Narodowy szafot, czyli ostatni bankiet naszych polityków

Ostatnie doniesienia jednego z polskich portali internetowych utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że większość polityków w tym kraju powinna siedzieć we Wronkach lub w Rawiczu, albo w innej jednostce penitencjarnej, gdzie ściany mają uszy, a przynajmniej nie mają mikrofonów. Siedzieć tam sobie spokojnie, w dresach z napisem „Więzienie Ciężkie – Sikawa” na plecach, zamiast popijać rumiankową herbatkę na werandzie w otoczeniu wnuków, ciesząc się wysokimi emeryturami, do których dorzucamy się wszyscy – ci z minimalną krajową również, i to często w większym procencie niż owe emerytury są warte.

Zaskoczył mnie ostatnio ustępujący na szczęście prezydent RP Andrzej Duda, którego w tej roli oceniam… cóż, „krytycznie”, a to słowo i tak łagodne. To tak, jakby rzeź wołyńską nazwać delikatną potyczką w ringu. Pan prezydent, w przypływie rzadkiego kontaktu z prawdą polityczną, stwierdził w rozmowie z dziennikarzami, że polityków powinno się prowadzić na „szafot”. Muszę przyznać, że wyjątkowo się z nim zgadzam. Choć zapewne nie o taki rodzaj społecznego poparcia mu chodziło – a szkoda. Bo prawda jest taka, że owa polityczna brać, w zdecydowanej większości, ma za uszami tyle, że moglibyśmy tym wypełnić półki w IPN, a jeszcze by zostało na kilka trybunałów w Hadze i jedną wystawę w Muzeum Narodowym pod tytułem „Kradzież i zdrada – polska szkoła polityczna po 1989 roku”.

Nie chodzi mi tylko o ostatnie rewelacje, bo przecież każda nowa władza przynosi nam świeże afery w gratisie, jak w taniej chińskiej przesyłce z Ali Express. Chodzi mi o wszystkich premierów, ministrów, prezydentów, którzy od 1989 roku urządzali sobie tę naszą biedną ojczyznę jak prywatny folwark z jego folwarczną ludnością do opodatkowania. Którzy w majestacie prawa i przy wtórze fanfar partyjnych mediów wprowadzali przepisy, podnosili daniny i powiększali swoje majątki, a kiedy już nażarli się władzą i przywilejami, z uśmiechem wbijali gwoździe w trumnę naszych marzeń o normalnym państwie.

Dziś głośno jest o doniesieniach portalu Interia, które – jeśli okażą się prawdziwe – mogą być początkiem końca politycznej kariery urzędującego prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska. Tak, tego samego Donalda Tuska, który swoją polityczną drogę zaczynał, grając liberała, a skończył jako brukselski aparatczyk z manierami cesarza, do tego obrażonego, że lud nie potrafi docenić jego „europejskiego doświadczenia”. Żeby była jasność – nie pałam do premiera żądzą zemsty, kiedyś nawet miałem o nim znacznie lepsze zdanie, ale widocznie przeciągi w korytarzach europarlamentu wywiały mu resztki kręgosłupa moralnego.

Według medialnych doniesień, premier Tusk (czwarta osoba w państwie), miał jakoby „sugerować” drugiej osobie w państwie – marszałkowi Sejmu RP – aby przesunął zaprzysiężenie prezydenta-elekta. Konstytucjonalistą nie jestem, ale to pachnie przekroczeniem prawa na kilometr.

Chciałbym więc zobaczyć proces sądowy z udziałem Donalda Tuska. Nie dlatego, że go nie lubię, bo przecież politycy to nie ludzie, których można lubić lub nie lubić. To raczej zło konieczne, coś pomiędzy bólem zęba a audytem skarbówki, czyli trzeba to jakoś znosić. Chciałbym zobaczyć proces, bo chciałbym kraju – mojej ojczyzny, w której premier, jeśli złamie prawo, odpowiada jak każdy inny obywatel, a nie jak polityczny nadczłowiek, dla którego kodeksy są jak menu w restauracji – można wybrać, na co ma się ochotę, resztę zignorować.

Żeby jednak ograniczyć zarzuty o mojej stronniczości – obok niego na tej samej ławie posadziłbym wszystkich pozostałych premierów i prezydentów, którzy po 1989 roku rządzili Polską. Niech się oczyszczą lub udowodnią, że są czyści, jak łza, jeśli są. A jeżeli nie, to państwo mogłoby im zapewnić utrzymanie – choć nie w warunkach wolnościowych, a raczej w stylu „wszystko w cenie”, gdzie ciepły barszczyk podają za kraty, a nie w sejmowej restauracji.

Dlaczego właśnie tak? Bo w pełni zgadzam się ze słowami schodzącej już z politycznej sceny „gwiazdy” prawicy, że „dawno nikogo nie powieszono za zdradę”. Oczywiście nie chodzi mi o wieszanie w sensie dosłownym – wystarczy polityczny szafot, symboliczny, ale realny w skutkach. Bo zdrada polityka jest zdradą narodu. Natomiast zdrada narodu jest zdradą najwyższą, zbrodnią, którą należałoby karać bezwzględnie, ku przestrodze dla tych, którzy dziś wchodzą do polityki z teczką pełną obietnic bez pokrycia i spojrzeniem bazyliszka, który nie musi zabijać wzrokiem – wystarczy, że podpisze ustawę.

Marzy mi się, by zamiast kolejnych konferencji prasowych, na których politycy popisują się erudycją na poziomie podręczników do WOS-u dla klas podstawowych, zobaczyć coś, co na długie lata zostanie w pamięci kolejnych rządzących. Może wtedy, zanim ktoś postanowi „sprzedać” interes narodowy za ciepłą posadkę, przypomni sobie, że szubieniczny sznur lubi polityków tak samo, jak oni lubią nasze podatki – mocno, konsekwentnie i bez litości.

Wyobrażam sobie to tak: sala sądowa, ciężkie kurtyny, powaga chwili, a na ławie oskarżonych wszyscy ci, którzy przez dekady drwili z narodu, z demokracji, z prawa, a przede wszystkim z ludzi. Ci sami, którzy na wiecach wyborczych mówili „Polska jest najważniejsza”, a potem w zaciszu gabinetów pytali tylko: „Ile mogę na tym ugrać?” – niech będzie, że politycznie. Ci, którzy przyklejali do marynarek flagi, a potem przyklejali do aktów prawnych swoje nazwiska jako współtwórcy bubli legislacyjnych, na których traciliśmy zdrowie i pieniądze.

Marzy mi się ten widok nie z zemsty, ale z poczucia sprawiedliwości, której od tylu lat w naszym kraju nie ma. Bo sprawiedliwość nie polega na tym, że biedny złodziejaszek trafia za kratki za kradzież kabanosa, a premier lub minister, którzy rozmontowują państwo, mają zapewnioną ciepłą posadkę na unijnej synekurze. Sprawiedliwość nie polega na tym, że minister, który przepala miliardy na bzdurne inwestycje, śmieje się z obywateli, mówiąc: „Pieniędzy nie ma i nie będzie”, a my nie możemy mu odpowiedzieć inaczej niż memem w internecie.

Wyrok? Niech każdy sam sobie odpowie. Ja tylko marzę, by w końcu ktoś przypomniał politykom, że demokracja nie polega na tym, że można robić wszystko, ale na tym, że za wszystko trzeba odpowiadać. Bo naród, który nie stawia polityków przed sądem, sam staje się więźniem ich chciwości, głupoty i pychy.

I o tym jest ten felieton. O narodowym szafocie, którego nie trzeba się bać, jeśli ma się czyste ręce. O sznurze, który nie gryzie szyi, jeśli w życiu politycznym nie było się hieną. I o sprawiedliwości, która powinna być jak gilotyna – szybka, równa i nieubłagana. Dla wszystkich.

Bogdan Feręc

Photo by Deleece Cook on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Europa w stanie umys
Jarosław Kaczyński
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.