Samokastracja Europy. Prawda, której boją się politycy w Brukseli

W połowie XX wieku Europa była zgliszczami, ale to właśnie wtedy, paradoksalnie, jej pozycja w świecie była największa. Stany Zjednoczone patrzyły na Stary Kontynent jak na swoje okno na świat, Związek Radziecki widział w nim front najważniejszej ideologicznej wojny, reszta globu – kolonię, a sojusznicy i przeciwnicy – rozumieli, że mimo chwilowej słabości Europa nadal wyznacza wzorce: w modzie, kulturze, nauce i gospodarce. Dziś natomiast – w czasach, gdy unijne biura pękają od strategii, raportów oraz rezolucji – świat przestał traktować ją poważnie. Bo z rozkładu starej świetności nie narodziła się nowa potęga, a raczej biurokratyczna husaria na papierowych koniach.

Weźmy gospodarkę, o której unijni urzędnicy mówią zawsze z nabożnością, powtarzając słowa o „potędze rynku wewnętrznego” i „autonomii strategicznej”. W rzeczywistości ta potęga okazuje się być raczej starannie pomalowaną atrapą. Owszem, europejski rynek wciąż jest duży, ale tylko w liczbach bezwzględnych, bo w realnej dynamice i innowacyjności zostaje w tyle za Stanami Zjednoczonymi i Chinami z prędkością, której nie przykryje żadne PR-owe hasło. Jeszcze w 2008 roku Unia Europejska odpowiadała za około jedną czwartą światowego PKB. Dziś to zaledwie 17 procent, a trend jest nieubłagany: kolejne lata przynoszą kurczenie się udziału Europy w globalnej gospodarce szybciej, niż przewidywali najwięksi pesymiści.

Nie chodzi o to, że Europa nagle straciła dostęp do technologii czy zdolności produkcyjnych. Problem leży głębiej: w mentalności i w systemie regulacyjnym. Kiedy w Chinach powstaje fabryka półprzewodników w półtora roku, w Europie budowa takiej samej instalacji zaczyna się od pięciu lat konsultacji, dziesięciu tysięcy stron ocen środowiskowych, miesięcy negocjacji z lokalnymi władzami, obowiązkowych analiz równości płci w zarządzie inwestycji oraz oczywiście uzyskania certyfikatów ESG i zgodności z Europejskim Zielonym Ładem. Przedsiębiorcy nie konkurują tu z rynkiem – konkurują z państwowym molochem biurokracji.

Na tym tle wyjątkowo ironicznie brzmią unijne strategie „doganiania technologicznego” Stanów Zjednoczonych i Chin. W zakresie sztucznej inteligencji nie mamy praktycznie żadnego znaczenia – Europa nie stworzyła własnego odpowiednika OpenAI, Anthropic, Baidu czy Tencent AI Lab. W biotechnologii prym wiodą Stany i Azja, natomiast Europa – choć ma świetnych naukowców – nie potrafi stworzyć środowiska biznesowego i inwestycyjnego, które pozwoliłoby tym odkryciom zamieniać się w firmy zdolne do globalnej ekspansji. W przemyśle kosmicznym Europejska Agencja Kosmiczna świętuje z wielką pompą każdy start Ariane 5 czy Ariane 6, podczas gdy w tym samym czasie SpaceX wysyła na orbitę kilkadziesiąt rakiet rocznie, a Chiny planują kolejne załogowe misje i własne stacje orbitalne. Nie mówiąc już o Indiach, które w ciszy i spokoju zrealizowały program księżycowy szybciej, taniej i sprawniej, niż Europa mogłaby to sobie wyobrazić.

Z ekonomicznym upadkiem wiąże się upadek moralny. Bo choć europejscy liderzy lubią mówić o „europejskich wartościach” – i w istocie istnieje zbiór idei, które przez stulecia budowały zachodnią cywilizację: wolność słowa, prawo do własności, demokracja parlamentarna, krytyczne myślenie – to w praktyce wiele z tych wartości stało się jedynie pałką ideologiczną, a nie fundamentem życia publicznego. Kiedy Europejczycy mówią dziś o wolności słowa, mają na myśli raczej wolność mówienia tego, co uznaje się za akceptowalne w wąskich kręgach decydentów i mediów. Kiedy mówią o demokracji, okazuje się, że państwa głosujące wbrew oczekiwaniom Brukseli słyszą natychmiast, że „naruszają unijne wartości”. Kiedy mówią o równości, często zapominają, że równość powinna oznaczać równe szanse, a nie inżynierię społeczną polegającą na arbitralnym przydzielaniu zaszczytów, stanowisk czy dofinansowań według politycznego klucza.

Najlepiej widać to w polityce energetycznej, gdzie wielkie hasła Zielonego Ładu tłumaczone są na język unijnych dyrektyw tak, że skutkują wzrostem rachunków za prąd o kilkadziesiąt procent, ucieczką przemysłu do Azji i wzrostem importu węgla z Kolumbii lub Indonezji. Europejski przemysł stalowy się kurczy, chemiczny przenosi do USA i Arabii Saudyjskiej, a fabryki baterii, tak kluczowe dla elektromobilności, budowane są z chińskich komponentów i pod chińską kontrolą kapitałową. Jeśli to ma być „zielona niezależność”, to w wersji, w której Europa zapłaci za nią swoją konkurencyjnością.

W tej geopolitycznej i moralnej zapaści nie powinien dziwić fakt, że Europa straciła znaczenie jako samodzielny światowy gracz. Stany Zjednoczone traktują ją dziś jako peryferyjną przystawkę do Indo-Pacyfiku. Chiny natomiast prowadzą w Europie grę pełną uśmiechów i pożyczek, kupując porty w Grecji, inwestując w infrastrukturę w Serbii czy na Węgrzech i rozwijając format 16+1, który w założeniu miał wciągać Europę Środkową w orbitę chińskich wpływów. Rosja, mimo wojny, nadal ma w Brukseli i Berlinie polityków i lobbystów, którzy uważają, że „z Putinem trzeba się jakoś dogadać”, bo rury z gazem, nawet jeśli wyłączone, nadal rozpalają marzenia o powrocie do starych interesów.

Smutnym symbolem tej słabości jest brak europejskiej armii zdolnej do samodzielnej obrony kontynentu. Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, okazało się, że europejskie arsenały wystarczą na… kilka dni intensywnych działań zbrojnych. Resztę trzeba było uzupełniać z amerykańskich zapasów. Europa nie ma ani siły odstraszania nuklearnego (poza Francją, która chroni wyłącznie siebie), ani wspólnego dowództwa operacyjnego w razie realnego konfliktu. Dla USA to sygnał, że Europejczycy nie chcą być odpowiedzialni za własne bezpieczeństwo. Dla Chin i Rosji, że Europa to gigant gospodarczy na glinianych nogach, łatwy do obejścia, zastraszenia lub wykorzystania.

Dopełnieniem obrazu upadku jest katastrofa demograficzna. Bez ludzi nie ma innowacji, gospodarki ani siły militarnej. Europa starzeje się w zastraszającym tempie, a liczba rąk do pracy maleje z każdym rokiem. Prognozy ONZ i Eurostatu są zgodne: w połowie stulecia Europa będzie kontynentem emerytów, a każda próba odwrócenia tego trendu kończy się propozycją masowej migracji zamiast polityki wspierania rodzin, stabilnego rynku mieszkań i godnych warunków zatrudnienia dla młodych ludzi. Ironia losu polega na tym, że nawet kraje, które próbują ten trend zatrzymać – jak Polska czy Węgry – zostają przez Brukselę upominane za „zbyt narodową narrację demograficzną”, jakby rozmnażanie się we własnym kraju było herezją przeciw nowej religii multikulturowego importu obywateli.

I tu dochodzimy do pytania fundamentalnego: czy Europa musi umrzeć? W tej formie tak. Problem w tym, że jej ocalenie wymagałoby odwagi i zmiany myślenia na poziomie elit politycznych i społecznych. Najpierw trzeba zrozumieć, że biurokracja nie stworzy innowacji, tylko je zadusi. Że transformacja energetyczna nie może być rewolucją w stylu Mao Zedonga, lecz stopniową modernizacją, uwzględniającą realia gospodarcze i konkurencyjność. Że edukacja nie może opierać się wyłącznie na coachingu emocji i wielogodzinnych zajęciach o tożsamości płciowej, skoro brakuje lekcji fizyki, chemii i matematyki prowadzonej w sposób inspirujący i twórczy. Że migracja może być szansą, ale tylko wtedy, gdy idzie w parze z realną integracją i polityką zatrudnienia, a nie stanowi protezy dla nieudolnej polityki demograficznej. Wreszcie, że Europa musi uwierzyć w siebie na nowo, ale nie w wersji propagandowej, tylko w realnej, opartej na pracy, wiedzy i sile odstraszania.

Historia uczy, że cywilizacje upadają nie dlatego, że zabrakło im pieniędzy lub ludzi. Upadają wtedy, gdy przestają wierzyć w sens swojego istnienia i podtrzymywania ładu, który zbudowały. Europa jest bardzo blisko tego punktu. Czy się obudzi? Tego nie wiem. Wiem jednak, że jeśli się nie obudzi, to kolejne pokolenia będą zwiedzać europejskie miasta tak, jak dziś zwiedza się ruiny starożytnych Rzymian: w milczeniu, z podziwem dla dawnej świetności i z pewnością, że to wszystko już nie wróci.

Bogdan Feręc

Photo by Markus Spiske on Unsplash

© WSZYSTKIE MATERIAŁY NA STRONIE WYDAWCY „POLSKA-IE” CHRONIONE SĄ PRAWEM AUTORSKIM.
ZNAJDŹ NAS:
Skandal w wynajmie:
Prof. Chorowski: Zi
"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

"Polska-IE najbardziej politycznie-społeczno-gospodarczy portal informacyjny w Irlandii
Privacy Overview

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.