Unijny totalitaryzm, czyli koniec prywatności w komunikatorach

Jeszcze tydzień temu wydawało się, że pomysły na totalne czytanie i podsłuchiwanie prywatnych rozmów w internecie będą przez Europę dyskutowane miesiącami, rozbijając się o ścianę protestów obrońców praw obywatelskich. Tymczasem Bruksela niespodziewanie wcisnęła gaz do dechy i w ubiegłym tygodniu przyspieszono prace nad rozwiązaniami prawnymi, które zmuszą państwa członkowskie do natychmiastowego wdrożenia narzędzi umożliwiających inwigilację zaszyfrowanych komunikatorów.
Dublin już wie, co to oznacza. Minister sprawiedliwości Jim O’Callaghan przygotowuje ustawę, która pozwoli An Gharda Síochána, Siłom Zbrojnym oraz Rzecznikowi Praw Obywatelskich przechwytywać i monitorować rozmowy na żywo w prywatnych komunikatorach takich jak WhatsApp, iMessage czy Instagram. Do tego dochodzi możliwość śledzenia wiadomości przesyłanych przez sieci satelitarne, konsole do gier, a nawet systemy samochodowe. W skrócie – wszystko, co ma ekran, mikrofon i łączność, stanie się potencjalnym uchem państwa.
Co więcej, technologia szpiegująca ma kontrolować wiadomości tekstowe przed ich wysłaniem i może otrzymać prawo blokowania ich wysyłania.
Nowe prawo ma zastąpić ustawę z 1993 roku, kiedy to „podsłuch cyfrowy” oznaczał co najwyżej przechwycenie faksu albo rozmowy przez telefon stacjonarny. W erze end-to-end encryption, co oznacza szyfrowane czaty i komunikatory, które teoretycznie nawet dla właściciela platformy pozostają „niewidzialne”, to już tylko anachroniczna kartka z historii. Garda od lat domagała się zmian, argumentując, że obecne przepisy uniemożliwiają śledzenie przestępców korzystających z nowych technologii.
Problem w tym, że obok języka o „walce z przestępczością” i „modernizacji przepisów” widać przerażającą rzeczywistość: państwo chce mieć legalny i bezpośredni dostęp do treści naszych prywatnych rozmów w czasie rzeczywistym. I nie chodzi już tylko o „tradycyjnych przestępców”, bo zakres osób, które mogą zostać objęte taką inwigilacją, jest niepokojąco szeroki.
Firmy technologiczne wcale nie palą się do współpracy. Apple w Wielkiej Brytanii wycofało już funkcje zwiększonej ochrony danych, zamiast dać rządowi dostęp do kluczy szyfrowania. WhatsApp zapowiedział, że woli opuścić rynek, niż złamać prywatność swoich użytkowników. Meta, Google czy ByteDance oficjalnie milczą, ale nie jest tajemnicą, że każde wymuszenie osłabienia szyfrowania oznacza koniec zaufania użytkowników.
Bruksela w tej sprawie nie udaje nawet, że chodzi o kompromis. Przyspieszony tryb prac, nacisk na państwa członkowskie i „brak czasu na zbędne debaty” to podręcznikowy przykład wprowadzania kontrowersyjnych przepisów metodą faktów dokonanych. W tle wciąż majaczy projekt tzw. Chat Control, który miał umożliwiać automatyczne skanowanie prywatnych wiadomości w poszukiwaniu określonych treści.
Nie ma się co oszukiwać – nowa ustawa, choć opakowana w narrację o bezpieczeństwie, jest krokiem milowym w stronę państwa permanentnego nadzoru, czyli totalitarnego. Jeśli dziś zgodzimy się na podsłuchy w komunikatorach „dla naszego dobra”, jutro przyjmiemy bez mrugnięcia okiem kamery w salonach i mikrofony w sypialniach – też „dla bezpieczeństwa”.
Wniosek jest brutalnie prosty: to nie jest „walka z przestępczością”. To jest totalna inwigilacja.
I pamiętajmy, gdy już oddamy prywatność, nie odzyskamy jej nigdy.
Bogdan Feręc
Źr. Irish Examiner
Photo by Christian Wiediger on Unsplash