Rząd bezczynności: Martin śpi, gdy mieszkańcy Irlandii toną

W kraju, który szczyci się nowoczesnością i rozwojem gospodarczym, zwykli ludzie nie powinni codziennie wybierać między rachunkiem za prąd a jedzeniem dla dzieci. A jednak w dzisiejszej Irlandii to właśnie jest codziennością.
Ceny rosną, opłaty się mnożą i z miesiąca na miesiąc znika jakakolwiek stabilność, natomiast premier Micheál Martin – zdaniem wielu mieszkańców wyspy – wydaje się nieobecny, bierny, wręcz sparaliżowany.
Mary Lou McDonald, przewodnicząca Sinn Féin, powiedziała wprost to, o czym myśli już chyba większość osób z Irlandii: „rząd nie robi nic”, a jeśli robi, to z taką opieszałością i nieudolnością, że efekt jest bardziej frustrujący niż pomocny. Podczas gdy zwykli ludzie walczą o przetrwanie, gabinet Martina zachowuje się tak, jakby wszystko było pod kontrolą. Jakby tabelki zestawień w Ministerstwie Finansów miały większe znaczenie niż dramaty rozgrywające się codziennie w domach w Dublinie, Cork, Limerick czy Galway.
Mówimy tu o kryzysie kosztów życia, który dotyka nie tylko najuboższych, bo to już nawet problem klasy średniej, pracujących rodzin, samotnych rodziców i młodych ludzi próbujących wejść na rynek najmu czy kupić swoje pierwsze mieszkanie. Czynsze przekraczają 2000 euro, rachunki za energię zjadają znaczną część pensji, a składki ubezpieczeniowe wzrosły do absurdalnego poziomu. Praca przestała być gwarantem bezpieczeństwa finansowego.
Dziś w Irlandii można pracować na pełny etat i nadal nie wiązać końca z końcem!
A co robi rząd? Mówi. Obiecuje. Chwali się liczbami. Twierdzi, że „nikt w UE nie zaoferował tyle pomocy co Irlandia”, ale jakim kosztem? Dla kogo ta pomoc, skoro codzienne życie staje się nie do zniesienia? Gdybyśmy oceniali sukcesy rządu po wypowiedziach premiera Martina, wszystko byłoby wspaniale. Tylko że ludzie nie żyją przemówieniami, żyją ceną mleka, kosztami ogrzewania, ratą kredytu.
Tymczasem McDonald i Sinn Féin przedstawiają konkrety. Opozycja nie ogranicza się do krytyki – oferuje programy wsparcia, propozycje ustaw, realne rozwiązania, ale co ważniejsze, reprezentuje gniew, frustrację i rozczarowanie milionów ludzi, którzy przestali wierzyć, że ten rząd potrafi ich jeszcze reprezentować.
Podobną przemianę przeszła Partia Pracy w Wielkiej Brytanii i po latach konserwatywnego dryfu zrozumiała, że społeczeństwo potrzebuje nowej narracji, odwagi i zdecydowania. Jednak trzeba pamiętać, że brytyjska Partia Pracy po kilku latach rządzenia, również oskarżana jest przez tamtejsze społeczeństwo o nieudolność i doprowadzenie do kolejnych wzrostów kosztów utrzymania. To samo dzieje się w Irlandii. Społeczna cierpliwość się wyczerpuje i jesień na wyspie może być gorąca, a nie z powodu inflacji, ale wściekłości wyborców, którzy powiedzą „dość”.
Bo to nie będzie już polityczny spór o ideologie, będzie to walka o podstawowe poczucie sprawiedliwości. O to, by nikt w XXI wieku nie musiał wybierać między obiadem a lekarzem. Rząd nie może dłużej udawać, że problemu nie istnieje, nie wtedy, gdy codziennie przychodzą do biur poselskich wiadomości od ludzi, którzy muszą sprzedawać samochody, by opłacić czynsz. Którzy rezygnują z ogrzewania. Którzy proszą o pomoc, a słyszą tylko „wkrótce, może, poczekajmy do budżetu”.
Irladia nie ma już czasu na czekanie, Irlandia potrzebuje lidera, który nie tylko słyszy ludzi, ale ich rozumie. Kogoś, kto nie będzie tłumaczył kryzysu, tylko go zakończy. Kto nie zignoruje najemców, rodziców, młodych pracowników. I taką osobą może być dziś Mary Lou McDonald.
Czas kończyć ten kabaret władzy bez odpowiedzialności. Irlandia nie potrzebuje więcej słów. Potrzebuje Sinn Féin u steru, co coraz częściej widać na internetowych forach. Ważne jest też jeszcze jedno, więc ukrywanie tego faktu przez irlandzkie media, które skutecznie blokują przepływ tych informacji i pomijają w swoich relacjach słowa przeciwników aktualnej ekipy rządzącej.
Jeżeli natomiast pojawia się krytyka, to jest ona bardziej proforma, niż wskazaniem, iż rządzący robią coś, co stoi w sprzeczności z opinią społeczeństwa.
Wystarczy teraz porównać Stany Zjednoczone i Europę, czy znajdzie się, tak krytyczne opnie o działaniach tamtejszego rządu? Nie. Mieszkańcy USA widzą, że może i w dziwaczny sposób, ale Donald Trump zmienia Amerykę i odchodzi od tego, co cały czas widoczne jest na Starym Kontynencie. Nie mówię, że nie ma w Stanach jego przeciwników oraz słów krytyki, są, ale nie idzie to w tym kierunku, jak ma miejsce w Europie.
Bogdan Feręc
Źr. The Liberal
Fot. Unsplash