Rząd pod ostrzałem za słowa o migracji. Lewica grzmi o „języku nienawiści”, Harris mówi o granicach
Rząd znalazł się w ogniu krytyki po tym, jak wicepremier Simon Harris przyznał, że liczba imigrantów w Irlandii jest „zbyt wysoka”, a system wymaga „jasnych zasad” i „spójności społecznej”. Jego wypowiedź, choć utrzymana w rzeczowym tonie, wywołała gwałtowną reakcję opozycji, która oskarżyła gabinet o używanie retoryki podsycającej antyimigranckie nastroje.
Dyskusja w Dáil stała się burzliwa, a w tle wciąż wybrzmiewają wydarzenia z ostatnich tygodni – protesty przed ośrodkiem IPAS w Citywest i podpalenie budynku zamieszkanego przez azylantów w Droghedzie. Simon Harris podczas posiedzenia gabinetu wyjaśnił jednak, że migracja „jest dobra”, ale tylko wtedy, gdy odbywa się w ramach zasad zapewniających spójność społeczną. – Istnieją granice tego, co Irlandia może zrobić dla imigrantów, a niektórzy próbują zamknąć debatę na ten temat – powiedział.
Według lidera Fine Gael dane z Instytutu Badań Ekonomicznych i Społecznych wskazują, że populacja kraju rośnie „znacznie szybciej, niż pierwotnie prognozowano”, co ma bezpośredni wpływ na sektor usług publicznych i mieszkalnictwo. – Na każde 10 tysięcy osób przybywających do naszego kraju potrzeba około 3 tysięcy nowych domów. Musimy prowadzić racjonalną, spokojną debatę, bez szufladkowania i uciszania ludzi – podkreślił Harris.
Jednak dla lewicy to za mało i liderka Partii Pracy Ivana Bacik uznała jego wypowiedzi za „nieodpowiedzialne” i zaapelowała o zwiększenie ochrony osób przebywających w ośrodkach IPAS. – Widzimy dziś grozę współczesnych pogromów – mówiła, odwołując się do incydentu w Droghedzie.
W podobnym tonie wypowiedziała się szefowa Socjaldemokratów Holly Cairns, która stwierdziła, że „język rządu staje się coraz bardziej zapalny” i prowokuje kolejne napięcia. – Wskazywanie palcem na imigrantów, agencje państwowe czy Unię Europejską to strategia żywcem wyjęta z podręcznika Nigela Farage’a. To niepokojące, że irlandzki rząd sięga po takie metody – oceniła.
Poseł Paul Murphy z People Before Profit poszedł jeszcze dalej, oskarżając rząd o „bezpośrednie gwizdanie” do tłumu. – Istnieje bezpośrednia linia między językiem przywódców a atakami na ośrodki azylowe. To nie są incydenty – to efekt tworzenia wrogiego klimatu wobec uchodźców – stwierdził.
Rząd bronił się przed zarzutami. Minister wydatków publicznych Jack Chambers przekonywał, że koalicja „nie powoduje podziałów”, a premier Micheál Martin dodał, że obowiązek uiszczania opłat przez pracujących mieszkańców ośrodków IPAS to rozwiązanie „sprawiedliwe i odpowiedzialne”. – Osoby, które pracują, powinny partycypować w kosztach wyżywienia i zakwaterowania. To kwestia uczciwości wobec podatników – powiedział Martin, przypominając, że odpowiednie przepisy mają wejść w życie w ciągu dziewięciu miesięcy.
Choć rząd apeluje o spokój, debata o migracji staje się jednym z najostrzejszych punktów sporu w irlandzkiej polityce – łącząc w sobie frustrację społeczną, kwestie bezpieczeństwa i rosnącą presję gospodarczą.
*
Środowiska lewicowe, które po wyborze Catherine Connolly na prezydenta wyraźnie nabrały wiatru w żagle, coraz śmielej grają na imigranckiej strunie. Każde zdanie o granicach czy spójności społecznej uznają za „rasizm”, a każdą próbę uporządkowania polityki migracyjnej – za „język nienawiści”. To niebezpieczna gra, bo rosnąca popularność moralnego oburzenia może szybko zderzyć się z rosnącym niezadowoleniem społecznym.
Irlandia zaczyna więc przypominać kraj, w którym rozsądek i emocje idą na zderzenie czołowe. Jeśli władza ulegnie krzykom zamiast faktom, fala niepokoju może urosnąć szybciej, niż pokazują nawet najnowsze statystyki migracyjne. To z kolei prowadzi nas do wniosku, że będziemy mieli problemy zarówno polityczne, jak i społeczne, a społeczeństwo będzie się zastanawiać, czy ma w ogóle jakiś wybór, by znaleźć swoich przedstawicieli.
Odpowiedzmy sobie też na pytanie, dlaczego w Irlandii wyborcy stają przed problemem, aby znaleźć swoich reprezentantów? Otóż o ile mamy ugrupowania centrowe i liberalne, mamy też lewicowe i narodowościowe, tak ze świecą szukać tych stricte prawicowych. Sytuacja w kraju, ale też oczekiwania społeczne pokazują, że w Irlandii brakuje mocnej prawicy, choć mówi się, że jest ta skrajna. Niestety ta opcja polityczna reprezentowana jest na wyspie w formie szczątkowej, więc mamy tu pewną polityczną dziurę do załatania.
Bogdan Feręc
Źr. RTE
Fot. Kadr z nagrania RTE
