Sloty, stawki i dramat w chmurach: jak Ryanair posprzeczał się z Izraelem o terminal

Irlandzki przewoźnik niskokosztowy ponownie udowadnia, że nie tylko lata tanio, ale też głośno negocjuje. Ryanair wszedł w otwarty spór słowny z władzami Izraela, oskarżając lotnisko Ben Guriona o brak gwarancji biznesowych, podczas gdy strona izraelska odpiera zarzuty, mówiąc o „chwytach PR-owych” i braku problemu… poza tym, który sam przewoźnik wywołuje.
Wszystko zaczęło się, gdy Ryanair ogłosił, że nie wznowi lotów do Tel Awiwu, dopóki nie otrzyma konkretnych gwarancji dotyczących opłat oraz przydziałów czasu na start i lądowanie (tzw. slotów). Szef linii Michael O’Leary oświadczył, że lotnisko ma czas „do wtorku”, by zagwarantować utrzymanie niskich opłat i przywrócenie dotychczasowych slotów na kolejny sezon. Jeśli tak się nie stanie przewoźnik „nie poświęci temu zbyt wiele uwagi”. Ten brak uwagi ma jednak bardzo konkretne konsekwencje, ponieważ Ryanair nie planuje ani zimowych połączeń z/do Tel Awiwu, ani powrotu do normalnej siatki połączeń bez zatwierdzonych warunków finansowych.
Izraelskie władze ds. portów lotniczych skontrowały komunikat przewoźnika chłodno i stanowczo. W oświadczeniu podkreślono, że: wszystkie wnioskowane sloty na zimę 2025–2026 zostały Ryanair przyznane, loty mają się odbywać z Terminalu 1, tak jak u innych tanich przewoźników, a terminal jest gotowy „choćby od jutra”. Jednocześnie Izrael zarzucił irlandzkiej linii „robienie dramatu” i „PR zamiast faktów”. Padło nawet stwierdzenie, że jedyny problem to „odmowa firmy wykonania lotów, do których się zobowiązała”.
Spór rozgrywa się nie tylko o harmonogramy, ale przede wszystkim o pieniądze i prestiż. Ryanair skarży się, że był przenoszony z Terminalu 1 do Terminalu 3, czyli droższego, natomiast brak potwierdzenia slotów na lato 2026 jest w ocenie przewoźnika „absurdalny”, a warunkiem wznowienia lotów jest potwierdzenie dotychczasowych przydziałów i utrzymanie stawek jak dla T1, nawet przy ewentualnym przeniesieniu.
Izrael odpowiada z kolei, iż terminal działa, sloty są dostępne, a żądania traktowania specjalnego są nie do przyjęcia. Każdy przewoźnik, jak twierdzą przedstawiciele władz lotniczych Izraela, latać ma na tych samych zasadach.
Ryanair przypomina, że to nie kaprys, lecz realne zagrożenia bezpieczeństwa w izraelskiej przestrzeni powietrznej latem skłoniły wiele linii do przerwania operacji. Tyle że, inni przewoźnicy wracają, zamiast stawiać ultimatum. O’Leary tymczasem podkreśla, że latanie „ze stratą”, bez zagwarantowanych warunków, nie wchodzi w grę.
Władze izraelskich portów lotniczych w jasnych słowach oznajmiły, że „nie mają zamiaru” spełniać żądań Ryanaira dotyczących preferencyjnego traktowania. W komunikacie dla mediów podkreślono:
- brak zgody na warunki różniące się od tych, które obowiązują inne międzynarodowe linie,
- gotowość obsługi pasażerów Ryanaira od zaraz,
- niechęć do kontynuowania „działań PR-owych kosztem klientów”.
W podtekście pobrzmiewa przekaz: „Można latać, tylko trzeba chcieć”.
Cała sytuacja idealnie wpisuje się w styl Michaela O’Leary’ego: ostre wypowiedzi, twarde negocjacje i medialny rozgłos jako narzędzie biznesowe. Tym razem jednak trafił na partnera, który nie chce milczeć. Ryanair twierdzi, że tylko domaga się potwierdzenia warunków, w których już wcześniej działał. Izrael z kolei sugeruje, że linia buduje narrację kryzysu, którego nie ma, by ugrać więcej przywilejów.
Na razie nie ma porozumienia, loty pozostają wstrzymane, a pasażerowie są w zawieszeniu. Strona izraelska zdaje się grać kartą wizerunkową: „inne linie potrafią, więc i Ryanair może”. Przewoźnik natomiast stawia sprawę jasno: bez slotów i gwarancji opłat nie będzie latać.
Bogdan Feręc
Źr. Independent
Photo by Sevcan Alkan on Unsplash