Simon Harris – wicepremier od ochrony migrantów, czy od ochrony Irlandii?

Czy jeszcze komukolwiek wypada udawać, że Simon Harris stoi po stronie obywateli i rezydentów tej wyspy? Bo jeśli spojrzymy na jego aktywność – deklaracje, priorytety, wypowiedzi w mediach – to coraz trudniej nie odnieść wrażenia, że Irlandczycy stają się co najwyżej statystami w państwie, które on i jemu podobni zaczynają urządzać pod migrantów.

Najnowszy raport HIQA, opublikowany przez Breaking News, bezlitośnie obnaża realia panujące w ośrodkach dla osób poszukujących ochrony międzynarodowej. Przeludnienie, brak prywatności, nastoletnie dzieci śpiące w tym samym pomieszczeniu co dorośli, meble używane jako prowizoryczne ścianki działowe, łóżka piętrowe wciskane na każdą wolną przestrzeń – to nie opis obozu w strefie wojny, tylko ośrodek w sercu stolicy jednego z najbogatszych państw Unii Europejskiej.

Raport jasno stwierdza, że obecne warunki naruszają ustawę o mieszkalnictwie z 1966 r., godzą w prywatność mieszkańców, a w przypadku dzieci mogą powodować długotrwałe szkody. Do tego w niektórych placówkach kierownictwo nawet nie zadało sobie trudu, by raportować poważne incydenty do HIQA, choć wymaga tego prawo.

Oczywiście system nie działa. Oczywiście warunki urągają. Oczywiście raporty udowadniają, że kolejne deklaracje rządowych polityków były pustymi frazesami. I właśnie dlatego pojawia się pytanie: dlaczego wicepremier Harris nadal prezentuje politykę bezwarunkowej otwartości, zamiast przyznać, że państwo przestało panować nad sytuacją?

To przecież nie są dane jakiegoś think-tanku o niejasnych intencjach. To oficjalne inspekcje, a jednak wiceminister zamiast bić na alarm, zachowuje się jak rzecznik prasowy lobby migracyjnego, przekonując opinię publiczną, że Irlandia „musi” przyjmować kolejne tysiące, że to „nasza moralna odpowiedzialność”, albo – co gorsza – że „społeczeństwo sobie poradzi”.

Nie, panie wicepremierze, społeczeństwo sobie nie radzi. Nie radzą sobie szkoły, których klasy pękają w szwach. Nie radzi sobie system mieszkaniowy, gdzie młode rodziny czekają latami na jakieś lokum. Nie radzi sobie służba zdrowia, która dysponuje rekordowymi kolejkami do specjalistów, ale jakimś dziwnym trafem zawsze znajduje szybki dostęp dla osób, które dopiero co przekroczyły granicę.

Najbardziej uderzające jest jednak to, że nawet tam, gdzie migrantom już oferuje się konkretną pomoc, państwo nie potrafi zapewnić elementarnych standardów, a mimo to… władza nie odpuszcza i nie ogranicza skali przyjęć. Rząd nie wyciąga żadnych wniosków z raportów typu HIQA. Zamiast wstrzymać program i przywrócić kontrolę, Simon Harris sygnalizuje, że należy iść jeszcze dalej – szuka nowych miejsc, rozszerza budżet, obiecuje „kompleksowe wsparcie” – dla migrantów.

Co to oznacza w praktyce? Że Irlandczycy i rezydenci, a obie grupy płacą na utrzymanie azylantów i tzw. uchodźców są w tej politycznej układance jedynie drugim, trzecim, a może nawet piątym priorytetem – o ile w ogóle są. Bo gdy w ośrodkach zabraknie miejsca, czy wicepremier Harris nie zastanowi się, co można poprawić dla mieszkańców Irlandii – on od razu zacznie szukać pieniędzy na utworzenie nowych miejsc dla mieszkańców dalekiego kraju. Ta logika ma jeden wspólny mianownik: interesy tych, którzy dopiero tu przyjechali, mają pierwszeństwo przed interesami tych, którzy na tej wyspie żyją, pracują, płacą podatki i budują jej stabilność.

W normalnym państwie minister – zwłaszcza wicepremier – po takim raporcie musiałby wytłumaczyć się ze swojej polityki. Powiedzieć „zatrzymujemy napływ ludzi, dopóki nie uporządkujemy istniejącego systemu”, ale Simon Harris tego nie zrobi. On woli powtarzać slogany o inkluzywności i „naszej odpowiedzialności”.

Sorry, mojej? Z jakiego powodu?

A może właśnie w tym tkwi problem? Może szef Fine Gael uznał, że jego pierwszym zadaniem jest ochrona godności… kogokolwiek, byle nie obywateli i rezydentów Republiki Irlandii? Rząd, który troszczy się bardziej o dobre samopoczucie osób przybywających do kraju niż o realne potrzeby własnych mieszkańców, przestaje być rządem, a zaczyna być administracją zajmującą się importem problemów i eksportem odpowiedzialności – robiąc to na zlecenie Brukseli.

Irlandia nie potrzebuje wicepremiera ds. „globalnego współczucia”. Potrzebuje wicepremiera, który wreszcie przypomni sobie, komu powinien służyć. I nie – to nie jest teza kontrowersyjna, to po prostu fundament demokracji.

Bogdan Feręc

Źr. Breaking News

Fot. CC BY 4.0 Xavier Lejeune

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.