Cieśnina Grozy: Iran chwycił świat za gardło, a Europa znowu śpi

Cieśnina Ormuz – dwadzieścia kilka kilometrów w najwęższym miejscu, wąskie gardło świata, przez które codziennie przepływa jedna piąta globalnego zużycia ropy. Dla przeciętnego Europejczyka to tylko egzotyczna nazwa z mapy, ale to najważniejszy węzeł arterii energetycznych naszej cywilizacji. Dziś drży on w posadach.
Irańskie groźby zamknięcia Ormuzu to nie pierwsza taka sytuacja, ale kontekst roku 2025 czyni je znacznie poważniejszymi. Od czasu ataków izraelskich na wojskowe i nuklearne irańskie instalacje, oraz wzajemna wymiana ognia rakietowego i napięcie między Teheranem a Tel Awiwem osiągnęło poziom, jakiego nie widzieliśmy od dekad. Iran zamiast reagować bezpośrednio, odpalił dobrze znaną kartę swoistego szantażu, czyli zakłócenia w nawigacji statków handlowych w Zatoce Perskiej oraz groźby blokady cieśniny.
Zamknięcie Ormuzu to cios nie tylko w Izrael, ale w cały światowy handel energetyczny. To właśnie tamtędy płynie ropa z Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu, Iraku, Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich – nie tylko do USA czy Azji, ale także do rafinerii w Europie. Gwałtowny wzrost cen ropy, spowodowany choćby czasowym ograniczeniem tranzytu, to nie tylko skok cen na stacjach benzynowych. To inflacja, recesja, a dla Europy – powrót do energetycznego chaosu, z którego ledwie zaczęliśmy się podnosić.
Od kilku dni Międzynarodowe Centrum Monitorowania Bezpieczeństwa Morskiego – odnotowuje wzrost zakłóceń w systemach nawigacyjnych AIS w rejonie Bandar Abbas i Cieśniny Ormuz. To nie są przypadkowe usterki – to już wojna elektroniczna. Celowa ingerencja w systemy pozycjonowania statków, która ma jeden skutek: sparaliżować ruch handlowy przez ten region, wywołać chaos i zastraszyć globalnych operatorów.
To sytuacja bez precedensu. Nawet w latach 80., podczas tzw. wojny tankowców między Irakiem a Iranem, statki z ograniczeniami, ale mogły tamtędy przepływać. Teraz Iran nie musi fizycznie blokować cieśniny – wystarczy, że uczyni ją zbyt niebezpieczną dla operatorów komercyjnych. Wystarczy kilka incydentów, paraliżujących trasę, a tankowce zaczną szukać alternatywnych dróg, których nie ma.
Co robi Europa? Jak zwykle – nic. Gdy w 2022 roku Europa odcięła się od ropy i gazu z Rosji, obudziliśmy się z ręką w przysłowiowym nocniku. Wtedy wszyscy politycy powtarzali, że „musimy się uniezależnić”. Minęły trzy lata i uzależniliśmy się z powrotem – tylko że nie od Rosji, a od Zatoki Perskiej. LNG z Kataru i Arabii Saudyjskiej, ropa z Iraku i Emiratów – to dziś podstawa energetycznego bezpieczeństwa UE. Jeśli Cieśnina Ormuz zostanie sparaliżowana, nawet na tydzień – nie wystarczy gazu, by zapełnić magazyny na zimę. Nie będzie ropy do rafinerii i nie będzie pieniędzy na ratowanie gospodarki.
Co gorsze – Europa nie ma narzędzi, by temu przeciwdziałać. USA trzymają region w garści militarnie, a Indie i Chiny gospodarczo. My nie mamy nic.
Blokada Ormuzu uderzyłoby przede wszystkim w Zachód. Indie i Chiny, choć również uzależnione od dostaw z Zatoki, mają inne możliwości manewru. Pekin – poprzez swoje ogromne zapasy i kontrakty z Rosją – jest w stanie przetrwać tymczasowy kryzys. Indie natomiast, choć zależne od ropy z Iranu, mają silne relacje z Teheranem i mogą liczyć na preferencyjne warunki w zamian za polityczne wsparcie.
Europa nie ma niestety ani rezerw, ani relacji, ani siły militarnej, by wpłynąć na sytuację. Jej bezpieczeństwo energetyczne zależy dziś od dobrej woli Rijadu, Waszyngtonu i – co najbardziej groteskowe – Teheranu.
Wielkim znakiem zapytania jest postawa Stanów Zjednoczonych. Waszyngton unikał dotąd bezpośredniej konfrontacji z Iranem, nawet po atakach odwetowych na Izrael. Jednak zamknięcie Cieśniny Ormuz uderzałoby także w amerykańską gospodarkę. Wzrost cen ropy o 50%, co jest możliwe, mógłby wywołać recesję i zaszkodzić prezydenturze Donalda Trumpa, który mówi wciąż o amerykańskim renesansie przemysłowym. Pamiętać też należy, że tanie surowce są kluczowe dla strategii Trumpa.
Jeśli Iran zrealizuje groźby, Trump będzie musiał działać. Problem w tym, że otwarcie nowego frontu wojny na Bliskim Wschodzie może przekształcić się w regionalny pożar, którego nie zatrzyma już nikt.
Nie chodzi tylko o tankowce. Przez Ormuz płyną również kontenery z elektroniką, tworzywami sztucznymi, nawozami, komponentami przemysłowymi. Przerwanie tego łańcucha dostaw może wywołać efekt domina – od niedoborów w fabrykach po wzrost cen żywności, szczególnie w Europie, która już i tak zmaga się z inflacją, choć do niedawna spadającą, ale w ostatnich tygodniach ponownie w tendencji wzrostowej.
Jeśli konflikt w Cieśninie Ormuz przerodzi się w długotrwałą blokadę, Europa może stanąć wobec kryzysu porównywalnego z szokiem naftowym z lat 70., tyle że bez silnej gospodarki przemysłowej i z rozregulowanym systemem energetycznym, który dopiero co przeszedł traumę transformacji po rosyjskim gazie.
Czy Iran rzeczywiście zamknie cieśninę? Możliwe, że to tylko próba presji, możliwego szantażu, wywierania wpływu na społeczność międzynarodową. Ale nawet jeśli to blef – jest to blef, który destabilizuje rynki, wpływa na ceny i pokazuje słabość Zachodu, a każdy kolejny dzień niestabilności działa na korzyść Iranu, Rosji i Chin.
Świat się zmienia. Szlaki handlowe, które przez dekady były pod kontrolą USA i ich sojuszników, dziś stają się polem bitwy. Ormuz, Bab al-Mandeb, Morze Południowochińskie – wszędzie tam wrogowie Zachodu testują granice, determinację i gotowość do ich obrony. Niestety, Europa znów okazuje się bezbronna. Strategicznie ślepa, uzależniona energetycznie, bez wspólnej polityki bezpieczeństwa, zbyt zajęta wewnętrznymi podziałami i marzeniami o neutralności klimatycznej.
Wojna w Cieśninie Ormuz może nie wybuchnie dziś ani jutro, ale nawet jej cień wystarczy, by świat pogrążył się w chaosie. A Europa? Ona jak zwykle zapłaci rachunek – i to słony.
Bogdan Feręc
Photo by Jean Carlo Emer on Unsplash