Jeszcze dziewięć lat turbulencji. Michael O’Leary nie wysiada z tego samolotu
Michael O’Leary zostaje. Ku radości jednych, ku bólowi uszu innych szef Ryanaira zapowiedział, że odda stery dopiero około 2035 roku, czyli lekko licząc, będzie z nami jeszcze jakieś dziewięć lat, oszczędności, tanich biletów, głośnych tyrad i równie głośnych przekleństw. W tym czasie Europa może odetchnąć albo zatkać uszy.
64-letni O’Leary mówi wprost, że nie zamierza siedzieć w fotelu prezesa do 96. roku życia jak Warren Buffett, ale też nie planuje nagłego zniknięcia w chmurach. Jego obecny kontrakt wygasa w 2028 roku, gdy skończy 67 lat. Trwają rozmowy o przedłużeniu go o kolejne trzy do pięciu lat, a potem, jak sam sugeruje, będzie już „blisko końca”. Brzmi rozsądnie. Jak na człowieka, który od dekad żyje z mówienia rzeczy nierozsądnych w sposób skrajnie konsekwentny.
W rozmowie z „Financial Times” O’Leary przyznał, że jego odejście mogłoby… poprawić atmosferę wokół Ryanaira. Według niego tanie linie lotnicze byłyby „w lepszej sytuacji”, gdyby nie zatrudniały kogoś, „kto ciągle krzyczy, przeklina i podpala”. Autoironia? Być może, ale też szczera diagnoza własnej marki, czyli kontrolowany chaos, gniew jako strategia komunikacyjna i prowokacja jako paliwo.
To właśnie ta mieszanka przez lata trzymała Ryanaira na pierwszych stronach gazet. O’Leary atakował „bzdurne przepisy” wymyślone jego zdaniem przez „idiotów z Parlamentu Europejskiego” i krytykował brytyjską minister finansów Rachel Reeves za „opodatkowywanie wszystkiego, co się rusza”. W 2009 roku pół Europy zadławiło się kawą, gdy zasugerował opłaty za korzystanie z toalet na pokładach samolotów. Ryanair jednak rósł, jego koszty malały, pasażerowie narzekali i… kupowali bilety, z każdym rokiem więcej biletów.
Nie byłoby tego wszystkiego bez Tony’ego Ryana, czyli założyciela Ryanaira i mentora O’Leary’ego, ale to właśnie Michael zamienił regionalną linię w machinę do masowego latania. Zrewolucjonizował rynek tanich podróży w Europie, często ignorując dobre maniery, czasem balansując na granicy dobrego smaku, ale zawsze pilnując tabelek.
Dziś mówi, że sukcesja to ryzyko i przyznaje, że gdyby „umarł jutro”, zarząd dałby radę przez rok lub dwa, ale młodsi menedżerowie „nie znają innego sposobu prowadzenia firmy”. To zdanie brzmi jak ostrzeżenie i jednocześnie manifest, że Ryanair to kultura, a ta ma jego twarz.
O’Leary już wskazał czterech potencjalnych następców, menedżerów po trzydziestce i czterdziestce, twierdząc, że są lepiej przygotowani niż kadry z Aer Lingus, British Airways czy Lufthansy, ale na razie to przyszłość. Dziś pilot wciąż siedzi w kokpicie.
I wszystko wskazuje na to, że jeszcze przez dziewięć lat będziemy lecieć z nim, więc tanio, głośno i bez złudzeń, że prezes będzie miły.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Fot. Public domain Polish presidency of the Council of the EU 2025

