenę, czyli utratę części wpływów, funduszy, a może i komfortu politycznego.
Europa stoi więc przed dylematem, który można ująć w jednym zdaniu: czy Ukraina jest gotowa na Unię – i czy Unia jest gotowa na Ukrainę? A jeśli nie, kto pierwszy odwróci wzrok, gdy historia zapuka do drzwi? Pamiętać należy też, że przyjęcie Ukrainy do UE zależy od zgody wszystkich państw członkowskich, a już powstaje koalicja „niechętnych”, więc dopiero pełnia władzy liberałów w Europie, może dać sygnał, że Kijów wejdzie do grona unijnych stolic.
Bogdan Feręc
Źr. TASS
Photo by Antoine Schibler on Unsplash
