Cieśnina Ormuz to realny test dla energetycznej odporności naszego kontynentu

Jeszcze kilka dni temu cena ropy Brent oscylowała wokół 81 dolarów za baryłkę. Dziś przebija poziom 96, a nawet 100 dolarów, natomiast handlowcy z Nowego Jorku i Londynu zgodnie przewidują, że przy dalszej eskalacji bliskowschodniego konfliktu – tym razem na linii Izrael–Iran – realne są skoki do poziomu 120, a nawet 130 dolarów. Wzrost ten nie wynika z abstrakcyjnych prognoz czy chwilowych spekulacji, ale z konkretnego zagrożenia militarnego i strategicznego: możliwej blokady Cieśniny Ormuz, przez którą przepływa jedna piąta światowej konsumpcji ropy naftowej. Jeśli kiedykolwiek Europa miała okazję przetestować swoją odporność energetyczną po „odstawieniu” rosyjskich węglowodorów, to właśnie teraz. Problem w tym, że wynik tego testu może być dla nas druzgocący.
Cieśnina Ormuz: najważniejsze gardło energetyczne świata
Cieśnina Ormuz to geopolityczny odpowiednik aorty w globalnym systemie gospodarczym. Przez to wąskie przejście przepływało w 2023 roku średnio 18,5 miliona baryłek ropy dziennie, co stanowiło około 20% światowego dziennego zużycia. Dodatkowo codziennie przesyłano tamtędy ponad 120 miliardów metrów sześciennych gazu ziemnego w postaci LNG, głównie z Kataru, trzeciego co do wielkości eksportera gazu na świecie.
Iran od lat traktuje cieśninę jako dźwignię nacisku politycznego – szczególnie w momentach napięć z USA czy Izraelem. W przeszłości dochodziło do incydentów: zatapiania tankowców, minowania akwenów, a nawet zajęcia brytyjskiego statku w 2019 roku. Obecnie, po bezprecedensowym izraelskim ataku lotniczym na cele wojskowe w centralnym Iranie, odpowiedź Teheranu może nie ograniczyć się do działań dyplomatycznych i odpowiedzi stricte militarnej. Częściowa blokada żeglugi, sabotaże, miny morskie, ostrzały rakietowe – to wszystko jest w zasięgu irańskich możliwości i wielokrotnie było przez ten kraj ćwiczone.
W razie eskalacji ubezpieczyciele podniosą stawki dla tankowców do niebotycznych poziomów. Operatorzy mogą zrezygnować z rejsów przez cieśninę. Przerwane zostaną dostawy nie tylko do Azji, ale i do Europy – przez Kanał Sueski, co wywoła potężny efekt domina.
Europa: z jednej zależności w drugą
Po inwazji Rosji na Ukrainę Europa zareagowała zdecydowanie: ograniczyła import rosyjskiej ropy i gazu, nałożyła sankcje i postawiła na dywersyfikację. Jednak przez „dywersyfikację” rozumiano głównie zastąpienie jednego dostawcy innymi – równie niestabilnymi. Import LNG z Kataru wzrósł o ponad 40% między 2022 a 2024 rokiem, a ropa z Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Iraku wypełniła natomiast lukę po rosyjskiej.
Dane Eurostatu nie pozostawiają złudzeń: w 2024 roku blisko 37% importowanej przez Unię ropy pochodziło z krajów Zatoki Perskiej. Dla niektórych państw, jak Włochy czy Grecja, udział ten wynosił nawet 50%. W zakresie LNG Katar odpowiadał za 19% całkowitego importu UE, co czyni go trzecim co do wielkości dostawcą po USA i Algierii. Jednak z tych trzech tylko USA nie korzystają ze szlaku przez Ormuz.
Jak długo Europa wytrzyma bez Ormuzu?
W teorii Unia Europejska dysponuje tzw. strategicznymi rezerwami ropy, gromadzonymi zgodnie z dyrektywą IEA (Międzynarodowej Agencji Energetycznej). W praktyce oznacza to średnio ok. 90 dni zużycia przechowywane w zbiornikach państw członkowskich. Problem w tym, że te rezerwy nie są rozproszone równomiernie i nie wszystkie kraje mają dostęp do terminali naftowych o wysokiej przepustowości. Dodatkowo, przy gwałtownym wzroście cen i presji politycznej, mechanizmy dzielenia się zapasami – choć teoretycznie istnieją – mogą okazać się iluzją. W sytuacji kryzysowej każdy kraj będzie próbował ratować przede wszystkim własny przemysł, własnych mieszkańców i własny sektor energetyczny.
Magazyny gazu wyglądają nieco lepiej: na początku czerwca 2025 roku poziom ich napełnienia w UE wynosił ponad 70%, co daje szanse na przetrwanie kilku miesięcy bez dostaw – ale tylko w scenariuszu letnim. W warunkach zimowych, bez LNG z Zatoki, europejski system gazowy popadnie w kryzys już po kilku tygodniach. Alternatywne szlaki – np. z Algierii czy Norwegii – mają ograniczoną przepustowość i nie zaspokoją pełnego zapotrzebowania.
Efekt domina: inflacja, stagflacja, niepokoje
Wzrost cen ropy to nie tylko temat dla giełdowych spekulantów. To realna groźba powrotu wysokiej inflacji – w szczególności w sektorach najbardziej wrażliwych: transportowym, spożywczym, energetycznym. Wzrost kosztów paliw przełoży się bezpośrednio na ceny żywności, usług i produkcji przemysłowej. W Niemczech i Polsce już teraz pojawiają się prognozy, że inflacja może powrócić w okolice 6–7% w III kwartale tego roku.
Europejski Bank Centralny będzie musiał dokonać dramatycznego wyboru: albo zacieśniać politykę monetarną i pogrążyć gospodarkę w recesji, albo tolerować rosnącą inflację i ryzyko społecznego niezadowolenia. Żaden z tych wariantów nie daje pozytywnego rozwiązania.
Na południu Europy – w krajach jak Grecja, Hiszpania czy Włochy – koszt paliwa to kwestia egzystencjalna. W 2011 roku, po podobnym szoku cenowym, w Grecji doszło do masowych protestów, które sparaliżowały transport i uderzyły w turystykę. Nie ma powodu sądzić, że teraz będzie inaczej – tym bardziej że społeczne napięcia po pandemii i kryzysie migracyjnym są dziś jeszcze większe.
Zielony Ład w konfrontacji z rzeczywistością
Bruksela od lat promuje narrację o „zielonej przyszłości” wolnej od węglowodorów. Jednak ta wizja, choć szczytna w zamyśle, nie przetrwała konfrontacji z geopolityczną rzeczywistością. OZE nie są jeszcze w stanie zastąpić stabilnych źródeł energii, a energetyka jądrowa rozwija się zbyt wolno i wciąż jest blokowana politycznie w niektórych krajach. Europa uzależniła się od Bliskiego Wschodu w momencie, gdy ten region wszedł w nową fazę nieprzewidywalności.
Nie chodzi tu o kwestionowanie potrzeby transformacji energetycznej – chodzi o to, że została ona źle zaplanowana, źle skoordynowana i zbyt mocno uzależniona od importu komponentów z Chin oraz dostaw surowców z obszarów o chronicznej niestabilności.
Czy jest droga ucieczki?
W krótkim okresie Europa może szukać alternatywnych kierunków importu: więcej LNG z USA, więcej ropy z Afryki Zachodniej (Nigeria, Angola), więcej gazu z Norwegii. Problem w tym, że infrastruktura przesyłowa nie jest gotowa, a na wielu rynkach już trwa walka o surowce. Każdy dodatkowy milion baryłek dziennie to wojna handlowa z Chinami, Indiami, Japonią.
W średnim i długim okresie jedyną sensowną drogą jest szybka inwestycja w energetykę jądrową nowej generacji, rozwój zielonego wodoru, rozproszone sieci energetyczne, a także masowe wsparcie dla lokalnej produkcji OZE. Europa potrzebuje również własnych strategicznych inwestycji w magazyny energii i przechowywanie gazu oraz ropy – poza politycznym nadzorem zewnętrznych dostawców.
Nie ma więc czasu na ideologię, a przyszedł czas na pragmatyzm.
Świat znów na kolanach przed baryłką
Cieśnina Ormuz może zostać zablokowana nie tylko przez rakiety, ale i przez sam strach. Wystarczy kilka incydentów, by ubezpieczyciele odmówili ochrony kursów. Wystarczy jedna mina morska, by tankowce zaczęły zawracać. Wystarczy jedna zła decyzja polityczna w Teheranie lub Tel Awiwie, by Europa zaczęła się dusić.
Unia Europejska, mimo górnolotnych deklaracji o strategicznej autonomii, jest dziś energetycznym klientem. Konsumentem, nie graczem i to się szybko nie zmieni.
Jeśli więc ktoś jeszcze wierzy, że ropa to surowiec bez przyszłości – niech spojrzy na notowania giełdowe, na sytuację w Ormuzie i na strach w Brukseli. To ropa rządzi światem i jeszcze długo będzie.
Bogdan Feręc