Neo-delikatni, czyli opowieść o pokoleniu Zet
Pokolenie Z bywa przedstawiane jako wrażliwa zbieranina cyfrowych elfów, które potykają się o każdy kamyczek losu i natychmiast pytają: „kto to położył?” i to prawda. Stare dusze lubią wtedy mruknąć: „kiedyś to było…”, a Zetka w odpowiedzi odpisuje im memem. Ten felieton to spacer po świecie młodych, którzy niby mają wszystko, a jednocześnie nic ich nie cieszy.
Żeby jednak nie było zbyt wiele dramatyzmu, będzie w tym jakaś poezja, czyli trochę jak deszcz padający na kabel USB.
Zdrowie psychiczne. Pałac z lustra, który trzeszczy od każdego echa
Zetki żyją w świecie pełnym bodźców, które bombardują ich szybciej niż kogokolwiek wcześniej. Gdy boomer miał zły dzień, wiedziało o tym, co najwyżej kilka osób z sąsiedztwa. Teraz każdy kryzys ląduje w internecie i to często z muzyczką w tle. Młodzi ludzie zanurzeni są w informacyjnym wirze, w którym detale wojny, tragedii, katastrof i dram tworzą emocjonalną powódź. Wrażliwość nie jest niczym złym, ale bywa, że staje się pułapką, gdy każde trudniejsze zadanie ogląda się pod mikroskopem, więc nawet zwykły smutek zaczyna wyglądać jak zmutowana choroba.
Skąd to przekonanie, że młodzi mają monopol na cierpienie? Starsi też mieli swoje wojny, kryzysy, upadki i ciosy, tylko że zamiast je analizować, bez dramatyzowania brali życie za pysk i szli dalej. Nie mieli czasu się rozsypać, bo nikt ich nie pytał, czy chcą.
Cyfrowa samotność. Miłość do świata, który nie kocha z powrotem
Kiedy widzę, jak Zetki wyglądają bez telefonu, przypomina mi to człowieka pozbawionego ziemi pod stopami. Internet stał się dla nich przestrzenią, w której żyją, czują, kochają, zrywają, kłócą się i wreszcie budują swoją własną tożsamość. Problem w tym, że w tej cyfrowej rzeczywistości ludzie są już obecni fizycznie, ale emocjonalnie wciąż poza zasięgiem. Dziesiątki znajomych online, a w realu nikt, i komu można powiedzieć: „chodź, przejdziemy się i pomilczymy”.
Mam coraz dalej idące wrażenie, że Zetki mylą prostą rzecz, więc dostęp z więzią. Ja nie muszę zaglądać do telefonu co pięć minut, bo nie jestem satelitą obsługującym cały świat. Funkcjonuję bez tego i, co dziwne, nadal oddycham.
Wrażliwość społeczna. Piękna idea, ale w zderzeniu z rzeczywistością
Zetki są wzruszająco zaangażowane w sprawy świata. Chcą równości, czystego klimatu, tolerancji, społecznej tkanki zszytej lepiej niż kiedykolwiek. Tylko że ich mieczem bywa często hasło wyciągnięte z filmiku trwającego piętnaście sekund. Aktywizm to ciężka robota, która wymaga wiedzy, historii i odpowiedniego kontekstu, a nie tylko emocjonalnego pieprznięcia na Instagramie.
Zgadzam się co do ważności spraw, ale najpierw trzeba wiedzę porządnie włożyć do głowy, a dopiero potem ruszać z hasłami, bo inaczej wychodzi wyłącznie walka na papierowe miecze.
Lęk o pracę. To konsekwencja fabryki dyplomów
Wielu młodych boi się, że zostanie wypchniętych z rynku pracy, zanim zdążą na niego wejść. I trudno im się dziwić, bo rynek jest pełen ludzi z wyższym wykształceniem, a system obiecywał, że studia to święta przepustka do kariery. Sztuczna inteligencja dokłada swoje, choć czasem straszy bardziej w nagłówkach gazet niż w prawdziwym życiu.
Boomerzy też mieli stracha, ale ich wartość budowała się latami i miała realny ciężar, jednak dzisiaj strach bywa bardziej teoretyczny niż praktyczny. Na dodatek Zetki chcą wszystkiego natychmiast, już, efekt ma być widoczny za chwilę, ale wartość człowieka powstaje przez całe dziesięciolecia, by dopiero w pewnym wieku zacząć odcinać kupony.
Work-life balance. Mit o złotym środku
Zetki chcą, by życie było zbalansowane jak dieta kulturysty na urlopie. Chcą pracy, która nie będzie pracą; chcą obowiązków, które nie będą obowiązkami; chcą sensu, który nie będzie wymagał wysiłku. Balans jest wspaniałą ideą, ale tylko ideą, jednak wówczas, gdy nie staje się pretekstem do unikania konfrontacji ze światem, bo nawet najlepszy balans nie rodzi się w aksamitnym fotelu, tylko w codziennym starciu z rzeczywistością.
Prosty sens pracy jest najlepszy: pracujesz, żeby żyć. Cała reszta to marketingowy puder i taka jest niestety smutna dla wielu prawda.
Klasyczne umiejętności, czyli alfabet w rozsypce
Gdy widzę niektóre CV, bo ktoś tam akurat zażyczył sobie pisać ludziom, co dzieje się na świecie, i aplikuje, żeby go wziąć na próbę, mam wrażenie, że system edukacji został stworzony przez kabaret. Młodzi potrafią montować filmiki, tańczyć na TikToku i generować memy, ale napisać poprawnie dwa zdania? To już czasem jest misja nie do wykonania. W języku zaczyna panować twórczy chaos, który bywa zabawny, dopóki nie trzeba wysłać oficjalnego maila.
Przykro to mówić, ale niektórzy nie „umiom” ani pisać, ani mówić, nawet jeśli mają dyplomy. I to jest dopiero dramat naszej epoki, który wciąż od lat się pogłębia.
Kariera bez mapy. Zagubieni w świecie możliwości
Zetki w przeciwieństwie do boomerów mają znacznie więcej możliwości i mogą zostać kimkolwiek, bez specjalnego wysiłku można być analitykiem danych, influencerką od księżycowych wibracji i specjalistą od mikrotrendów w grach online. Świat daje im tyle opcji, że aż trudno im wybrać tę jedną. Niestety w tym całym technologicznym zagubieniu, nie mogą liczyć na wsparcie, bo taka np. szkoła nie pomaga, a i zbyt często unika brutalnej szczerości, która kiedyś była normą.
W „podstawówce” nauczyciel potrafił powiedzieć: „synu, matematyka to nie twoja droga”. I dobrze, bo dzięki temu człowiek nie tracił lat. Teraz niestety każdy ma być ekspertem, nawet jeśli nie wie w czym.
Koszty życia. Wspólny wróg, który nikogo nie oszczędza
Ceny rosną, pensje niekoniecznie, a mieszkania przypominają od ładnych paru lat dobra luksusowe. Tu nie ma pokoleniowego faworyzowania, każdy czuje ten sam ucisk, niezależnie od daty urodzenia. Świat finansowy nie wybrał sobie „Zetek” jako kozłów ofiarnych, po prostu we wszystkich bije mocno – po równo. Prawie wszystkich, ale pozwoliłem sobie na tę generalizację.
Patrząc wstecz, co może Zetki ucieszy, było podobnie, więc nie ma tu pokoleniowego dramatu, a mieszkalnictwo ściskało i ściska wszystkie pokolenia praktycznie tak samo.
Lojalność zawodowa. Norma, która wygasła jak świetlówka w biurze
Dawniej praca to była mini-rodzina, z wadami i zaletami, ale jednak rodzina. Dziś jest transakcją, co może nawet jest dobre, ale Zetki nie udają, że jest całkiem inaczej. Gdy czują, że firma nie daje im tego, czego chcą, pakują plecak i idą dalej. Nie krytykuję, bo nie ma w tym żadnej zdrady, raczej zdrowy realizm, choć niekiedy jak ego, wyrośnięty ponad miarę, ale którego kiedyś brakowało.
W komentarzu jeszcze raz podkreślę, że nie mam nic do tego. Praca to praca. Szefa nie trzeba kochać ani mu dziękować za to, że istnieje, bo i ja czasem powiem, co myślę, i jakoś świat się nie wali. Świat nie, ale jego budżet na leki uspakajające już tak. 😉
Finał
Zetki mają swoje dramaty, ale muszą pamiętać, że nie są wyjątkowe. Każde pokolenie szukało sposobu na siebie, każde popełniało błędy, robiło głupoty i każde miało moment, w którym życie dawało im porządną reprymendę. Wrażliwość nie jest winą, dopóki nie staje się hamulcem. A życie…, jakkolwiek wymagające, jest najbardziej podstawowym sprawdzianem. To ono zweryfikuje, czy młodzi pójdą naprzód, czy ugrzęzną w analizach.
I może w tym właśnie jest poezja współczesności. Każdy z nas biegnie, trochę zmęczony, trochę zdezorientowany, ale zawsze z nadzieją, że jutro będzie prostsze niż wczoraj.
Bogdan Feręc
Photo by Creative Christians on Unsplash

