Głód dodatków w tłustych czasach – senator chce więcej pieniędzy

Kiedy przeciętny mieszkaniec Zielonej Wyspy zastanawia się, jak opłacić rachunki za prąd, benzynę czy wypełnić lodówkę, w korytarzach Leinster House rozbrzmiewa zupełnie inna melodia – melodia żądań większych wypłat dla tych, którzy już należą do najlepiej opłacanej grupy w państwie. Niezależny senator Gerard Craughwell właśnie rozpoczął kampanię na rzecz… przywrócenia dodatków dla długoletnich parlamentarzystów. Dodatków, które zostały zniesione w czasach kryzysu gospodarczego, gdy Irlandia ledwo trzymała się na powierzchni.
Przypomnijmy – w latach 2008–2013 obowiązywała ustawa FEMPI (Financial Emergency Measures in the Public Interest), mająca ratować finanse państwa podczas recesji. Obcięto pensje w całym sektorze publicznym, a politycy stracili również dodatki za długoletnią służbę. Było to posunięcie symboliczne i polityczne – miało pokazać, że „wszyscy ponoszą ciężary kryzysu”. Dziś, czyli 16 lat później, senator Craughwell chce, by te świadczenia wróciły. Twierdzi, że jest to kwestia „uczciwości” – bo skoro FEMPI oficjalnie zniesiono, to należy odtworzyć wszystkie elementy sprzed jego wprowadzenia. Tyle że problem w tym, iż pensje parlamentarzystów już dawno odbiły się od kryzysowego dna… i to z nawiązką.
W 2008 roku poseł otrzymywał rocznie od 100 191 do 106 582 euro. Po cięciach w 2013 roku było to 87 258 euro. Dziś? Poseł niebędący ministrem inkasuje 117 133 euro rocznie. Senatorzy? Kiedyś mieli od 70 134 do 74 608 euro, po kryzysie – 65 tysięcy. Obecnie – 82 018 euro.
Mimo to Craughwell uważa, że należy im się jeszcze 4–6 tysięcy euro rocznie w dodatkach za staż. „To tylko niewielka kwota, dla bardzo małej grupy” – tłumaczy senator. Tyle że ta „niewielka kwota” dla zwykłego obywatela jest równowartością rocznych opłat za ogrzewanie domu lub raty samochodu. Argument o „krótkiej karierze w polityce” brzmi w ustach senatora co najmniej groteskowo. Craughwell jest członkiem Seanadu od 2014 roku i nazywa siebie „jednym z najdłużej urzędujących”. Dziesięć lat na publicznej pensji, z licznymi dodatkami i świadczeniami, to dla większości ludzi w tym kraju – zwłaszcza tych pracujących w sektorze prywatnym – marzenie i to nieosiągalne.
Warto też przypomnieć, że senatorowie i posłowie korzystają z szerokiego pakietu przywilejów: od diet, przez refundacje podróży, po hojne emerytury. W zestawieniu z przeciętnym wynagrodzeniem w Irlandii, które w 2024 roku wyniosło ok. 50 tysięcy euro brutto rocznie, polityczna – dwukrotnie lub prawie dwukrotnie wyższa pensja wygląda jak z innej planety.
*
Dlaczego więc teraz temat wraca? Bo w Irlandii, tak jak w wielu demokracjach, istnieje szczególna cecha – politycy są w stanie w najtrudniejszych czasach mówić obywatelom o „konieczności wyrzeczeń”, ale w dobrych momentach natychmiast szukają sposobów na zwiększenie własnych przychodów. Publiczny przekaz o „sprawiedliwości” i „wyrównaniu” w praktyce często oznacza – wyrównanie portfeli najbogatszych z jeszcze bogatszymi.
Owszem, FEMPI dotknęło całej sfery publicznej – od nauczycieli, przez pielęgniarki, po urzędników, ale to właśnie te grupy wciąż czekają na realną poprawę warunków pracy, lepsze wynagrodzenia czy inwestycje w infrastrukturę. Zamiast tego debata publiczna przesuwa się w kierunku troski o komfort finansowy parlamentarzystów – przynajmniej tego jednego.
Jeżeli ktoś uważa, że politycy są w Irlandii pokrzywdzoną grupą, to wystarczy spojrzeć na statystyki OECD, pokazujące, że irlandzcy parlamentarzyści należą do najlepiej opłacanych w Europie – zarówno w kwotach bezwzględnych, jak i w relacji do średniej pensji w kraju. Trudno więc się dziwić, że taki apel – w obliczu kryzysu mieszkaniowego, rekordowych cen energii i niedofinansowanej służby zdrowia – brzmi jak policzek wymierzony w twarz opinii publicznej.
Władza, jak widać, potrafi szybko zapominać, że jej rolą jest służba, a nie luksusowa kariera z premiami za wysiadywanie w parlamentarnych ławach.
Bogdan Feręc
Źr. News Talk
Photo CC BY 2.0 Houses of the Oireachtas